[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale jak gdyby główny cel Pierre'a polegał nie na tym, by wykonać rzeczzamierzoną, lecz na tym, by udowodnić sobie, iż nie odstępuje od swego zamiaru i robiwszystko, aby go spełnić.Pierre wziął z pośpiechem tępy, wyszczerbiony sztylet w zielonejpochwie, który był kupił wraz z pistoletem koło Sucharowej baszty, i schował go pod kamizelkę.Przepasał kaftan, nasunął czapkę i starając się nie robić hałasu i nie spotkać się z kapitanem,przeszedł przez korytarz i wyszedł na ulicę.Pożar, na który wczoraj wieczorem patrzył tak obojętnie, w ciągu nocy znacznie sięzwiększył.Moskwa paliła się już w różnych stronach.Płonęły jednocześnie i Hale Karetowe,Zamoskworeczje, Hale Targowe, Powarska, barki na rzece Moskwie i targ drzewny przy mościeDorogomiłowskim.Droga Pierre'a prowadziła zaułkami do Powarskiej, a stamtąd do Mikoły Objawionego, naArbat, gdzie w swej wyobrazni dawno już oznaczył miejsce, na którym powinien dokonać swegoczynu.W większości domów bramy i okiennice były zamknięte.Ulice i zaułki były puste.Wpowietrzu pachniało spalenizną i dymem.Z rzadka spotykało się Rosjan z twarzaminiespokojnymi i zalęknionymi i Francuzów wyglądających nie po miejsku, lecz po obozowemu,idących środkiem ulicy.I jedni, i drudzy ze zdziwieniem patrzyli na Pierre'a.Niezależnie odwysokiego wzrostu i otyłości, niezależnie od dziwnie ponurego, posępnego i męczeńskiegowyrazu jego twarzy i całej postaci, Rosjanie przyglądali się Pierre'owi, gdyż nie rozumieli, dojakiego stanu należy ten człowiek.Francuzi ze zdziwieniem wodzili za nim oczami szczególniedlatego, że Pierre, przeciwnie niż inni Rosjanie, którzy patrzyli na Francuzów ze strachem iciekawością, wcale nie zwracał na nich uwagi.Przy bramie jednego domu trzej Francuzi, którzytłumaczyli coś Rosjanom nie mogącym ich zrozumieć, zatrzymali Pierre'a i zapytali, czy nie300 umie po francusku?Pierre przecząco pokręcił głową i poszedł dalej.W drugim zaułku krzyknął na niegowartownik stojący obok zielonej skrzyni, lecz Pierre dopiero na powtórny grozny okrzyk idzwięk karabinu zrozumiał, że powinien był pójść drugą stroną ulicy.Nic nie słyszał dokołasiebie i nic nie widział.Niósł w sobie swój zamiar z pośpiechem i przerażeniem, jak cośstrasznego i dlań obcego, bojąc się  nauczony doświadczeniem minionej nocy  by w jakiśsposób go nie stracić.Ale nie sądzone było Pierre'owi dojść w tym nastroju do owego miejsca,do którego zmierzał.Poza tym, gdyby go nawet nic nie zatrzymywało w drodze, nie mógłbywykonać swego zamiaru już choćby dlatego, że Napoleon przeszło cztery godziny temuprzejechał z przedmieścia Dorogomiłowskiego przez Arbat na Kreml i teraz w jak najbardziejponurym usposobieniu siedział w cesarskim gabinecie kremlowskiego pałacu i wydawałszczegółowe rozkazy w sprawie kroków, które niezwłocznie należało podjąć w celu ugaszeniapożaru, przeciwdziałania maruderstwu i uspokojenia mieszkańców.Lecz Pierre tego niewiedział, pogrążony całkowicie w tym, co miało nastąpić, męczył się, jak męczą się ludziepodejmujący z uporem sprawę niemożliwą  nie ze względu na trudności, lecz na sprzeczność zich naturą; męczył się obawą, że w decydującej chwili osłabnie i wskutek tego straci dla siebieszacunek.Choć nic nie widział i nie słyszał dokoła, instynktem odnajdywał drogę i szedł pewniezaułkami, które wyprowadziły go na Powarską.W miarę jak Pierre zbliżał się do Powarskiej, dym stawał się coraz silniejszy i robiło sięciepło od ognia pożaru.Z rzadka spod dachów wzbijały się języki ognia.Na ulicach coraz więcejspotykało się ludzi, a ludzie ci byli jeszcze bardziej zatrwożeni.Ale choć Pierre już czuł, żedokoła dzieje się coś niezwykłego, nie zdawał sobie sprawy, że zbliża się do pożaru.Idącścieżką przez duży nie zabudowany plac, przylegający jedną stroną do Powarskiej, drugą aż doogrodów przy domu księcia Gruzińskiego, Pierre usłyszał nagle tuż koło siebie rozpaczliwypłacz kobiety.Przystanął, jakby się zbudził ze snu, i podniósł głowę.W bok od ścieżki, na uschniętej zakurzonej trawie, leżał zwalony na kupę dobytek: pierzyny,samowar, ikony i kufry.Na ziemi obok kufrów siedziała niemłoda, chuda kobieta z długimi,wystającymi górnymi zębami, ubrana w czarną salopę i czepek.Kiwając się i coś pogadująckobieta żałośnie płakała.Dwie dziewczynki, od dziesięciu do dwunastu lat, ubrane w brudne,króciutkie sukienki i salopki, patrzyły na matkę z wyrazem zdziwienia na bladych,przestraszonych twarzach.Młodszy chłopiec, siedmioletni, w czujce i cudzym wielkimkaszkiecie, płakał na rękach starej niańki.Bosa, brudna służąca siedziała na kufrze irozpuściwszy jasny warkocz wyrywała opalone włosy i wąchała je [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl