[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. To prawda  oczy Ewy wypełniły się skupieniem  ale mężczyzni, mężczyzni&Zofia zarumieniła się. Nie powinna pani tak mówić& To& Zofio  rzekła Ewa z wzniosłą serdecznością  cóż w tym złego? Czyż pierwsza osobaliczby mnogiej od słowa  mężczyzna nosi w sobie coś bardziej nieprzyzwoitego, niż ta samaforma gramatyczna od słów  drewno ,  gwiazda ,  chrząszcz , lub  pieniądz ? Przesadzasz,Zofio, podczas gdy ja mam na myśli wyłącznie intensywność oglądania i częstotliwośćgestów drobnych, a miłych. Nie rozumiem  rzekła Zofia niechętnie. Stygnie pani herbata. Nie szkodzi.Nie szkodzi, że pani nie rozumie.Przyjadę tu chyba latem, to porozmawiamy.Język Ewy przesunął się znów pod powierzchnią lewego policzka.Znów zapragnęła bardzorozmawiać o Nowaku, lecz uznała to za bezsens. Najgorsze z tymi pociągami  dodała Ewa tonem zwierzeń. Muszę być po południu jużw drodze. Głupie uczucie  myślał Nowak  ale ciągle wydaje mi się, że ktoś za mną idzie& Szedł wolno przez rynek, zatrzymując się co parę kroków.Na środku rynku siedziałyokoliczne chłopaki, oferując cebulę, zeszłoroczny miód w butelkach po wódce, suszonegrzyby.Nowak zatrzymywał się co chwila przed koszami z włoszczyzną. Ktoś mnie śledzi myślał w przypływie mętnej intuicji.Rozglądał się dyskretnie wokoło, intensywniei bezskutecznie. Kto to może być? Na dobrą sprawę& wszyscy: Leter i Ewa, Stołyp i Anita.Każdy ma, na upartego, powód do śledzenia mych kroków& Dobił do bramy cmentarza powoli, krokiem leniwym.Wycelował dobrze  nie dochodząc dobramy natknął się na zadyszanego przedsiębiorcę transportowego, który nadbiegał odstrony bocznej uliczki, prowadzącej skrótem na cmentarz. Wszystko gotowe  zameldował chłopak i pchnął lekceważąco, lecz zręcznie wózek przedsiebie. Taaak  rzekł Nowak i rozejrzał się wokoło. Słuchaj, synu, znasz tę furtę od strony drogina Darło wek? Znam.Aadny kawałek stąd. Otóż to.Powleczesz się tam teraz z twoją platformą i tam na mnie zaczekasz. Dobrze  rzekł chłopak niechętnie. Daleko.Jak każdy przedsiębiorca wolał osiągaćmaksimum zysków przy minimum wysiłku. Trudno  rzekł Nowak  klient żąda, klient wymaga. Ma pan ognia? Mam  rzekł Nowak wręczając mu pudełko zapałek. Zatrzymaj je sobie, mam drugie.93 Wózek zaturkotał na ścieżce, wiodącej w prawo od bramy, wzdłuż cmentarnego muru.Nowak minął bramę. Tu ktoś jest&   pomyślał natychmiast.wiczony latami instynktzaczynał funkcjonować od razu.Zwolnił kroku, stąpał cicho, pracowała w nim owaumiejętność nienaruszania bezruchu pustych miejsc, przydatna ludziom, zajmującym sięw życiu nie tylko swoimi sprawami.W ten sposób osiągnął mur kościoła.Ledwie uchwytnyszmer w budynku napiął w nim znów czujność; przesunął się w załom muru, niesymetrycznypodcień dawał schronienie.Nic w postawie Nowaka nie wskazywało na skradanie się czyczajenie, obserwator widziałby w nim jedynie niezdecydowanego spacerowicza.Smugibladego słońca, rozproszonego przez gęstwę drzew, stwarzały grę cieni wokół budowli. Ktoś jest za drzewami&   myślał Nowak: szukał sylwetki ludzkiej w wielowarstwowym tlecmentarza.Powoli zbliżył się do otwartego szeroko wejścia kościoła.W ciemnej głębirysował się wyraznie jeszcze ciemniejszy punkt.Nowak postąpił krok naprzód i rozeznałpostać księdza.Ksiądz stał przy jednej ze ścian, z dużym notesem w ręku, i spisywał coś pilniez wmurowanego w ścianie nagrobka.Wodził zbrojną w ołówek ręką ponad głową, jakbyodcyfrowując z trudem zatarte litery. Nie powinien mnie zobaczyć  pomyślał Nowak.Wycofał się powoli w opiekuńczy kąt podcienia, po czym spokojnie obszedł kościół dookoła [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl