[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po policzku spływa mi gorąca łza.Z ust wyrywa mi się jęknięcie.Przekraczam granicę.Moje ciało rozmywa się, mieni się złotem i czerwienią.W klatce piersiowej wzbierają głębokie,wibrujące pomruki.Wreszcie uwalniają się skrzydła, ich cieniutka membrana rozwija się szeroko za moimi plecami,trzepocząc w rozrzedzonym powietrzu.Natychmiast odbijam się od ziemi i chce mi się płakać zogromnego wysiłku, nieprawdopodobieństwa tego wszystkiego.Czuję piekący ból w mięśniach, ich krzykliwy bunt.Skrzydła dziko łopoczą, unosząc mnie w górę - wpowietrze, któremu brakuje gęstości, substancji.Skrzydła walczą o punkt oparcia, o coś namacalnego,z mozołem próbują nieść wyżej.Jakie! To! Trudne!Wznoszę się, z wysiłku brakuje mi tchu.Azy rozpaczy gryzą mnie w oczy, rozmywają pole widzenia.A przecież to wilgoć, której wcale nie chcę tracić.Daleko pode mną faluje zieleń.Mrugam powiekami, rozglądam się, koncentrując się na czerwonychdachach, które ciągną się aż po horyzont.W dali, na autostradzie migoczą maleńkie światłasamochodów.A jeszcze dalej rozciągają się góry - jak płyn rozlany na czarnym dnie nocy.Zawisam w atramentowych przestworzach, skrzydła głośno trzepoczą w powietrzu.Coś jest z moim ciałem nie tak.Nawet płuca sprawiają dziwne wrażenie.są takie małe.Bezsilne izwyczajne.Już nawet zimna Jacinda-człowiek wydaje się naturalniejsza.To sprawia, że mam ochotękrzyczeć.Rozpaczać.Nadal jednak zmuszam się do lotu nad zielonym polem golfowym, próbuję nabrać szybkości, aleuważam, by nie wylecieć poza ten teren - na wypadek gdybym nie zdołała utrzymać dragońskiejpostaci.Aykam powietrze, wpompo-wuję je w siebie dużymi haustami.To nie pomaga.Nie wypełniamnie.Nie rozszerza moich kurczących się, wysychających płuc.Wytrzymuję, walczę, aż mój zmęczony oddech jest jedynym dzwiękiem, który dudni mi w głowie.I wkońcu kapituluję, zatrzymuję się i obniżam lot, zataczając szeroki krąg.Jak umierająca ćma.Zdyszana ląduję i wracam do zagajnika.Przemieniam się w człowieka.Zginam się w pasie, ściskamżołądek - moje ciało karze mnie za to, czym już nie chce być.Spazmy targają mną tak, że wymiotuję.Okropne, obrzydliwe odgłosy.Bezkresny ból.Jedną ręką chwytam się drzewa, wbijam palce w korę.Czuję, jak pod siłą nacisku pęka mi paznokieć.Wreszcie i to ustaje.Drżącymi rękoma ubieram się, a potem osłabiona padam na płecy, szerokorozkładam ramiona, rozpościeram dłonie.Kompletny bezwład.Bicie serca słabnie, aż staje sięgłuchym, upiornym odgłosem, który da się wychwycić tylko w nadgarstkach.Gleba pode mną jest cicha.Nie wyczuwam żadnych kamieni szlachetnych.%7ładnej energii.Poddywanem murawy znajduje się jedynie twarda, martwa ziemia.Zwijam dłoń w pięść i uderzam nią o podłoże.Mocno.Ale to nic nie daje.Pod cieniutką kołdrą z trawyziemia nadal śpi.Nie ma w niej serca.Przez korony drzew wpatruję się w czerń nocy.Na chwilę potrafię siebie oszukać.Poudawać, że nicmnie nie boli.Połudzić się, że jestem znowu w domu i patrzę w noc poprzez grubą plątaninęsosnowych konarów.Wokół mnie jest gęsty, żywicielski las, który czule osłania mnie i chroni.Obok mnie leży Az.Razem patrzymy w niebo, rozmawiamy, śmiejemy się, nie martwimy się o jutro.Jeszcze przez chwilę się łudzę.Jak głupia uśmiecham się w ciemności, dobrze bawiąc się tą grą wudawanie, wspominając lata, gdy wszystko było łatwe, a ja musiałam tylko znosić ciemnookiespojrzenia Cassiana.Z perspektywy czasu wydaje się to zaledwie uciążliwą błahostką.Teraz, kiedy nastało to piekło.ROZDZIAA 12W końcu podnoszę się i wracam do domu.Dom.To słowo nie daje ani krzty otuchy.Idę powoli.Ciało ciąży mi z każdym krokiem i boli, jakbym została pobita.Noc jest cicha.O tejpóznej porze w okolicy nie jeżdżą samochody.Podeszwy butów szurają po bruku.Podążam krętymichodnikami, obserwując, jak stopy jedna po drugiej opadają na wypalony przez słońce beton.Skręcamw swoją ulicę.Podnoszę głowę dopiero wtedy, gdy jestem blisko naszego domu.Na przeciwległym rogu pojawiają się reflektory samochodu.Są coraz bliżej.Cofam się na brzegchodnika, jak najdalej od jezdni.Pojazd znajduje się już prawie na wysokości ogrodu pani Hennessey.Jego silnik wydaje z siebie głęboki warkot.Zwalnia.Ja też.Nie chcę, by ktoś przyuważył mnie poza domem tak pózno w nocy.Nie chcę, żeby jakiś znajomy paniHennessey albo inny sąsiad wspomniał o tym mojej mamie.Teraz już widzę, że to nie jest zwykły samochód.Może to ciężarówka? Gdy podjeżdża bliżejchodnika, przedniaszyba połyskuje jak lustro.Przeszywa mnie dreszcz, a puls rozrywa mi szyję.Naoglądałam się dośćkryminałów, by z miejsca poczuć strach.Teraz muszę zaufać instynktowi.Opanowuję się, zwalniam i prawie przystaję.Czekam, obserwuję, szybkim spojrzeniem oceniamsytuację.Odzyskuję kontrolę nad lękiem, jeszcze zanim przerodzi się w pełnowymiarowe przerażenie,a ja zacznę się przemieniać.oczywiście przy założeniu, że jestem w stanie się przemienić.I wtedy dostrzegam rząd reflektorów na dachu.Są wyłączone.Jakby w przyczajeniu.Widzę irozumiem.To oni.Tu, gdzie mieszkam.Tropią mnie.Jakimś cudem się dowiedzieli.Rozgryzli prawdę o mnie.Może Will w końcu mnie rozpoznał i przyjechał uchylić akt miłosierdzia, którym obdarzył mniewtedy w górach.Zauważają mnie.Hummer podjeżdża bliżej, prosto do mnie.Odwracam się i uciekam.Adrenalina pulsuje we mnie i sprawia, że zapominam o mym niedawnym znużeniu.Znowu na mniepolują.Tyle tylko, że tym razem jestem w obcym mieście.W ciele, którego już nie znam.Kiedyś w stanie takiego przerażenia natychmiast bym się przemieniła.To silny dragoński instynkt,któremu nie sposób się oprzeć.Fakt, że nadal pozostaję w ludzkiej postaci, może oznaczać jedynie to,że umieram, słabnę.Moje tenisówki uderzają o chodnik, ich głośne dudnienie wypełnia mi głowę i miesza się z szumemkrwi w uszach.za plecami słyszę warkot przyspieszającego silnika.Jak przebudzenie wielkiegopotwora.Przede mną tylko ulica.%7ładnej kryjówki, ale też żadnej możliwości, żebym się zgubiła, dopóki niezboczę z chodnika.Ryzykuję.Przebiegam przez ulicę i ostro skręcam w prawo na jakieś podwórze.Pisk opon na asfalcie.Biegnę, nie oglądam się za siebie, tylko atakuję płot.Wspinam się nań, podeszwy moich butówślizgają się po drewnie.Dosięgam wierzchołka.Ostre czubki sztachet wbijają mi się w dłonie.Pokonuję ogrodzenie i podwórze pełne głazów i kaktusów.Przechodzę przez jeszcze jeden płot iwidzę, że znalazłam się w ogrodzie od frontu jakiegoś domu.Moja skóra napina się, pulsuje gorącem.Grzbiet nosa unosi się.Płuca zaczynają się tlić i kotłować, wpiersi narasta wibracja.Moja dragonka.Nareszcie.To chyba powinno mi dodać otuchy.Przynieśćradość, że moje ciało właściwie reaguje.%7łe nie jestem jeszcze całkiem martwa.Uszy rozdziera mi pisk hamulców.Reflektory tną ciemność.Zawracam i znów wpadam na płot.-Jacinda! Zatrzymaj się! Poczekaj!Jestem bezradna.Ten głos natychmiast mnie dosięga, ciągnie do tyłu jak niewidzialna ręka.Wisząc naogrodzeniu, zerkam przez ramię [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Po policzku spływa mi gorąca łza.Z ust wyrywa mi się jęknięcie.Przekraczam granicę.Moje ciało rozmywa się, mieni się złotem i czerwienią.W klatce piersiowej wzbierają głębokie,wibrujące pomruki.Wreszcie uwalniają się skrzydła, ich cieniutka membrana rozwija się szeroko za moimi plecami,trzepocząc w rozrzedzonym powietrzu.Natychmiast odbijam się od ziemi i chce mi się płakać zogromnego wysiłku, nieprawdopodobieństwa tego wszystkiego.Czuję piekący ból w mięśniach, ich krzykliwy bunt.Skrzydła dziko łopoczą, unosząc mnie w górę - wpowietrze, któremu brakuje gęstości, substancji.Skrzydła walczą o punkt oparcia, o coś namacalnego,z mozołem próbują nieść wyżej.Jakie! To! Trudne!Wznoszę się, z wysiłku brakuje mi tchu.Azy rozpaczy gryzą mnie w oczy, rozmywają pole widzenia.A przecież to wilgoć, której wcale nie chcę tracić.Daleko pode mną faluje zieleń.Mrugam powiekami, rozglądam się, koncentrując się na czerwonychdachach, które ciągną się aż po horyzont.W dali, na autostradzie migoczą maleńkie światłasamochodów.A jeszcze dalej rozciągają się góry - jak płyn rozlany na czarnym dnie nocy.Zawisam w atramentowych przestworzach, skrzydła głośno trzepoczą w powietrzu.Coś jest z moim ciałem nie tak.Nawet płuca sprawiają dziwne wrażenie.są takie małe.Bezsilne izwyczajne.Już nawet zimna Jacinda-człowiek wydaje się naturalniejsza.To sprawia, że mam ochotękrzyczeć.Rozpaczać.Nadal jednak zmuszam się do lotu nad zielonym polem golfowym, próbuję nabrać szybkości, aleuważam, by nie wylecieć poza ten teren - na wypadek gdybym nie zdołała utrzymać dragońskiejpostaci.Aykam powietrze, wpompo-wuję je w siebie dużymi haustami.To nie pomaga.Nie wypełniamnie.Nie rozszerza moich kurczących się, wysychających płuc.Wytrzymuję, walczę, aż mój zmęczony oddech jest jedynym dzwiękiem, który dudni mi w głowie.I wkońcu kapituluję, zatrzymuję się i obniżam lot, zataczając szeroki krąg.Jak umierająca ćma.Zdyszana ląduję i wracam do zagajnika.Przemieniam się w człowieka.Zginam się w pasie, ściskamżołądek - moje ciało karze mnie za to, czym już nie chce być.Spazmy targają mną tak, że wymiotuję.Okropne, obrzydliwe odgłosy.Bezkresny ból.Jedną ręką chwytam się drzewa, wbijam palce w korę.Czuję, jak pod siłą nacisku pęka mi paznokieć.Wreszcie i to ustaje.Drżącymi rękoma ubieram się, a potem osłabiona padam na płecy, szerokorozkładam ramiona, rozpościeram dłonie.Kompletny bezwład.Bicie serca słabnie, aż staje sięgłuchym, upiornym odgłosem, który da się wychwycić tylko w nadgarstkach.Gleba pode mną jest cicha.Nie wyczuwam żadnych kamieni szlachetnych.%7ładnej energii.Poddywanem murawy znajduje się jedynie twarda, martwa ziemia.Zwijam dłoń w pięść i uderzam nią o podłoże.Mocno.Ale to nic nie daje.Pod cieniutką kołdrą z trawyziemia nadal śpi.Nie ma w niej serca.Przez korony drzew wpatruję się w czerń nocy.Na chwilę potrafię siebie oszukać.Poudawać, że nicmnie nie boli.Połudzić się, że jestem znowu w domu i patrzę w noc poprzez grubą plątaninęsosnowych konarów.Wokół mnie jest gęsty, żywicielski las, który czule osłania mnie i chroni.Obok mnie leży Az.Razem patrzymy w niebo, rozmawiamy, śmiejemy się, nie martwimy się o jutro.Jeszcze przez chwilę się łudzę.Jak głupia uśmiecham się w ciemności, dobrze bawiąc się tą grą wudawanie, wspominając lata, gdy wszystko było łatwe, a ja musiałam tylko znosić ciemnookiespojrzenia Cassiana.Z perspektywy czasu wydaje się to zaledwie uciążliwą błahostką.Teraz, kiedy nastało