[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na szczęście byli Rudzińscy.Córeczka moja była pokorna iwystraszona, jakby sobie przypisywała winę za moją niemoc.Przeleżałamtak kilka dni, płacząc tylko po cichu.Nie było żadnych lekarstw.Zmienialimi kompresy na głowie, ktoś chował rozpalone ręce pod kołdrę, bowyjmowałam je bez przerwy.Ból głowy otępiał mnie zupełnie.Niemogłam ani spać, ani myśleć, ani oddychać.Pociłam się tylko albo znówtrzęsłam z zimna.Po paru dniach Rudziński sprowadził przez Punkt Pomocy Polakomlekarza.Zmierzył mi gorączkę, zajrzał do gardła, opukał i powiedział, żewygląda to na zapalenie płuc lub ostre zapalenie oskrzeli i nic nie możeporadzić, sam organizm zdecyduje, co będzie! Dał tylko jakieśsmarowanie.Ponacierali mnie, zawinęli i znowu zaczęłam się pocić.Któregoś ranka dotknęłam ręką czoła i poczułam, że jest zimne.Dłonie teżjuż mnie tak nie paliły.Ale tępy ból w skroniach nie ustępował.Kasia cośdo mnie mówiła, ale słyszałam ją jak przez mgłę, zaczęłam spadać gdzieśw dół.Leciałam i leciałam, aż przestałam w ogóle cokolwiek słyszeć.Iwtedy ich zobaczyłam: Piotr i Witek stali na wzgórzu, obaj w czarnychjesionkach rozpiętych pod szyją, bez szalików, bez kołnierzyków nawet.Oddalali się ode mnie powoli, jakby unosili się na latającym dywanie.Obaj szczupli, jasnowłosi i jakoś tak dziwnie bladzi.- Zdejmij Zosiu te buty, są za duże, nie zdołasz nas w nich dogonić!Spojrzałam na moje nogi: czarne, lakierowane, nie zasznurowane półbutysterczały wokół moich stóp.- Wyglądam w nich jak klown - roześmiałam się.Usiadłam i ściągnęłamje.Poczułam, że przyniosło mi to ulgę.- Piotrze, Witku, poczekajcie!Nie odzywali się.Odpływali gdzieś w mrok.- Trudno - machnęłam ręką - nie będę was błagać - powiedziałam iodwróciłam się do nich plecami.RS102- Mamusiu! Posłuchaj, jak modlę się o twoje zdrowie - mówiła mojacóreczka.Uśmiechnęłam się do niej.Otworzyłam oczy, a więc spałam.Piotr iWitek.widziałam ich we śnie.Byli razem w niesamowitej scenerii,odpłynęli gdzieś w mrok, ale atmosfera snu nie była przygnębiająca.Kasia klęczała koło mnie, unosząc złożone rączki.- Ojcze nasz, bardzo dobry Ojcze nasz - mówiła - któryś jest w niebie.błękitnym - dodała.Nadstawiłam uszu.- Zwieć się imię Twoje.-Mamusiu, jak imię ma się świecić? - spytała nagle.- Co? Jak to świecić? Jakie imię?-.No takie.świeć się imię Twoje.w pacierzu.nie wiesz?- Kasiu, co to za modlitwa? - upominała ją Wandzia.Nareszcie do mniedotarło.- Jak ty odmawiasz ten pacierz? - spytałam.- Coś tam dodawałaś.- Bo, żeby był ładniejszy, a jak się świeci imię?!- Nie świeci, tylko święci!- Aha! - pokiwała głową Kasia, ale widziałam, że dalej nic nie rozumie.Byłam jednak zbyt słaba, żeby jej teraz tłumaczyć.Poza tym okropniemorzył mnie sen.- No, chwała Bogu - usłyszałam głos Rudzińskiej - chyba spadłagorączka, a już myślałam, że pani umrze.Wzdrygnęłam się.I ucieszyłam: nie umrę! Ten sen.nie poszłam zaPiotrem.Tylko dlaczego był z nim Witek.Przecież pisał zeStarobielska.Nie wiem nawet, kiedy zasnęłam znowu.Spałam tak, jakby mi dano cośna sen, chyba ze dwa dni.Taki już mam organizm, że po każdej chorobieśpię i śpię nieprzytomnie i budzę się mocniejsza.RS103ROZDZIAA CZTERNASTYPrzeleżałam na dworcu półprzytomna prawie dwa tygodnie.Kiedy mi topowiedziano, zdenerwowałam się.- A Kasia? - zapytałam.Jakże ona, biedaczka, żyła?- Zwietnie sobie radziła.To bardzo dzielne dziecko - powiedziałRudziński.- Widzisz, Kasiu, Bozia cię wysłuchała.Mamusia ma się lepiej -powiedziała Wandzia.- Szkoda tylko, że modląc się dodajesz do pacierzatyle głupstw.- Bo ja chciałam Bozię trochę rozśmieszyć.Smutno Jej słuchać tylkoproszenia i proszenia.- O, Boże! - Wandzia aż się przeżegnała.- Jak ona może gadać takieherezje.Co z niej wyrośnie?- Właśnie - powiedziałam mrugając do Kasi - właśnie chcę zobaczyć, coz niej wyrośnie, dlatego postanowiłam wyzdrowieć.Córeczka rzuciła mi się na szyję.- Mamusiu! Kocham cię.Tak cię kocham!- I zaraz mnie z tej miłości udusisz.- Tylko troszeczkę cię uduszę.Nie mamy już chleba - dodała naglepraktycznie.- To co ty jadłaś?- Przedtem był chlebek.Teraz już nie ma.- Nie martw się, coś wymyślimy.Ale to nie było łatwe.Jeszcze nie miałam siły.Na chwilę wstałam, leczkręciło mi się w głowie.Okazało się, że Kasia nadszarpnęła zapas chleba isucharów.Chyba tylko tym żyła, bo reszta była nienaruszona [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Na szczęście byli Rudzińscy.Córeczka moja była pokorna iwystraszona, jakby sobie przypisywała winę za moją niemoc.Przeleżałamtak kilka dni, płacząc tylko po cichu.Nie było żadnych lekarstw.Zmienialimi kompresy na głowie, ktoś chował rozpalone ręce pod kołdrę, bowyjmowałam je bez przerwy.Ból głowy otępiał mnie zupełnie.Niemogłam ani spać, ani myśleć, ani oddychać.Pociłam się tylko albo znówtrzęsłam z zimna.Po paru dniach Rudziński sprowadził przez Punkt Pomocy Polakomlekarza.Zmierzył mi gorączkę, zajrzał do gardła, opukał i powiedział, żewygląda to na zapalenie płuc lub ostre zapalenie oskrzeli i nic nie możeporadzić, sam organizm zdecyduje, co będzie! Dał tylko jakieśsmarowanie.Ponacierali mnie, zawinęli i znowu zaczęłam się pocić.Któregoś ranka dotknęłam ręką czoła i poczułam, że jest zimne.Dłonie teżjuż mnie tak nie paliły.Ale tępy ból w skroniach nie ustępował.Kasia cośdo mnie mówiła, ale słyszałam ją jak przez mgłę, zaczęłam spadać gdzieśw dół.Leciałam i leciałam, aż przestałam w ogóle cokolwiek słyszeć.Iwtedy ich zobaczyłam: Piotr i Witek stali na wzgórzu, obaj w czarnychjesionkach rozpiętych pod szyją, bez szalików, bez kołnierzyków nawet.Oddalali się ode mnie powoli, jakby unosili się na latającym dywanie.Obaj szczupli, jasnowłosi i jakoś tak dziwnie bladzi.- Zdejmij Zosiu te buty, są za duże, nie zdołasz nas w nich dogonić!Spojrzałam na moje nogi: czarne, lakierowane, nie zasznurowane półbutysterczały wokół moich stóp.- Wyglądam w nich jak klown - roześmiałam się.Usiadłam i ściągnęłamje.Poczułam, że przyniosło mi to ulgę.- Piotrze, Witku, poczekajcie!Nie odzywali się.Odpływali gdzieś w mrok.- Trudno - machnęłam ręką - nie będę was błagać - powiedziałam iodwróciłam się do nich plecami.RS102- Mamusiu! Posłuchaj, jak modlę się o twoje zdrowie - mówiła mojacóreczka.Uśmiechnęłam się do niej.Otworzyłam oczy, a więc spałam.Piotr iWitek.widziałam ich we śnie.Byli razem w niesamowitej scenerii,odpłynęli gdzieś w mrok, ale atmosfera snu nie była przygnębiająca.Kasia klęczała koło mnie, unosząc złożone rączki.- Ojcze nasz, bardzo dobry Ojcze nasz - mówiła - któryś jest w niebie.błękitnym - dodała.Nadstawiłam uszu.- Zwieć się imię Twoje.-Mamusiu, jak imię ma się świecić? - spytała nagle.- Co? Jak to świecić? Jakie imię?-.No takie.świeć się imię Twoje.w pacierzu.nie wiesz?- Kasiu, co to za modlitwa? - upominała ją Wandzia.Nareszcie do mniedotarło.- Jak ty odmawiasz ten pacierz? - spytałam.- Coś tam dodawałaś.- Bo, żeby był ładniejszy, a jak się świeci imię?!- Nie świeci, tylko święci!- Aha! - pokiwała głową Kasia, ale widziałam, że dalej nic nie rozumie.Byłam jednak zbyt słaba, żeby jej teraz tłumaczyć.Poza tym okropniemorzył mnie sen.- No, chwała Bogu - usłyszałam głos Rudzińskiej - chyba spadłagorączka, a już myślałam, że pani umrze.Wzdrygnęłam się.I ucieszyłam: nie umrę! Ten sen.nie poszłam zaPiotrem.Tylko dlaczego był z nim Witek.Przecież pisał zeStarobielska.Nie wiem nawet, kiedy zasnęłam znowu.Spałam tak, jakby mi dano cośna sen, chyba ze dwa dni.Taki już mam organizm, że po każdej chorobieśpię i śpię nieprzytomnie i budzę się mocniejsza.RS103ROZDZIAA CZTERNASTYPrzeleżałam na dworcu półprzytomna prawie dwa tygodnie.Kiedy mi topowiedziano, zdenerwowałam się.- A Kasia? - zapytałam.Jakże ona, biedaczka, żyła?- Zwietnie sobie radziła.To bardzo dzielne dziecko - powiedziałRudziński.- Widzisz, Kasiu, Bozia cię wysłuchała.Mamusia ma się lepiej -powiedziała Wandzia.- Szkoda tylko, że modląc się dodajesz do pacierzatyle głupstw.- Bo ja chciałam Bozię trochę rozśmieszyć.Smutno Jej słuchać tylkoproszenia i proszenia.- O, Boże! - Wandzia aż się przeżegnała.- Jak ona może gadać takieherezje.Co z niej wyrośnie?- Właśnie - powiedziałam mrugając do Kasi - właśnie chcę zobaczyć, coz niej wyrośnie, dlatego postanowiłam wyzdrowieć.Córeczka rzuciła mi się na szyję.- Mamusiu! Kocham cię.Tak cię kocham!- I zaraz mnie z tej miłości udusisz.- Tylko troszeczkę cię uduszę.Nie mamy już chleba - dodała naglepraktycznie.- To co ty jadłaś?- Przedtem był chlebek.Teraz już nie ma.- Nie martw się, coś wymyślimy.Ale to nie było łatwe.Jeszcze nie miałam siły.Na chwilę wstałam, leczkręciło mi się w głowie.Okazało się, że Kasia nadszarpnęła zapas chleba isucharów.Chyba tylko tym żyła, bo reszta była nienaruszona [ Pobierz całość w formacie PDF ]