[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Chodz - Hayden wprowadził ich na krętą ścieżkępomiędzy budynkami, chcąc sprawdzić, czy ogon pójdzie zanimi.Tak też się stało; jego postać ponownie zjawiła się wnieustannej paradzie twarzy i strojów.- Musimy zapomnieć o lunchu.Lepiej wracajmy doaerocykla i ostrzeżmy pozostałych.- Chwycił komunalną linę,by zmienić tor lotu.Aubri uczyniła to samo, choć z mniejsząwprawą.Dotknęła jego kostki.- Spójrz, tam jest posterunek policji.Możepowinniśmy.? - Hayden nie miał zamiaru zaufaćjakiemukolwiek gliniarzowi, ale to mógł być dobry moment, byzrobić teraz wyjątek.Stęknął i oboje skoczyli w tamtymkierunku.- Dogania nas.- Może nie chce, byśmy dotarli na posterunek? - Haydennie rozglądał się, ale podwoił wysiłki, by dotrzeć do budynkubędącego sześcianem zbudowanym z kamienia oraz pokrytegordzą żelaza.- Jest tuż za nami!353Hayden spojrzał przez ramię, po czym syknąłwstrząśnięty: pamiętał tego człowieka.Był to jeden z dwóchmężczyzn, którzy polewali naftą członków załogi Gawrona.Nietylko był kilka jardów za nimi, ale poruszał się pomiędzybudynkami z dużą łatwością, nie patrząc w kierunku Haydena iAubri.Posterunek policji położony był zaraz po drugiej stroniewielkiej, sypiącej się kwatery pozwiązywanej liną iworkowatym płótnem - ale i tak nie mieli szans.- Pieprzyć to - powiedział Hayden; chwycił narożnikbudynku i wyhamował.Następnie sięgnął po miecz.Pirat zanurkował w jego kierunku, ale minął go odobrych dziesięć stóp, wciąż patrząc w inną stronę.- Co u.- Hayden i Aubri patrzyli z niedowierzaniem jakich prześladowca leci przez pustą przestrzeń; nie mając podrodze żadnych lin, których mógłby się złapać i zmienićkierunek, zmierzał tylko w jedną stronę.- Nie wierzę - rzuciła Aubri, gdy korsarz zniknął wlejkowatym wejściu posterunku policji.- Jak myślisz, co tooznacza?- Chyba doskonale wiem, co to znaczy - odparł Hayden,gdy w wejściu nagle zakotłowało się od umundurowanychoficerów wyposażonych w potężnie wyglądające płetwy.Gdzieśza budynkiem usłyszał budzące się do życia silniki odrzutowe.- Musimy wrócić do aerocykla!Aubri przysiadła na krawędzi kwatery, gapiąc się nachmurę nadciągających policjantów.- Ale co to.- On współpracuje z nimi! No chodz, Aubri!- Och, myślę, że na to jest już za pózno - powiedziałznajomy głos za ich plecami.Hayden obrócił się.Kapitan Dentius stał na budynku, nie dalej jak piętnaściestóp od nich.Po obu stronach miał oficerów policji.Wyglądał353na niezwykle zadowolonego z siebie.- Witam ponownie - rzekł swym chrapliwym głosem.-Zawsze miło mi spotkać byłych klientów.szczególnie, gdymamy jeszcze parę spraw do załatwienia.- Ty draniu! - Hayden nie powstrzymał swego gniewu,który w końcu znalazł właściwy kierunek.Z poczuciem ulgidobył miecza i skoczył na mężczyznę, ignorując policjantów.Lecąc, wykręcił ciało, kierując nogi przed siebie.Niemaludało mu się przeszyć ostrzem krtań kapitana, ale Dentiusuniknął ciosu w ostatniej chwili.Policjanci nie byli w staniezareagować zanim Hayden nie oparł stóp o pierś mężczyzny inie kopnął z całej siły.Dzięki temu wrócił z powrotem do Aubriz dodatkowym impetem.- Chodz!Chwyciła jego dłoń i oboje skoczyli za róg budynku.Zanimi rozbrzmiewały gniewne krzyki.- Nie wierzę w to, co właśnie zrobiłeś! - krzyknęła.Gdzieś bardzo blisko rozbrzmiał odgłos wystrzału.Chwilępózniej nadciągnęły policyjne aerocykle, czarny rój wyłaniającysię zza posterunku policji.- Przejmij inicjatywę i wykorzystaj swoją złą sytuację -roześmiał się Hayden.- Pierwsza rzecz, jakiej uczą w pirackiejszkole!- Najwyrazniej Dentius opuścił kilka lekcji.Co teraz? -Znalezli się w potrzasku, na otwartej przestrzeni blokumieszkalnego.Ze wszystkich stron otaczali ich ludzie.Istniałtylko jeden kierunek, w którym mogli pójść; Hayden wyłamałdrewniany filigran okna swoim mieczem.Aubri wgramoliła siędo środka przed nim, przy wtórze policyjnych komend,nakazujących im się zatrzymać.Znalezli się w dziwnym mieszkaniu o kształcie komórki,co przypominało te w gniezdzie os.Od strony najbliższegołóżka doszły ich krzyki na wpół rozebranej pary.Ich posplataneze sobą nogi były groteskowo długie i wygięte, przez co353przypominali pająki, które sięgają po cokolwiek pod ręką, bycisnąć tym w nieproszonych gości.- Przepraszamy! - Hayden i Aubri przemknęli obok nich,gdy policjanci i piraci zaczęli przeciskać się przez okno za ichplecami.Znalazłszy się w rurkowatym hallu, Hayden zobaczyłotwierane po obu stronach korytarza drzwi.Krzyki i strzałypostawiły na nogi cały budynek.Razem z Aubri starali się jaknajszybciej przeskakiwać od uchwytu do uchwytu, ale w ciągukilku sekund otwarto wszystkie drzwi, a w powietrzu wokółnich zaroiło się od miejscowych.35316- To grafika z drugiej dynastycznej ery Keppery - rzekłprzymilnie dworzanin, wskazując na krzykliwą plamę w kolorzezielono-beżowym rozlaną niczym zniewaga na ścianie salibankietowej.Venera przygotowywała właśnie jakąś mdłąodpowiedz (w stylu bardzo ładne"), gdy zauważyła, że coś siędzieje w pobliżu drzwi.- Proszę mi wybaczyć.- Odszukała swojego męża, któryw towarzystwie Reissa sączył spokojnie czwarty już kieliszekwina.Ciążenie zaczynało działać na nich obu.Venera nachyliłasię i warknęła:- Zamykają nas.- Wspaniałe wieści, moja droga - powiedziałnieświadomy niczego ambasador.- Rząd Gehellenu pozwoliwaszym załogom zejść z okrętów na ląd.Doprawdy, wierzę, żejeśli podejdziemy do tylnych okien, będziemy mogli ichzobaczyć.Chaison spoglądał ponad ramieniem Venery zezdziwioną miną.- Wygląda na to, że masz rację, moja droga.A kim są ciludzie, którzy właśnie weszli?Nawet się nie oglądając, Venera zapytała:- Krępi, mało charakterystyczne twarze, brak mimiki,sprawne ruchy, proste ubrania?- Dokładnie tak, skąd to.- Mój ojciec przywiózł kilku takich z Formacji Sokoła, oile dobrze pamiętam.To tajna policja, ukochany, nie poznałbyśich, ponieważ brak ci obycia na pewnych sferach.- Uśmiech nieznikał z jej twarzy.W istocie, nie był bardziej wymuszony niż353zaledwie minutę temu.- Sądzę, że zaraz zostaniemyaresztowani, a naszych ludzi wyprowadzą z okrętów.- Ależ nie mogą.- wybełkotał ambasador Reiss.- Wymyśl coś, szybko - syknęła Venera, słysząc zaplecami odgłos powolnych, lecz pewnych kroków [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.- Chodz - Hayden wprowadził ich na krętą ścieżkępomiędzy budynkami, chcąc sprawdzić, czy ogon pójdzie zanimi.Tak też się stało; jego postać ponownie zjawiła się wnieustannej paradzie twarzy i strojów.- Musimy zapomnieć o lunchu.Lepiej wracajmy doaerocykla i ostrzeżmy pozostałych.- Chwycił komunalną linę,by zmienić tor lotu.Aubri uczyniła to samo, choć z mniejsząwprawą.Dotknęła jego kostki.- Spójrz, tam jest posterunek policji.Możepowinniśmy.? - Hayden nie miał zamiaru zaufaćjakiemukolwiek gliniarzowi, ale to mógł być dobry moment, byzrobić teraz wyjątek.Stęknął i oboje skoczyli w tamtymkierunku.- Dogania nas.- Może nie chce, byśmy dotarli na posterunek? - Haydennie rozglądał się, ale podwoił wysiłki, by dotrzeć do budynkubędącego sześcianem zbudowanym z kamienia oraz pokrytegordzą żelaza.- Jest tuż za nami!353Hayden spojrzał przez ramię, po czym syknąłwstrząśnięty: pamiętał tego człowieka.Był to jeden z dwóchmężczyzn, którzy polewali naftą członków załogi Gawrona.Nietylko był kilka jardów za nimi, ale poruszał się pomiędzybudynkami z dużą łatwością, nie patrząc w kierunku Haydena iAubri.Posterunek policji położony był zaraz po drugiej stroniewielkiej, sypiącej się kwatery pozwiązywanej liną iworkowatym płótnem - ale i tak nie mieli szans.- Pieprzyć to - powiedział Hayden; chwycił narożnikbudynku i wyhamował.Następnie sięgnął po miecz.Pirat zanurkował w jego kierunku, ale minął go odobrych dziesięć stóp, wciąż patrząc w inną stronę.- Co u.- Hayden i Aubri patrzyli z niedowierzaniem jakich prześladowca leci przez pustą przestrzeń; nie mając podrodze żadnych lin, których mógłby się złapać i zmienićkierunek, zmierzał tylko w jedną stronę.- Nie wierzę - rzuciła Aubri, gdy korsarz zniknął wlejkowatym wejściu posterunku policji.- Jak myślisz, co tooznacza?- Chyba doskonale wiem, co to znaczy - odparł Hayden,gdy w wejściu nagle zakotłowało się od umundurowanychoficerów wyposażonych w potężnie wyglądające płetwy.Gdzieśza budynkiem usłyszał budzące się do życia silniki odrzutowe.- Musimy wrócić do aerocykla!Aubri przysiadła na krawędzi kwatery, gapiąc się nachmurę nadciągających policjantów.- Ale co to.- On współpracuje z nimi! No chodz, Aubri!- Och, myślę, że na to jest już za pózno - powiedziałznajomy głos za ich plecami.Hayden obrócił się.Kapitan Dentius stał na budynku, nie dalej jak piętnaściestóp od nich.Po obu stronach miał oficerów policji.Wyglądał353na niezwykle zadowolonego z siebie.- Witam ponownie - rzekł swym chrapliwym głosem.-Zawsze miło mi spotkać byłych klientów.szczególnie, gdymamy jeszcze parę spraw do załatwienia.- Ty draniu! - Hayden nie powstrzymał swego gniewu,który w końcu znalazł właściwy kierunek.Z poczuciem ulgidobył miecza i skoczył na mężczyznę, ignorując policjantów.Lecąc, wykręcił ciało, kierując nogi przed siebie.Niemaludało mu się przeszyć ostrzem krtań kapitana, ale Dentiusuniknął ciosu w ostatniej chwili.Policjanci nie byli w staniezareagować zanim Hayden nie oparł stóp o pierś mężczyzny inie kopnął z całej siły.Dzięki temu wrócił z powrotem do Aubriz dodatkowym impetem.