[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zachwiał się naglę, bo z kanału wyskoczyła szczupłapostać, plusnęła do kolektora, potrąciła Stokrotkę i nie bacząc na nic pobiegła za innymi. Uważaj pan, szefie! krzyknęła Stokrotka.Sierżant nawet się nie obejrzał.Ruszyli powoli za innymi: Korab na przedzie.Stokrotka zanim, baczna na każdy jego ruch.Coraz to ktoś ich wyprzedzał. Zostawią nas tu, Stokrotko westchnął Korab. Nigdy nie nadążymy.Może by zawołaćSmukłego? Nie trzeba pomocy odburknęła Stokrotka. Przestań się mazać.Znam ten kanał.Nie-trudna droga.Powoli, spokojnie, sami dojdziemy.Korab pochylił głowę.Ciężko stawiał nogi.Odbity przez ściany, potężniał i wibrowałchlupot dziesiątek nóg.Ktoś z przodu monotonnie pokrzykiwał.Mijały minuty.Nagle ludzkiwąż zafalował, zatrzymał się.Korab postąpił jeszcze parę kroków.Przystanęła przed nim wy-soka, postawna kobieta. Gaz! wołano z przodu. Niemcy puścili gaz! Wysoka kobieta wrzasnęła histerycznie.Obok Koraba, tuż przy ścianie, przebiegł z powrotem pochylony sierżant szef. Szefie, dokąd? zawołała Stokrotka.Sierżant spojrzał na nią błędnie, dobiegł do wylotu mokotowskiego kanału, wsunął się dońzręcznie jak kot.Wysoka kobieta ciągnęła za rękę młodego chłopca. Witoldzie, wracamy! krzyczała. Tam gaz! Cicho pani bądz! wmieszała się Stokrotka. Gówno, nie gaz!Tamta nie słuchała.W panicznym szale ciągnęła w tył chłopaka.Za nimi cofali się inni.Głośno chlupotała wzburzona breja. Ludzie! zawołała Stokrotka. Dokąd idziecie?Nawet się nie odwrócili.Brnęli pospiesznie z powrotem, prosto w horyzont ciemnychścian.Niosły się przerażone głosy.Z mokotowskiego kanału nikt już nie wychodził.Korabzdrową ręką objął Stokrotkę za szyję. W głowie mi się kotłuje powiedział. Może tu jest gaz? To z gorączki, idioto! zawołała. Chcesz wracać na Mokotów? Tam.pod górę? jęknął Korab. : Nie wlezę.Ale.chcę żyć! To dobrze powiedziała. Nie bój się, Jacek, będziesz żył.Cichły chlupocące echa.Przed nimi, daleko, zabłysło nikle światełko.Zostali sami. Idziemy! zawołała i popchnęła Koraba.Ruszył pierwszy, przebierając powoli nogami.Szła za nim, uważna, co chwila oświetlając drogę.Coś szumiało cicho w oddali.Maz bulgo-tała, wzburzona ruchem nóg.Dokoła pękały bąble.Korab zachwiał się. Odpocznę, Stokrotko powiedział. Boli.Tu coraz głębiej. Naprzód, maminsynku! zawołała. Odpoczniesz w domu. W domu? zaśmiał się. Kto z nas ma jeszcze dom?Znowu zachwiał się niebezpiecznie.Przerzuciła chlebak na plecy i pochwyciła go z tyłu zaoba łokcie.Brnęli dalej niczym wielki czworonóg.Co pewien czas ciemniały wyloty dobie-gowych kanałów i wnęki studzienek.Nikłe, nieruchome światełko trwało, dalekie i nierealne. Co to, u licha? zaniepokoiła się Stokrotka. Latarnia na rogu czy co? Może Niemcy? zapytał Korab.57 Baliby się tu wejść odparła pewnie Stokrotka.Wlekli się dalej. Ale ty jesteś silna, Stokrotko szepnął Korab. Jakbyś worki nosiła. Nigdy nie nosiłam worków. Nic o tobie nie wiem. Byliśmy razem w powstaniu.To mało? Nie wszystko.Wielu rzeczy można się domyślać. Teraz mam ci opowiedzieć historię mojego życia? zaśmiała się sucho. Długa to