[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pomyślą, że zupełnie postradałeśrozum.- Być może - odparł łagodnie Toren - ale uczyniłem to po bardzodługim namyśle.Są wrogowie, którym nie zdołamy stawić czoła sami.- Drogi są bezpieczne - rzekł spokojnie Arden.- Bandyci rzadkoatakują wioski, nawet na najdalszych krańcach Ayru.Czemu miałobysłużyć wskrzeszenie zakonu?A'brgail spojrzał na Ardena.- Przyświeca nam pewien cel, równie szlachetny jak w przeszłości.-Obrócił głowę, patrząc na Ardena kątem oka.- Na razie jednak nie mogęgo wyjawić.Zanim podejmiesz decyzję, powiedz mi o tej waśni zWillsami.Czy ją popierasz?- Niechętnie - odparł Arden - lecz oni zniszczyliby nas, gdyby mogli.To prawda.- Spojrzał w bok, kręcąc głową.- Willsom nie można ufać.Doskonale o tym wiemy.Chciałbym uwierzyć, że pokój jest możliwy,jednak nienawiść zakorzeniła się zbyt głęboko.-Znów popatrzył narycerza, który mierzył go bacznym spojrzeniem.Arden czuł się dziwniebliski łez.- W niektórych rodzinach powtarzają się przypadki szaleństwa,bracie A'brgailu.W rodzinach Renne i Willsów tym szaleństwem jestkrwawa waśń.Czasem omija jedno pokolenie, ale potem znowu pojawiasię w obu tych rodach.- Potrząsnął głową.- Nie, jeśli opuścimy tarczę,ogarnie ich szaleństwo i zaatakują nas.Nie możemy.Nie możemyzapomnieć o waśni, gdyż oni na pewno tego nie uczynią.Nie podoba misię to tak samo jak Torenowi.Tak samo jak każdemu.Nienawidzę tego,co ta waśń czyni z nami, z Renne, jak niszczy nas, pokolenie zapokoleniem.Jednak nie można temu zaradzić, jak już mówiłem.Toszaleństwo, ten mrok, tkwi gdzieś w naszych umysłach i sercach. Ta waśń nigdy nie powinna była wybuchnąć, bo kiedy już się zaczęła,nie ma odwrotu i żadnego rozwiązania prócz całkowitej zagłady jednejlub drugiej rodziny.Pilnujemy Willsów, staramy się osłabiać ichsprzymierzeńców i dzięki temu panuje względny pokój, ale nie na długo.Znowu wybuchnie wojna.I znowu.I jeszcze raz, aż do ostatecznegozwycięstwa jednej ze stron.- Aż odzyskacie tron.O to chodzi?Arden ze zdziwieniem spojrzał na rozmówcę.- Tron! Już nigdy nie zasiądziemy na tronie.Tylko głupcy o tymmarzą.Jeśli Ayr kiedykolwiek się zjednoczy, na pewno na tronie niezasiądzie Renne ani Wills.Nie, ta waśń żyje swoim własnym życiem.Jejprzyczyna ginie w mroku dziejów, prawie zapomniana.A'brgail potrząsnął głową.- A czy ty mógłbyś się jej wyrzec, lordzie Ardenie Renne? Potrafiłbyśdla większego celu zrezygnować z zemsty? Powiem ci, że widzę w twoimsercu dobroć, honor i szlachetność, których pozbawi cię ta waśń.Czyżnie, lordzie Torenie?- Tak.- Toren znowu zwrócił się do Ardena, czule kładąc dłoń na jegoramieniu.- Nie odrzucaj pochopnie tego, co ci ofiarowujemy, kuzynie.Mógłbyś uniknąć rodzinnego szaleństwa.Wyrzec się go.Zastąpićdonioślejszym celem.Dobrze się zastanów, Ardenie.Chciałbym, żebyśprzynajmniej ty nie dał się opętać tej obsesji Renne.Toren spojrzał na niego z takim współczuciem, że Arden nie mógłtego znieść.Oto dowód szlachetności Torena, i uczuć, jakimi darzyłArdena.- Kuzynie.- zaczął Arden łamiącym się głosem.- Dla mnie już na toza pózno.- Miał ochotę paść na kolana i wyznać swoją zdradę.- Zapózno.Odwrócił się od tamtych dwóch i oparł rękami o stół.Za jego plecamipanowała głucha cisza.Zaczerpnął tchu i powoli znów obrócił się twarządo kuzyna i rycerza.- Zaczekam na ciebie na zewnątrz, Torenie.Ruszył przez komnatę, czując, że te mury były schronieniem, jakiezaoferowano, jemu oraz temu, co jeszcze pozostało nieskalane w jegosercu. 35Krąg srebrnych dębów był ukryty w płytkiej dolince między dwomaporośniętymi lasem wzgórzami.Gilbert A'brgail przechadzał się międzydrzewami, pogrążony w myślach.Rycerze z jego świty - czterej krzepcymężczyzni z oburęcznymi mieczami w dłoniach - stali za kręgiem starychdrzew, pozwalając mistrzowi rozmyślać w ciszy i skupieniu.A'brgail chodził tam i z powrotem po trawie, ledwie świadomyobecności strażników.Zazwyczaj przechadzał się pod srebrnymi dębami,kiedy miał kłopoty, lecz zwykle zachowywał spokój i trzezwość sądów.Tego wieczoru nie udało mu się to.Jakiś ptak usiadł na gałęzi nad jego głową.Liście zadrżały izaszeleściły, kiedy się poruszył.Potem rozległ się cichy krzyk wieszczka.A'brgail o mało się nie potknął.Przez chwilę nie śmiał spojrzeć wgórę, a kiedy wreszcie to zrobił, ptak już zdążył zniknąć.Rycerzpospiesznie spojrzał wokół, na ciemny las, którego nie mógł rozświetlićblask księżyca i gwiazd.- Jestem tu, bracie - usłyszał czyjś głos i w tym momencie podbieglistrażnicy, z uniesionymi mieczami.A'brgail uspokoił ich gestem.-Alaan?Między pokręconymi pniami dwóch srebrnych dębów pojawiła sięmęska sylwetka.- A któżby?- Tak, czyż przybycie kogoś innego zapowiada zwiastun śmierci? -A'brgail złączył czubki palców obu dłoni i zaczerpnął tchu, żeby sięuspokoić.- Po co tu przybyłeś, Alaanie?- Czy nie obiecałeś naszej matce, że hędziesz mnie pilnował i strzegłprzed niebezpieczeństwami? Nie spełniasz tego obowiązku, Gilbercie, cojest dość niezwykłe u kogoś, kto tak poważnie jak ty traktuje swojeślubowania [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl