[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miała dobrą pracę, dostawała miesięcznie trzysta sześćdziesiątszylingów, ale rodzina, u której pracowała, wyjechała.Z tych trzystu sześć-dziesięciu szylingów posyłała matce sto sześćdziesiąt, dziewięćdziesiąt na-tomiast płaciła' za pokój bez prądu i kanalizacji.Osobno musiała płacić zawodę z pompy do mycia i gotowania.Odżywiała się prosto, kukurydzą iwarzywami.Tylko raz nawiązała do gwałtu; powiedziała, że nocami się bo-RLTi, bo pijani mężczyzni z pobliskich barów próbowali wyłamać jej drzwi.Niedługo potem stwierdziła:- Jestem całkiem dobra.Nie mam pecha.Margaret była przekonana, że te słowa znajdą się w artykule Rafiqa.Godzina zmieniła się w dwie, a potem w trzy.Adhiambo ugotowała wo-dę i podała herbatę.Margaret wyjęła z koszyka paczkę herbatników, którewzięła, żeby zagryzć głód, gdyby spotkanie się przeciągnęło.Przez kilkaminut zapomniała, gdzie jest.Taka ożywiona rozmowa mogła się toczyć napodwieczorku w domu któregoś z przyjaciół.Rafiq zwracał się do Adhiam-bo per Teresa" i Margaret miała ochotę też tak ją nazywać.Kobieta wy-dawała się szczęśliwsza jako Teresa niż jako Adhiambo.Może wyrzuceniez siebie problemów albo poświęcona jej uwaga sprawiły, że poczuła się le-piej.James także opowiedział im o sobie.Przez trzynaście lat spędzonych wNairobi imał się różnych zajęć, począwszy od zmywacza w hotelu, na gita-rzyście w zespole skończywszy.Zona z czworgiem dzieci uprawiają dwu-ipółhektarową shamba w Kitale; ze względu na pracę przyjeżdżają do niegotylko raz w roku na tydzień; fakt Margaret dobrze znany, ale wciąż wpra-wiający ją w osłupienie.Po skończonym wywiadzie Margaret zapytała Adhiambo, czy może zro-bić jej zdjęcia.- Ale nie może pani pokazać mojej twarzy - zastrzegła się tamta.Margaret zastanawiała się chwilę.- Mogę cię sfotografować przy jakimś zajęciu w taki sposób, że twarzynie będzie widać.Adhiambo uśmiechnęła się.Dolne zęby miała krzywe, pomiędzy górny-mi widniała szpara, ale kiedy się uśmiechała, była piękna.Grupka pięcio-, sześcioletnich dzieci otoczyła Jamesa, który przykucnął,żeby opowiedzieć im jakąś historię.Niektóre z nich trzymały w objęciachniemowlęta.Margaret zapytała go, czy może zrobić zdjęcia.James zgodziłsię i uprzedził dzieci, a Margaret nastawiła obiektyw.Chociaż minutęwcześniej malcy śmiali się do rozpuku, w mgnieniu oka spoważnieli, kiedyMargaret wycelowała aparat w ich stronę.Fotografując, zauważyła, że Ra-RLTfiq gryzmoli coś w notatniku.Ostrożnie, Rafiq, pomyślała.Kiedy obokprzeszedł dorosły, opuściła aparat i udawała, że rozmawia z Jamesem.Po-prosiła Adhiambo, żeby wyniosła na dwór swoje prace, bo chciała dokład-nie je obejrzeć.Adhiambo rozłożyła tkaniny na krzewach przed domem.Wpełnym świetle wyglądały zupełnie inaczej.- Naszyłaś koraliki? - zapytała Margaret.Kobieta potwierdziła.-1 kupiłaś materiał?- Nie, nie.- Zamachała rękoma.- Sama robię materiał.Margaret była podwrażeniem.Teraz widziała, że to niebatik, tylko ręcznie malowana tkanina.Zamaszystymi, acz dobrze zapla-nowanymi pociągnięciami Adhiambo namalowała kobiety przy kuchni idzieci opiekujące się młodszym rodzeństwem.Na pierwszy rzut oka malo-widła wydawały się abstrakcyjne, a rozmieszczenie czarnych i mosiężnychkoralików dodatkowo dezorientowało widza.Wszystko to sprawiało, żeodkrycie postaci wywoływało tym silniejszy dreszcz zaskoczenia.