- Chodz!Chwyciła jego dłoń i oboje skoczyli za róg budynku.Zanimi rozbrzmiewały gniewne krzyki.- Nie wierzę w to, co właśnie zrobiłeś! - krzyknęła.Gdzieś bardzo blisko rozbrzmiał odgłos wystrzału.Chwilępózniej nadciągnęły policyjne aerocykle, czarny rój wyłaniającysię zza posterunku policji.- Przejmij inicjatywę i wykorzystaj swoją złą sytuację -roześmiał się Hayden.- Pierwsza rzecz, jakiej uczą w pirackiejszkole!- Najwyrazniej Dentius opuścił kilka lekcji.Co teraz? -Znalezli się w potrzasku, na otwartej przestrzeni blokumieszkalnego.Ze wszystkich stron otaczali ich ludzie.Istniałtylko jeden kierunek, w którym mogli pójść; Hayden wyłamałdrewniany filigran okna swoim mieczem.Aubri wgramoliła siędo środka przed nim, przy wtórze policyjnych komend,nakazujących im się zatrzymać.Znalezli się w dziwnym mieszkaniu o kształcie komórki,co przypominało te w gniezdzie os.Od strony najbliższegołóżka doszły ich krzyki na wpół rozebranej pary.Ich posplataneze sobą nogi były groteskowo długie i wygięte, przez co353przypominali pająki, które sięgają po cokolwiek pod ręką, bycisnąć tym w nieproszonych gości.- Przepraszamy! - Hayden i Aubri przemknęli obok nich,gdy policjanci i piraci zaczęli przeciskać się przez okno za ichplecami.Znalazłszy się w rurkowatym hallu, Hayden zobaczyłotwierane po obu stronach korytarza drzwi.Krzyki i strzałypostawiły na nogi cały budynek.Razem z Aubri starali się jaknajszybciej przeskakiwać od uchwytu do uchwytu, ale w ciągukilku sekund otwarto wszystkie drzwi, a w powietrzu wokółnich zaroiło się od miejscowych.35316- To grafika z drugiej dynastycznej ery Keppery - rzekłprzymilnie dworzanin, wskazując na krzykliwą plamę w kolorzezielono-beżowym rozlaną niczym zniewaga na ścianie salibankietowej.Venera przygotowywała właśnie jakąś mdłąodpowiedz (w stylu bardzo ładne"), gdy zauważyła, że coś siędzieje w pobliżu drzwi.- Proszę mi wybaczyć.- Odszukała swojego męża, któryw towarzystwie Reissa sączył spokojnie czwarty już kieliszekwina.Ciążenie zaczynało działać na nich obu.Venera nachyliłasię i warknęła:- Zamykają nas.- Wspaniałe wieści, moja droga - powiedziałnieświadomy niczego ambasador.- Rząd Gehellenu pozwoliwaszym załogom zejść z okrętów na ląd.Doprawdy, wierzę, żejeśli podejdziemy do tylnych okien, będziemy mogli ichzobaczyć.Chaison spoglądał ponad ramieniem Venery zezdziwioną miną.- Wygląda na to, że masz rację, moja droga.A kim są ciludzie, którzy właśnie weszli?Nawet się nie oglądając, Venera zapytała:- Krępi, mało charakterystyczne twarze, brak mimiki,sprawne ruchy, proste ubrania?- Dokładnie tak, skąd to.- Mój ojciec przywiózł kilku takich z Formacji Sokoła, oile dobrze pamiętam.To tajna policja, ukochany, nie poznałbyśich, ponieważ brak ci obycia na pewnych sferach.- Uśmiech nieznikał z jej twarzy.W istocie, nie był bardziej wymuszony niż353zaledwie minutę temu.- Sądzę, że zaraz zostaniemyaresztowani, a naszych ludzi wyprowadzą z okrętów.- Ależ nie mogą.- wybełkotał ambasador Reiss.- Wymyśl coś, szybko - syknęła Venera, słysząc zaplecami odgłos powolnych, lecz pewnych kroków [ Pobierz całość w formacie PDF ]