[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Ilu chce iść do lekarza? pytał Weber. Ośmiu odpowiadałem pogodnie, zniezmąconą wiarą w dobry koniec wszystkiego. Panie Dolmetsch odzywał się jakiś głos zszeregu ja też. Co ty też? pytałem zachęcająco. Ja też do doktora kontynuowałniepewnie głos, zachrypły śladami wczorajszej alkoholowej mordęgi. Nie mogę kiwać.Palecmi narywa. Dziewięciu do lekarza oznajmiałem tonem łagodnym, lecz nie znoszącym sprzeciwu jeszcze jeden się zameldował. Z kim ja będę robił? Trąbka dostawał ataku szału i kopałnajbliższego z szeregu w brzuch. Z tą kupą gnoju mam dziś zrobić trzy kilometry podwójnegotoru? A może tak tego tłumacza na gestapo? radził Schutzmann.Uśmiechałem się błogo:wiedziałem, że nic mi się nie może stać, ponieważ nie czyniłem krzywdy. Chorzy otrzymują półracji chleba i ćwierć margaryny próbował pertraktować Weber. Wykluczone mówiłem. Doigra się pan takiej awantury w tym obozie, że pójdzie pan pod mur za sabotaż. Ja chcę jaknajlepiej! darł się Weber. Robię, co mogę! Niech pan przynajmniej załatwi dodatkowe półkilo chleba na łeb dziennie, o czym tyle razy mówiliśmy perswadowałem cierpliwie. Dlaciężko pracujących.Tyle, ile mają Włosi w Bischofsheim. Już ja wiem, ile mają Włosi wBischofsheim! pienił się Weber. Ani grama więcej niż ta gnojówka tutaj! Tylko, że Włosipracują, a ci śmierdzący wszarze migają się jak mogą i pan im w tym pomaga! Ja też wiem, ilemają Włosi upierałem się łagodnie bo nam sprzedają chleb.Inaczej nie wyżylibyśmy. Panby nie wyżył? szydził Weber. Ja się nie skarżę odpowiadałem ufnie i ciepło ja niepracuję fizycznie.Co ci się stało w palce, Lewandowski? A, panie tłumacz odpowiadałLewandowski, drapiąc się w skudloną głowę, a następnie trąc wągrowaty nos pomiędzymaleńkimi, czarnymi, złymi oczętami. & Serioża mi go trochę skaleczył kozikiem.Malcy sięwczoraj niemnożko przekomarzali przy diewiatce, ot, patrzysz, i jest pół palca& Pokazałzawiązany brudną szmatą kikut. Wypadek przy pracy powiedziałem do Webera, zmieniającjęzyk. Trzeba będzie wystawić odpowiednie zaświadczenie. Co ja mam z tą trzodą& wzdychał Weber i siadał w biurze, czyli w mojej sypialni, do rachunków i raportów.Ludziemaszerowali do roboty, ja zaś siadałem naprzeciw Webera i patrzałem w okno: nie było w nimzresztą nic prócz szarego, brudnego nieba znad kolejowych terytoriów, zasnutego dymem, sadzą iwęglową mgłą.Po czym szedłem do kuchni, aby się pożywić.W kuchni urzędowali trzejbudowniczowie mego poczucia odpowiedzialności.Napoleon był chudy, szczurowaty, odługawym nosie i smutnych błękitnych oczach: uważał deprawowanie mnie za swoje życioweposłannictwo.Był to zresztą drań doskonały, schludny i solidny, rzetelny w pracy i niezawodny;plotka przezeń puszczona druzgotała egzystencje, niweczyła najczystsze związki między ludzmi izohydzała najbardziej bezinteresowne z odruchów; przewrotność i obłuda, jaką wykazywał napolu małych donosów, były takiej próby, że nic nie ostało się w zimnym, borującym płomieniu ichpenetracji w nasze codzienne życie.Z niebywałą lubością smarował mi cienkie kromki chlebagrubo na palec margaryną, na którą kładł skwarki, odciągnięte z obiadowego przydziału dla całegobaraku. Niech pan je kusił. Jednostki są najważniejsze, tylko jednostki się liczą.Masamoże ginąć, byle jednostki przeżyły. Jadłem, Napoleon zaś topniał z rozkoszy. Jak toprzyjemnie uświadomić sobie mówił że każdy kęs, który pan połyka, stanowi dwudniowyprzydział tłuszczu dla tych tam, pracujących w tym piekielnym zimnie i wilgoci, oblewających sięlepkim potem osłabienia przy każdym wzniesieniu kilofa.Może jeszcze łyżeczkę cukru do kawy?Ależ dlaczego pan nie je? Przecież oni i tak zawdzięczają panu wszystko.Ze kałduny im gniją zkwaśnych wzdęć od moczonego w kawie chleba i od zupy, którą im dajemy? To co z tego? Dalibysię za pana porąbać.Dobrze wiedzą, że pan o nich myśli i walczy, że tylko u pana może im być takdobrze& Chleb z margaryną i topionym serem czy marmoladą oraz bardzo słodka kawastawały mi w istocie na chwilę w przełyku, ale nie na długo.Nie ma nikczemności bezwzględnej myślałem sobie i przełykałem z trudem wszelkie zło zależy od wymiaru.Przynajmniej wtedywierzyłem, że podłość jest funkcją swego kalibru.Były kucharz wojskowy okazał się niezbytgenialnym fachowcem: właściwie robił tylko zupy, do których pakował cały przydział kartofli,tłuszczu, mięsa i jarzyn. Co im mogę zrobić za drugie danie? kłócił się ze mną. Po takimglucie wołowej żyły? Tu pokazywał, jak mała porcja wypadłaby na osobę. Lepiej wszystkodo jednego kotła, zawsze się coś pożywnego z tego ulepi.Nasz naród lubi zupę, byle pożywną.Kucharze jednak, wraz ze mną, nie jadali zup.Codziennie wędrowały do kuchennej duchówkikartofle, hojnie oblane słoniną, w czterech blaszanych miskach; po paru godzinach wychodziłystamtąd rumiane, świetnie przypieczone, uduszone, doprawione i posolone.Właściwie nie możnasię było oprzeć ich wyglądowi i zapachowi.Początkowo miałem skrupuły, zwłaszcza z powodukartofli: chłopcy narzekali właśnie na niedosyt ziemniaków, na cienkość zupy, na brak w niej tejpodstawy pożywienia dla dzieci polskiej kartoflanej ziemi; skrupuły rozwiał były kucharzwojskowy za pomocą dłuższego przemówienia. Nasz naród wywodził znam najlepiej, boz wojska.Nasz naród tylko w wojsku jest naprawdę szczery, bo wojsko szanuje, nawet jeśli go niekocha.Otóż naród nasz wie z wojska raz na zawsze, że kucharz ma wyglądać jak róża, jakmalowanie, ma być zdrowy i pysk ma mieć wypasiony, bo inaczej co by to był za kucharz? Pozatym naród nasz ma swój rozum i swoją logikę, i wie, że jak ktoś ma coś gdzieś do powiedzenia, tomusi mu się lepiej powodzić niż innym, czyli tym wszystkim, którzy nic nigdzie do powiedzenianie mają, bo inaczej, jak nie powodzi mu się lepiej niż innym, znaczy to, że ten ktoś ni cholery nicnie znaczy.Jednym słowem, byłoby rzeczą nienaturalną, żeby ktoś, kto ma pod sobą kuchnię czyżłób, nie miał coś z tego, bowiem oznaczałoby to, że jest on zwykłą oflegą.Na świecie jestporządek i wszystko musi się według porządku odbywać, bo inaczej człowiek głupieje i już samnie wie, co ma robić.Nasz naród wie, że jeśli ja, albo pan tłumacz na przykład, nie zjadłbymprzyzwoicie, to musiałbym wynieść i sprzedać, i być nieuczciwym, a tak, jak zjem, co mi sięnależy, nikogo nie oszukam i nikogo nie skrzywdzę.Co zaś najważniejsze, naród nasz wie, że jakprzy stu pięćdziesięciu porcjach urwie się z każdej odrobinkę, to nikt na tym specjalnie nie straci, agłówni ludzie pożyją sobie przyzwoicie, humor będą mieć lepszy, lepiej postarają się o interes całejgromady, czyli o sprawy publiczne i społeczne.I to, uważam, jest bardzo mądre w naszymnarodzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
. Ilu chce iść do lekarza? pytał Weber. Ośmiu odpowiadałem pogodnie, zniezmąconą wiarą w dobry koniec wszystkiego. Panie Dolmetsch odzywał się jakiś głos zszeregu ja też. Co ty też? pytałem zachęcająco. Ja też do doktora kontynuowałniepewnie głos, zachrypły śladami wczorajszej alkoholowej mordęgi. Nie mogę kiwać.Palecmi narywa. Dziewięciu do lekarza oznajmiałem tonem łagodnym, lecz nie znoszącym sprzeciwu jeszcze jeden się zameldował. Z kim ja będę robił? Trąbka dostawał ataku szału i kopałnajbliższego z szeregu w brzuch. Z tą kupą gnoju mam dziś zrobić trzy kilometry podwójnegotoru? A może tak tego tłumacza na gestapo? radził Schutzmann.Uśmiechałem się błogo:wiedziałem, że nic mi się nie może stać, ponieważ nie czyniłem krzywdy. Chorzy otrzymują półracji chleba i ćwierć margaryny próbował pertraktować Weber. Wykluczone mówiłem. Doigra się pan takiej awantury w tym obozie, że pójdzie pan pod mur za sabotaż. Ja chcę jaknajlepiej! darł się Weber. Robię, co mogę! Niech pan przynajmniej załatwi dodatkowe półkilo chleba na łeb dziennie, o czym tyle razy mówiliśmy perswadowałem cierpliwie. Dlaciężko pracujących.Tyle, ile mają Włosi w Bischofsheim. Już ja wiem, ile mają Włosi wBischofsheim! pienił się Weber. Ani grama więcej niż ta gnojówka tutaj! Tylko, że Włosipracują, a ci śmierdzący wszarze migają się jak mogą i pan im w tym pomaga! Ja też wiem, ilemają Włosi upierałem się łagodnie bo nam sprzedają chleb.Inaczej nie wyżylibyśmy. Panby nie wyżył? szydził Weber. Ja się nie skarżę odpowiadałem ufnie i ciepło ja niepracuję fizycznie.Co ci się stało w palce, Lewandowski? A, panie tłumacz odpowiadałLewandowski, drapiąc się w skudloną głowę, a następnie trąc wągrowaty nos pomiędzymaleńkimi, czarnymi, złymi oczętami. & Serioża mi go trochę skaleczył kozikiem.Malcy sięwczoraj niemnożko przekomarzali przy diewiatce, ot, patrzysz, i jest pół palca& Pokazałzawiązany brudną szmatą kikut. Wypadek przy pracy powiedziałem do Webera, zmieniającjęzyk. Trzeba będzie wystawić odpowiednie zaświadczenie. Co ja mam z tą trzodą& wzdychał Weber i siadał w biurze, czyli w mojej sypialni, do rachunków i raportów.Ludziemaszerowali do roboty, ja zaś siadałem naprzeciw Webera i patrzałem w okno: nie było w nimzresztą nic prócz szarego, brudnego nieba znad kolejowych terytoriów, zasnutego dymem, sadzą iwęglową mgłą.Po czym szedłem do kuchni, aby się pożywić.W kuchni urzędowali trzejbudowniczowie mego poczucia odpowiedzialności.Napoleon był chudy, szczurowaty, odługawym nosie i smutnych błękitnych oczach: uważał deprawowanie mnie za swoje życioweposłannictwo.Był to zresztą drań doskonały, schludny i solidny, rzetelny w pracy i niezawodny;plotka przezeń puszczona druzgotała egzystencje, niweczyła najczystsze związki między ludzmi izohydzała najbardziej bezinteresowne z odruchów; przewrotność i obłuda, jaką wykazywał napolu małych donosów, były takiej próby, że nic nie ostało się w zimnym, borującym płomieniu ichpenetracji w nasze codzienne życie.Z niebywałą lubością smarował mi cienkie kromki chlebagrubo na palec margaryną, na którą kładł skwarki, odciągnięte z obiadowego przydziału dla całegobaraku. Niech pan je kusił. Jednostki są najważniejsze, tylko jednostki się liczą.Masamoże ginąć, byle jednostki przeżyły. Jadłem, Napoleon zaś topniał z rozkoszy. Jak toprzyjemnie