- Nauczyłaś się tego? - zapytała.- Sama to wymyślam.- Są niezwykłe.Margaret sfotografowała jej dzieła, a pózniej Adhiambo z większym znich.Na zdjęciach głowę miała odwróconą, można było dostrzec tylko pro-fil.Margaret nie chciała, żeby Adhiambo zaniosła już kilimy do chaty.- Poczekaj - powiedziała.Młoda kobieta przystanęła.- Chciałabym kupić jeden, jeśli można.Adhiambo zdumiała się i pytająco spojrzała na Jamesa.Uśmiechnął sięszeroko.- Sprzedaje je za sto szylingów za sztukę - powiedział.Dwanaście dola-rów.Prawdziwa okazja.Margaret wyjęła z koszyka portfel.Wzięła ze sobąpięćset szylingów, na wypadek gdyby Rafiqowi nie udało się wydostać pie-niędzy z redakcji.Gdyby tylko Adhiambo miała przed chatą miejsce nawyeksponowanie swoich rękodzieł, żeby ludzie mogli je podziwiać.Jamesnachylił się i powiedział:RLT-Musimy już iść.- Mówiłeś Rafiqowi?-Tak.Pożegnali się wylewnie z Adhiambo.Margaret żałowała, że wychodząc zdomu, nie poprosiła Mosesa o kawałek pieczeni.Skłonili się i ruszyli ścież-ką.-Askari, którzy tu mieszkają, niedługo wrócą - powiedział James.- Niepodoba im się wasza obecność.Szli gęsiego, Rafiq, Margaret i James.Rafiq zdjął marynarkę, mokra odpotu koszula lepiła mu się do pleców.Przez co najmniej godzinę stali wrozżarzonym słońcu, kiedy James opowiadał dzieciom historie, a Margaretrobiła zdjęcia.W tym czasie Rafiq rozmawiał z sąsiadem, który najpierwposzedł z nim do pompy, skąd Adhiambo czerpała wodę, potem zaś poka-zał, gdzie są latryny.Zbliżała się trzecia; James przypomniał im, że to pora,kiedy dzienna zmiana askari wraca do domu, a nocna idzie do pracy.- Czas pracy nie jest taki zły - stwierdziła Margaret [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Miała dobrą pracę, dostawała miesięcznie trzysta sześćdziesiątszylingów, ale rodzina, u której pracowała, wyjechała.Z tych trzystu sześć-dziesięciu szylingów posyłała matce sto sześćdziesiąt, dziewięćdziesiąt na-tomiast płaciła' za pokój bez prądu i kanalizacji.Osobno musiała płacić zawodę z pompy do mycia i gotowania.Odżywiała się prosto, kukurydzą iwarzywami.Tylko raz nawiązała do gwałtu; powiedziała, że nocami się bo-RLTi, bo pijani mężczyzni z pobliskich barów próbowali wyłamać jej drzwi.Niedługo potem stwierdziła:- Jestem całkiem dobra.Nie mam pecha.Margaret była przekonana, że te słowa znajdą się w artykule Rafiqa.Godzina zmieniła się w dwie, a potem w trzy.Adhiambo ugotowała wo-dę i podała herbatę.Margaret wyjęła z koszyka paczkę herbatników, którewzięła, żeby zagryzć głód, gdyby spotkanie się przeciągnęło.Przez kilkaminut zapomniała, gdzie jest.Taka ożywiona rozmowa mogła się toczyć napodwieczorku w domu któregoś z przyjaciół.Rafiq zwracał się do Adhiam-bo per Teresa" i Margaret miała ochotę też tak ją nazywać.Kobieta wy-dawała się szczęśliwsza jako Teresa niż jako Adhiambo.Może wyrzuceniez siebie problemów albo poświęcona jej uwaga sprawiły, że poczuła się le-piej.James także opowiedział im o sobie.Przez trzynaście lat spędzonych wNairobi imał się różnych zajęć, począwszy od zmywacza w hotelu, na gita-rzyście w zespole skończywszy.Zona z czworgiem dzieci uprawiają dwu-ipółhektarową shamba w Kitale; ze względu na pracę przyjeżdżają do niegotylko raz w roku na tydzień; fakt Margaret dobrze znany, ale wciąż wpra-wiający ją w osłupienie.Po skończonym wywiadzie Margaret zapytała Adhiambo, czy może zro-bić jej zdjęcia.- Ale nie może pani pokazać mojej twarzy - zastrzegła się tamta.Margaret zastanawiała się chwilę.- Mogę cię sfotografować przy jakimś zajęciu w taki sposób, że twarzynie będzie widać.Adhiambo uśmiechnęła się.Dolne zęby miała krzywe, pomiędzy górny-mi widniała szpara, ale kiedy się uśmiechała, była piękna.Grupka pięcio-, sześcioletnich dzieci otoczyła Jamesa, który przykucnął,żeby opowiedzieć im jakąś historię.Niektóre z nich trzymały w objęciachniemowlęta.Margaret zapytała go, czy może zrobić zdjęcia.James zgodziłsię i uprzedził dzieci, a Margaret nastawiła obiektyw.Chociaż minutęwcześniej malcy śmiali się do rozpuku, w mgnieniu oka spoważnieli, kiedyMargaret wycelowała aparat w ich stronę.Fotografując, zauważyła, że Ra-RLTfiq gryzmoli coś w notatniku.Ostrożnie, Rafiq, pomyślała.Kiedy obokprzeszedł dorosły, opuściła aparat i udawała, że rozmawia z Jamesem.Po-prosiła Adhiambo, żeby wyniosła na dwór swoje prace, bo chciała dokład-nie je obejrzeć.Adhiambo rozłożyła tkaniny na krzewach przed domem.Wpełnym świetle wyglądały zupełnie inaczej.- Naszyłaś koraliki? - zapytała Margaret.Kobieta potwierdziła.-1 kupiłaś materiał?- Nie, nie.- Zamachała rękoma.- Sama robię materiał.Margaret była podwrażeniem.Teraz widziała, że to niebatik, tylko ręcznie malowana tkanina.Zamaszystymi, acz dobrze zapla-nowanymi pociągnięciami Adhiambo namalowała kobiety przy kuchni idzieci opiekujące się młodszym rodzeństwem.Na pierwszy rzut oka malo-widła wydawały się abstrakcyjne, a rozmieszczenie czarnych i mosiężnychkoralików dodatkowo dezorientowało widza.Wszystko to sprawiało, żeodkrycie postaci wywoływało tym silniejszy dreszcz zaskoczenia.- Nauczyłaś się tego? - zapytała.- Sama to wymyślam.- Są niezwykłe.Margaret sfotografowała jej dzieła, a pózniej Adhiambo z większym znich.Na zdjęciach głowę miała odwróconą, można było dostrzec tylko pro-fil.Margaret nie chciała, żeby Adhiambo zaniosła już kilimy do chaty.- Poczekaj - powiedziała.Młoda kobieta przystanęła.- Chciałabym kupić jeden, jeśli można.Adhiambo zdumiała się i pytająco spojrzała na Jamesa.Uśmiechnął sięszeroko.- Sprzedaje je za sto szylingów za sztukę - powiedział.Dwanaście dola-rów.Prawdziwa okazja.Margaret wyjęła z koszyka portfel.Wzięła ze sobąpięćset szylingów, na wypadek gdyby Rafiqowi nie udało się wydostać pie-niędzy z redakcji.Gdyby tylko Adhiambo miała przed chatą miejsce nawyeksponowanie swoich rękodzieł, żeby ludzie mogli je podziwiać.Jamesnachylił się i powiedział:RLT-Musimy już iść.- Mówiłeś Rafiqowi?-Tak.Pożegnali się wylewnie z Adhiambo.Margaret żałowała, że wychodząc zdomu, nie poprosiła Mosesa o kawałek pieczeni.Skłonili się i ruszyli ścież-ką.-Askari, którzy tu mieszkają, niedługo wrócą - powiedział James.- Niepodoba im się wasza obecność.Szli gęsiego, Rafiq, Margaret i James.Rafiq zdjął marynarkę, mokra odpotu koszula lepiła mu się do pleców.Przez co najmniej godzinę stali wrozżarzonym słońcu, kiedy James opowiadał dzieciom historie, a Margaretrobiła zdjęcia.W tym czasie Rafiq rozmawiał z sąsiadem, który najpierwposzedł z nim do pompy, skąd Adhiambo czerpała wodę, potem zaś poka-zał, gdzie są latryny.Zbliżała się trzecia; James przypomniał im, że to pora,kiedy dzienna zmiana askari wraca do domu, a nocna idzie do pracy.- Czas pracy nie jest taki zły - stwierdziła Margaret [ Pobierz całość w formacie PDF ]