to piekło.ROZDZIAA 12W końcu podnoszę się i wracam do domu.Dom.To słowo nie daje ani krzty otuchy.Idę powoli.Ciało ciąży mi z każdym krokiem i boli, jakbym została pobita.Noc jest cicha.O tejpóznej porze w okolicy nie jeżdżą samochody.Podeszwy butów szurają po bruku.Podążam krętymichodnikami, obserwując, jak stopy jedna po drugiej opadają na wypalony przez słońce beton.Skręcamw swoją ulicę.Podnoszę głowę dopiero wtedy, gdy jestem blisko naszego domu.Na przeciwległym rogu pojawiają się reflektory samochodu.Są coraz bliżej.Cofam się na brzegchodnika, jak najdalej od jezdni.Pojazd znajduje się już prawie na wysokości ogrodu pani Hennessey.Jego silnik wydaje z siebie głęboki warkot.Zwalnia.Ja też.Nie chcę, by ktoś przyuważył mnie poza domem tak pózno w nocy.Nie chcę, żeby jakiś znajomy paniHennessey albo inny sąsiad wspomniał o tym mojej mamie.Teraz już widzę, że to nie jest zwykły samochód.Może to ciężarówka? Gdy podjeżdża bliżejchodnika, przedniaszyba połyskuje jak lustro.Przeszywa mnie dreszcz, a puls rozrywa mi szyję.Naoglądałam się dośćkryminałów, by z miejsca poczuć strach.Teraz muszę zaufać instynktowi.Opanowuję się, zwalniam i prawie przystaję.Czekam, obserwuję, szybkim spojrzeniem oceniamsytuację.Odzyskuję kontrolę nad lękiem, jeszcze zanim przerodzi się w pełnowymiarowe przerażenie,a ja zacznę się przemieniać.oczywiście przy założeniu, że jestem w stanie się przemienić.I wtedy dostrzegam rząd reflektorów na dachu.Są wyłączone.Jakby w przyczajeniu.Widzę irozumiem.To oni.Tu, gdzie mieszkam.Tropią mnie.Jakimś cudem się dowiedzieli.Rozgryzli prawdę o mnie.Może Will w końcu mnie rozpoznał i przyjechał uchylić akt miłosierdzia, którym obdarzył mniewtedy w górach.Zauważają mnie.Hummer podjeżdża bliżej, prosto do mnie.Odwracam się i uciekam.Adrenalina pulsuje we mnie i sprawia, że zapominam o mym niedawnym znużeniu.Znowu na mniepolują.Tyle tylko, że tym razem jestem w obcym mieście.W ciele, którego już nie znam.Kiedyś w stanie takiego przerażenia natychmiast bym się przemieniła.To silny dragoński instynkt,któremu nie sposób się oprzeć.Fakt, że nadal pozostaję w ludzkiej postaci, może oznaczać jedynie to,że umieram, słabnę.Moje tenisówki uderzają o chodnik, ich głośne dudnienie wypełnia mi głowę i miesza się z szumemkrwi w uszach.za plecami słyszę warkot przyspieszającego silnika.Jak przebudzenie wielkiegopotwora.Przede mną tylko ulica.%7ładnej kryjówki, ale też żadnej możliwości, żebym się zgubiła, dopóki niezboczę z chodnika.Ryzykuję.Przebiegam przez ulicę i ostro skręcam w prawo na jakieś podwórze.Pisk opon na asfalcie.Biegnę, nie oglądam się za siebie, tylko atakuję płot.Wspinam się nań, podeszwy moich butówślizgają się po drewnie.Dosięgam wierzchołka.Ostre czubki sztachet wbijają mi się w dłonie.Pokonuję ogrodzenie i podwórze pełne głazów i kaktusów.Przechodzę przez jeszcze jeden płot iwidzę, że znalazłam się w ogrodzie od frontu jakiegoś domu.Moja skóra napina się, pulsuje gorącem.Grzbiet nosa unosi się.Płuca zaczynają się tlić i kotłować, wpiersi narasta wibracja.Moja dragonka.Nareszcie.To chyba powinno mi dodać otuchy.Przynieśćradość, że moje ciało właściwie reaguje.%7łe nie jestem jeszcze całkiem martwa.Uszy rozdziera mi pisk hamulców.Reflektory tną ciemność.Zawracam i znów wpadam na płot.-Jacinda! Zatrzymaj się! Poczekaj!Jestem bezradna.Ten głos natychmiast mnie dosięga, ciągnie do tyłu jak niewidzialna ręka.Wisząc naogrodzeniu, zerkam przez ramię [ Pobierz całość w formacie PDF ]