uświadomić sobie mówił że każdy kęs, który pan połyka, stanowi dwudniowyprzydział tłuszczu dla tych tam, pracujących w tym piekielnym zimnie i wilgoci, oblewających sięlepkim potem osłabienia przy każdym wzniesieniu kilofa.Może jeszcze łyżeczkę cukru do kawy?Ależ dlaczego pan nie je? Przecież oni i tak zawdzięczają panu wszystko.Ze kałduny im gniją zkwaśnych wzdęć od moczonego w kawie chleba i od zupy, którą im dajemy? To co z tego? Dalibysię za pana porąbać.Dobrze wiedzą, że pan o nich myśli i walczy, że tylko u pana może im być takdobrze& Chleb z margaryną i topionym serem czy marmoladą oraz bardzo słodka kawastawały mi w istocie na chwilę w przełyku, ale nie na długo.Nie ma nikczemności bezwzględnej myślałem sobie i przełykałem z trudem wszelkie zło zależy od wymiaru.Przynajmniej wtedywierzyłem, że podłość jest funkcją swego kalibru.Były kucharz wojskowy okazał się niezbytgenialnym fachowcem: właściwie robił tylko zupy, do których pakował cały przydział kartofli,tłuszczu, mięsa i jarzyn. Co im mogę zrobić za drugie danie? kłócił się ze mną. Po takimglucie wołowej żyły? Tu pokazywał, jak mała porcja wypadłaby na osobę. Lepiej wszystkodo jednego kotła, zawsze się coś pożywnego z tego ulepi.Nasz naród lubi zupę, byle pożywną.Kucharze jednak, wraz ze mną, nie jadali zup.Codziennie wędrowały do kuchennej duchówkikartofle, hojnie oblane słoniną, w czterech blaszanych miskach; po paru godzinach wychodziłystamtąd rumiane, świetnie przypieczone, uduszone, doprawione i posolone.Właściwie nie możnasię było oprzeć ich wyglądowi i zapachowi.Początkowo miałem skrupuły, zwłaszcza z powodukartofli: chłopcy narzekali właśnie na niedosyt ziemniaków, na cienkość zupy, na brak w niej tejpodstawy pożywienia dla dzieci polskiej kartoflanej ziemi; skrupuły rozwiał były kucharzwojskowy za pomocą dłuższego przemówienia. Nasz naród wywodził znam najlepiej, boz wojska.Nasz naród tylko w wojsku jest naprawdę szczery, bo wojsko szanuje, nawet jeśli go niekocha.Otóż naród nasz wie z wojska raz na zawsze, że kucharz ma wyglądać jak róża, jakmalowanie, ma być zdrowy i pysk ma mieć wypasiony, bo inaczej co by to był za kucharz? Pozatym naród nasz ma swój rozum i swoją logikę, i wie, że jak ktoś ma coś gdzieś do powiedzenia, tomusi mu się lepiej powodzić niż innym, czyli tym wszystkim, którzy nic nigdzie do powiedzenianie mają, bo inaczej, jak nie powodzi mu się lepiej niż innym, znaczy to, że ten ktoś ni cholery nicnie znaczy.Jednym słowem, byłoby rzeczą nienaturalną, żeby ktoś, kto ma pod sobą kuchnię czyżłób, nie miał coś z tego, bowiem oznaczałoby to, że jest on zwykłą oflegą.Na świecie jestporządek i wszystko musi się według porządku odbywać, bo inaczej człowiek głupieje i już samnie wie, co ma robić.Nasz naród wie, że jeśli ja, albo pan tłumacz na przykład, nie zjadłbymprzyzwoicie, to musiałbym wynieść i sprzedać, i być nieuczciwym, a tak, jak zjem, co mi sięnależy, nikogo nie oszukam i nikogo nie skrzywdzę.Co zaś najważniejsze, naród nasz wie, że jakprzy stu pięćdziesięciu porcjach urwie się z każdej odrobinkę, to nikt na tym specjalnie nie straci, agłówni ludzie pożyją sobie przyzwoicie, humor będą mieć lepszy, lepiej postarają się o interes całejgromady, czyli o sprawy publiczne i społeczne.I to, uważam, jest bardzo mądre w naszymnarodzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]