[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pokochali sięoni bowiem jeszcze pod Konstantynowem z panem strażnikiem koronnym z tej przyczyny, iż pod pewnymwzględem mieli natury tak podobne jak dwie krople wody.Pan Aaszcz bowiem, choć rycerz straszliwy, dlapogaństwa jak mało kto grozny, był zarazem przesławnym hulaką, ucztownikiem, kosterą, któren czas od bitew,modlitew, zajazdów i zabijatyk wolny lubił nade wszystko spędzać w kole takich ludzi jak pan Zagłoba, pić na umóri krotofil słuchać.Był to warchoł na wielką rękę, który sam jeden tyle wzniecał niepokoju., tyle razy przeciw prawuwykroczył, że w każdym innym państwie byłby dawno głową nałożył.Ciążyła też na nim niejedna kondemnata, aleon nawet w czasie pokoju niewiele sobie z nich robił, a teraz w czasie wojny tym bardziej wszystko poszło wzapomnienie.Z księciem połączył się był jeszcze pod Rosołowami i niemałe usługi pod Konstantynowem oddał, aleod chwili odpoczynku w Zbarażu stał się prawie nieznośny przez hałasy, które wzniecał.Swoją drogą nikt by niezliczył i nie spisał, ile pan Zagłoba wina u niego wypił, ile się nagadał i naopowiadał z wielką gospodarza uciechą,któren też go codziennie zapraszał.Ale od wieści o wzięciu Baru pan Zagłoba sposępniał, stracił humor, werwę i więcej pana strażnika nieodwiedzał.Myślał nawet pan Aaszcz, że gdzieś od wojska ów jowialny szlachcic odjechał, gdy nagle zobaczył goteraz przed sobą.Wyciągnął tedy ku niemu rękę i rzekł: Witamże waćpana.Czemu to do mnie nie zajdziesz? co porabiasz? Panu Skrzetuskiemu towarzyszę odparł posępnie szlachcic.Pan strażnik nie lubił Skrzetuskiego za powagę i przezywał go sensatem, zaś o nieszczęściu jego wiedziałdoskonale, bo był obecny na owej uczcie w Zbarażu, w czasie której wieść przyszła o wzięciu Baru.Ale jako znatury człek wyuzdany, a do tego w tej chwili spity, nie uszanował boleści ludzkiej i chwyciwszy porucznika za guzod żupana, spytał: To acan za panną płaczesz?.a gładka była? co? Puść mnie waszmość pan! rzekł Skrzetuski. Czekaj. Za służbą idąc nie mogę być rozkazom jego mości pana powolny. Czekaj! mówił Aaszcz z uporem pijanego człowieka. Tobie służba, nie mnie.Mnie tu nikt nic dorozkazania nie ma.Po czym zniżywszy głos powtórzył pytanie: A gładka była? co?Brwi porucznika zmarszczyły się. Tedy powiem waszmości panu, że bolączki lepiej by nie tykać. Nie tykać?:.Nie bój się.Jeśli była gładka, to żyje.Twarz Skrzetuskiego powlokła się śmiertelną bladością, ale się pohamował i rzekł: Mości panie.bym nie zapomniał, z kim mówię.Aaszcz wytrzeszczył oczy. Co to? grozisz aspan? aspan mnie?.dla jednej gamratki? Ruszajże, mości strażniku, w swoją drogę! huknął trzęsąc się ze złości stary Zaćwilichowski. A wy chłystki, szaraki, sługusy! wrzeszczał strażnik. Mości panowie, do szabel!I wydobywszy swoją, skoczył z nią do Skrzetuskiego, ale w tymże mgnieniu oka żelazo świsnęło w ręku panaJana i szabla strażnika furknęła jak ptak w powietrzu, on zaś sam zachwiał się z rozmachu i padł jak długi na ziemię.Pan Skrzetuski nie dobijał, jeno stał blady jak trup, jakby odurzony, a tymczasem zerwał się tumult.Z jednej stronyskoczyli żołnierze strażnikowi, z drugiej dragoni Wołodyjowskiego sypnęli się jak pszczoły z ula.Rozległy siękrzyki: Bij! bij! Wielu nadlatywało nie wiedząc, o co idzie.Szable poczęły szczękać, tumult lada chwila mógłzmienić się w walną bitwę ogólną.Na szczęście towarzysze Aaszcza, widząc, iż coraz przybywałowiśniowiecczyków, wytrzezwiawszy ze strachu, porwali pana strażnika i poczęli z nim uchodzić:I z pewnością, gdyby pan strażnik miał do czynienia z innym, mniej karnym wojskiem, byliby go roznieśli naszablach w drobne szmaty, ale stary Zaćwilichowski oprzytomniawszy krzyknął tylko: Stój! i szable schowałysię do pochew [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Pokochali sięoni bowiem jeszcze pod Konstantynowem z panem strażnikiem koronnym z tej przyczyny, iż pod pewnymwzględem mieli natury tak podobne jak dwie krople wody.Pan Aaszcz bowiem, choć rycerz straszliwy, dlapogaństwa jak mało kto grozny, był zarazem przesławnym hulaką, ucztownikiem, kosterą, któren czas od bitew,modlitew, zajazdów i zabijatyk wolny lubił nade wszystko spędzać w kole takich ludzi jak pan Zagłoba, pić na umóri krotofil słuchać.Był to warchoł na wielką rękę, który sam jeden tyle wzniecał niepokoju., tyle razy przeciw prawuwykroczył, że w każdym innym państwie byłby dawno głową nałożył.Ciążyła też na nim niejedna kondemnata, aleon nawet w czasie pokoju niewiele sobie z nich robił, a teraz w czasie wojny tym bardziej wszystko poszło wzapomnienie.Z księciem połączył się był jeszcze pod Rosołowami i niemałe usługi pod Konstantynowem oddał, aleod chwili odpoczynku w Zbarażu stał się prawie nieznośny przez hałasy, które wzniecał.Swoją drogą nikt by niezliczył i nie spisał, ile pan Zagłoba wina u niego wypił, ile się nagadał i naopowiadał z wielką gospodarza uciechą,któren też go codziennie zapraszał.Ale od wieści o wzięciu Baru pan Zagłoba sposępniał, stracił humor, werwę i więcej pana strażnika nieodwiedzał.Myślał nawet pan Aaszcz, że gdzieś od wojska ów jowialny szlachcic odjechał, gdy nagle zobaczył goteraz przed sobą.Wyciągnął tedy ku niemu rękę i rzekł: Witamże waćpana.Czemu to do mnie nie zajdziesz? co porabiasz? Panu Skrzetuskiemu towarzyszę odparł posępnie szlachcic.Pan strażnik nie lubił Skrzetuskiego za powagę i przezywał go sensatem, zaś o nieszczęściu jego wiedziałdoskonale, bo był obecny na owej uczcie w Zbarażu, w czasie której wieść przyszła o wzięciu Baru.Ale jako znatury człek wyuzdany, a do tego w tej chwili spity, nie uszanował boleści ludzkiej i chwyciwszy porucznika za guzod żupana, spytał: To acan za panną płaczesz?.a gładka była? co? Puść mnie waszmość pan! rzekł Skrzetuski. Czekaj. Za służbą idąc nie mogę być rozkazom jego mości pana powolny. Czekaj! mówił Aaszcz z uporem pijanego człowieka. Tobie służba, nie mnie.Mnie tu nikt nic dorozkazania nie ma.Po czym zniżywszy głos powtórzył pytanie: A gładka była? co?Brwi porucznika zmarszczyły się. Tedy powiem waszmości panu, że bolączki lepiej by nie tykać. Nie tykać?:.Nie bój się.Jeśli była gładka, to żyje.Twarz Skrzetuskiego powlokła się śmiertelną bladością, ale się pohamował i rzekł: Mości panie.bym nie zapomniał, z kim mówię.Aaszcz wytrzeszczył oczy. Co to? grozisz aspan? aspan mnie?.dla jednej gamratki? Ruszajże, mości strażniku, w swoją drogę! huknął trzęsąc się ze złości stary Zaćwilichowski. A wy chłystki, szaraki, sługusy! wrzeszczał strażnik. Mości panowie, do szabel!I wydobywszy swoją, skoczył z nią do Skrzetuskiego, ale w tymże mgnieniu oka żelazo świsnęło w ręku panaJana i szabla strażnika furknęła jak ptak w powietrzu, on zaś sam zachwiał się z rozmachu i padł jak długi na ziemię.Pan Skrzetuski nie dobijał, jeno stał blady jak trup, jakby odurzony, a tymczasem zerwał się tumult.Z jednej stronyskoczyli żołnierze strażnikowi, z drugiej dragoni Wołodyjowskiego sypnęli się jak pszczoły z ula.Rozległy siękrzyki: Bij! bij! Wielu nadlatywało nie wiedząc, o co idzie.Szable poczęły szczękać, tumult lada chwila mógłzmienić się w walną bitwę ogólną.Na szczęście towarzysze Aaszcza, widząc, iż coraz przybywałowiśniowiecczyków, wytrzezwiawszy ze strachu, porwali pana strażnika i poczęli z nim uchodzić:I z pewnością, gdyby pan strażnik miał do czynienia z innym, mniej karnym wojskiem, byliby go roznieśli naszablach w drobne szmaty, ale stary Zaćwilichowski oprzytomniawszy krzyknął tylko: Stój! i szable schowałysię do pochew [ Pobierz całość w formacie PDF ]