historia? Dłuższa niż ten kanał.Stąpaj prosto.Zwiatełko rosło.Widzieli już chropowatość ściankolektora.Wynurzały się z lekkiej mgiełki deski i bale. To świeca! zaśmiała się Stokrotka z ulgą. No, Jacek, pierwsza barykada.Jedna trze-cia drogi.Tu możesz chwilę odpocząć.W blasku świeczki, ustawionej na krawędzi deski, siedziało na różnych wysokościach kil-ka skulonych postaci.Nie ruszali się; patrzyli obojętnie, jak Stokrotka gmera się z Korabem wcuchnącej mazi. Pomóż tam który podsadzić rannego! zawołała ze złością. Czego się gapicie?Deski zagradzały drogę do wysokości pasa.Stokrotka podsadziła Koraba desperackim wy-siłkiem.Ten, co siedział najbliżej, podniósł się leniwie, chwycił Koraba za rękę, pociągnął izaraz usiadł z powrotem.Nie powiedział słowa.Korab zawisł na brzuchu, daremnie usiłującprzeważyć ciało.Stokrotka wlazła na deski, objęła go w pasie i pociągnęła mocno.Korabjęknął, usiadł. Co wy tu robicie? zapytała Stokrotka człowieka, który im pomógł. Dlaczego nieidziecie dalej?Tamten, starszy już mężczyzna, szpakowaty, podniósł powoli głowę. Ciszej powiedział.sennie. Nad nami Niemcy.Niech tylko otworzą klapę. Ale dlaczego siedzicie tak spokojnie? Tu chociaż deski.Siły brak.Zresztą.proszę posłuchać.Stokrotka oświetliła drogę.Kolektor ginął w lekkiej mgle, czarny, wilgotny, sklepiony.Ci-che echo niosło dalekie szmery.Nagle pisnęło i skrzypnęło nad ich głowami, jakby ktośotwierał zastałe drzwi.Stokrotka pochyliła się błyskawicznie, pociągnęła z całych sił Koraba.Po ścianach kanału przetoczył się ogromny huk [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Zachwiał się naglę, bo z kanału wyskoczyła szczupłapostać, plusnęła do kolektora, potrąciła Stokrotkę i nie bacząc na nic pobiegła za innymi. Uważaj pan, szefie! krzyknęła Stokrotka.Sierżant nawet się nie obejrzał.Ruszyli powoli za innymi: Korab na przedzie.Stokrotka zanim, baczna na każdy jego ruch.Coraz to ktoś ich wyprzedzał. Zostawią nas tu, Stokrotko westchnął Korab. Nigdy nie nadążymy.Może by zawołaćSmukłego? Nie trzeba pomocy odburknęła Stokrotka. Przestań się mazać.Znam ten kanał.Nie-trudna droga.Powoli, spokojnie, sami dojdziemy.Korab pochylił głowę.Ciężko stawiał nogi.Odbity przez ściany, potężniał i wibrowałchlupot dziesiątek nóg.Ktoś z przodu monotonnie pokrzykiwał.Mijały minuty.Nagle ludzkiwąż zafalował, zatrzymał się.Korab postąpił jeszcze parę kroków.Przystanęła przed nim wy-soka, postawna kobieta. Gaz! wołano z przodu. Niemcy puścili gaz! Wysoka kobieta wrzasnęła histerycznie.Obok Koraba, tuż przy ścianie, przebiegł z powrotem pochylony sierżant szef. Szefie, dokąd? zawołała Stokrotka.Sierżant spojrzał na nią błędnie, dobiegł do wylotu mokotowskiego kanału, wsunął się dońzręcznie jak kot.Wysoka kobieta ciągnęła za rękę młodego chłopca. Witoldzie, wracamy! krzyczała. Tam gaz! Cicho pani bądz! wmieszała się Stokrotka. Gówno, nie gaz!Tamta nie słuchała.W panicznym szale ciągnęła w tył chłopaka.Za nimi cofali się inni.Głośno chlupotała wzburzona breja. Ludzie! zawołała Stokrotka. Dokąd idziecie?Nawet się nie odwrócili.Brnęli pospiesznie z powrotem, prosto w horyzont ciemnychścian.Niosły się przerażone głosy.Z mokotowskiego kanału nikt już nie wychodził.Korabzdrową ręką objął Stokrotkę za szyję. W głowie mi się kotłuje powiedział. Może tu jest gaz? To z gorączki, idioto! zawołała. Chcesz wracać na Mokotów? Tam.pod górę? jęknął Korab. : Nie wlezę.Ale.chcę żyć! To dobrze powiedziała. Nie bój się, Jacek, będziesz żył.Cichły chlupocące echa.Przed nimi, daleko, zabłysło nikle światełko.Zostali sami. Idziemy! zawołała i popchnęła Koraba.Ruszył pierwszy, przebierając powoli nogami.Szła za nim, uważna, co chwila oświetlając drogę.Coś szumiało cicho w oddali.Maz bulgo-tała, wzburzona ruchem nóg.Dokoła pękały bąble.Korab zachwiał się. Odpocznę, Stokrotko powiedział. Boli.Tu coraz głębiej. Naprzód, maminsynku! zawołała. Odpoczniesz w domu. W domu? zaśmiał się. Kto z nas ma jeszcze dom?Znowu zachwiał się niebezpiecznie.Przerzuciła chlebak na plecy i pochwyciła go z tyłu zaoba łokcie.Brnęli dalej niczym wielki czworonóg.Co pewien czas ciemniały wyloty dobie-gowych kanałów i wnęki studzienek.Nikłe, nieruchome światełko trwało, dalekie i nierealne. Co to, u licha? zaniepokoiła się Stokrotka. Latarnia na rogu czy co? Może Niemcy? zapytał Korab.57 Baliby się tu wejść odparła pewnie Stokrotka.Wlekli się dalej. Ale ty jesteś silna, Stokrotko szepnął Korab. Jakbyś worki nosiła. Nigdy nie nosiłam worków. Nic o tobie nie wiem. Byliśmy razem w powstaniu.To mało? Nie wszystko.Wielu rzeczy można się domyślać. Teraz mam ci opowiedzieć historię mojego życia? zaśmiała się sucho. Długa to historia? Dłuższa niż ten kanał.Stąpaj prosto.Zwiatełko rosło.Widzieli już chropowatość ściankolektora.Wynurzały się z lekkiej mgiełki deski i bale. To świeca! zaśmiała się Stokrotka z ulgą. No, Jacek, pierwsza barykada.Jedna trze-cia drogi.Tu możesz chwilę odpocząć.W blasku świeczki, ustawionej na krawędzi deski, siedziało na różnych wysokościach kil-ka skulonych postaci.Nie ruszali się; patrzyli obojętnie, jak Stokrotka gmera się z Korabem wcuchnącej mazi. Pomóż tam który podsadzić rannego! zawołała ze złością. Czego się gapicie?Deski zagradzały drogę do wysokości pasa.Stokrotka podsadziła Koraba desperackim wy-siłkiem.Ten, co siedział najbliżej, podniósł się leniwie, chwycił Koraba za rękę, pociągnął izaraz usiadł z powrotem.Nie powiedział słowa.Korab zawisł na brzuchu, daremnie usiłującprzeważyć ciało.Stokrotka wlazła na deski, objęła go w pasie i pociągnęła mocno.Korabjęknął, usiadł. Co wy tu robicie? zapytała Stokrotka człowieka, który im pomógł. Dlaczego nieidziecie dalej?Tamten, starszy już mężczyzna, szpakowaty, podniósł powoli głowę. Ciszej powiedział.sennie. Nad nami Niemcy.Niech tylko otworzą klapę. Ale dlaczego siedzicie tak spokojnie? Tu chociaż deski.Siły brak.Zresztą.proszę posłuchać.Stokrotka oświetliła drogę.Kolektor ginął w lekkiej mgle, czarny, wilgotny, sklepiony.Ci-che echo niosło dalekie szmery.Nagle pisnęło i skrzypnęło nad ich głowami, jakby ktośotwierał zastałe drzwi.Stokrotka pochyliła się błyskawicznie, pociągnęła z całych sił Koraba.Po ścianach kanału przetoczył się ogromny huk [ Pobierz całość w formacie PDF ]