[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W dodatku tamte słowadawno już zastąpiły inne, nowe.Matka zawsze jej powtarza, że ma taką ładną twarz.Ma rację - stwierdziłaDelilah, podnosząc się z łóżkai oglądając z uwagą swe delikatne rysy w wysokim, wolno stojącymlustrze obok szafy. Musisz tylko zrzucić trzydzieści funtów" - zabrzmiałjej w uszach szept matki.Trzydzieści funtów.Trzydzieści funtów -powtórzyła, przedrzezniając sposób mówienia babki.Wiedziała, że nawettrzydzieści funtów nie zadowoliłoby babci Rose.Mogłaby się wyrzec colii skończyć z jedzeniem po dziewiętnastej.Może zrzuciłaby trzydzieści, anawet czterdzieści funtów, ale dla babki to ciągle byłoby za mało.Przyszły jej na myśl magazyny mody, które matkapochłaniała z taką gorliwością, z jaką niektórzy ludzie czytają Biblię, orazwypełniające ich lśniące strony wychudzone dziewczyny o zapadniętychoczach i odętych ustach.Wszystkie wyglądały jednakowo.Nie można ichbyło rozróżnić.Czy tego babka chciała?Ja tego chcę - przyznała Delilah ze smutkiem.Chcę wyglądać jak inni.Być jak inni.Stać się niewidzialna.Niemal się roześmiała.O dziwo,przecież tak właśnie było.Z powodu tuszy nikt jej nie dostrzegał.Gdyby tylko miała kogoś, z kim mogłaby pogadać.Przyjaciółkę.Albosiostrę.Zawsze pragnęła mieć siostrę, pomimo opowieści mamy o jejwłasnym dzieciństwie i o ciągłym współzawodnictwie wśród rodzeństwa0 aprobatę ich matki, jakby babcia Rose była mistrzynią wantagonizowaniu sióstr. Ciesz się, że jesteś jedynaczką" - powtarzałaKerri.Gdzie ona jest? Wyszła do apteki około wpół do piątej, a już się zbliżadziesiąta.Może babcia Rose miała rację.Może doszło do wypadku.Możepowinna zacząć wydzwaniać po okolicznych szpitalach.Może powinnawyjść i się rozejrzeć.Rozległ się dzwonek telefonu.- Możesz odebrać?! - zawołała z dołu babka.Delilah zbiegła po schodachi dopadła do słuchawkina czwartym sygnale, mając nadzieję, że ten ktoś się nie rozłączył.Nalitość boską, babka siedzi w pokoju obok1 nie jest sparaliżowana - pomyślała, przykładając słuchawkę do ucha imodląc się, aby usłyszeć głos matki.- Halo?- Delilah - odezwał się bezbarwny głos.Od razu odgadła, do kogo należał.Budził taki sam lęk jak osobarozmówcy.- Pan Hamilton - powiedziała.Czyżby matka trafiła do Chestera, kiedy ona stamtąd wyszła? Czy teraztam była? Czy coś sięstało? - Widziałem cię u nas - zaczął Cal Hamilton - ale wyszłaś, zanimzdążyłem z tobą pogadać.- Delilah, kto to? - Babka stanęła w drzwiach.- Matka? Dziewczynazaprzeczyła ruchem głowy.- Pan Hamilton - wyszeptała.- Czy coś się stało, panie Hamilton? Czymoja mama.- Pomyślałem, że mogłabyś zajrzeć do nas w sobotę po południu i przezparę godzin dotrzymać towarzystwa mojej żonie - wszedł jej w słowo,jakby w ogóle nie słuchał, co mówi.- Muszę pojechać w jedno miejsce, awiesz, jak bardzo Fiona nie lubi być sama.- Oczywiście - przytaknęła, choć nie miała o tym pojęcia.Podczas jej poprzednich wizyt w domu Hamiltonów Fionawypowiedziała do niej może ze dwa słowa.To przypominało pilnowaniedziecka i ogólnie było zdecydowanie nieprzyjemne.Odmówiłaby, gdybypan Hamilton nie wciskał jej dwudziestu dolarów za godzinę.- Chce, żebym poszła do nich w sobotę.- zaczęła, odkładając słuchawkę,ale zobaczyła tylko plecy babki.Usłyszały pisk hamulców samochodu na podjezdzie.Delilah przymknęłapowieki i odmówiła w duchu dziękczynną modlitwę.- Cześć! - zawołała Kerri od drzwi.- Wszyscy w domu?!Delilah odetchnęła z ulgą.Matka wróciła.Nic się nie stało.Nie miaławypadku.Nie porwał jej żaden szaleniec.I nieważne, że zniknęła nasześć godzin, że nie powiedziała nikomu, dokąd idzie, ani nawet niezadzwoniła, żeby uprzedzić, iż nie wróci na kolację.Najważniejsze, żebyła już w domu.-Gdzieś ty się podziewała, do jasnej cholery?! -wrzasnęła babka,wmaszerowując do salonu.-Zamartwiałyśmy się na śmierć!- Nie przesadzaj - zbyła ją Kerri zniecierpliwionym machnięciem ręki zpaznokciami w jaskrawoczerwo- nym kolorze.Miała na sobie obcisłe rybaczki w czerwono-białą kratę,biały sweterek bez pleców z cienkiej wełenki, pod którym wyraznieodznaczały się sutki.Długie platynowoblond włosy opadały na ramionaswobodnymi lokami.Czerwone paznokcie u nóg wystawały spomiędzypasków czerwonych sandałów na jedenastocen-tymetrowych, cienkichobcasach.- Uprzedzałam, że to może trochę potrwać.- Zamachała dużą, brązowątorbą, w jakie pakują zakupy.- Nie wściekaj się na mnie.Przyniosłamprezenty.- Gdzie byłaś? - zapytała Delilah.- W domu towarowym Bloomingdale - wymruczała Kerri uwodzicielsko,sięgając w głąb torby.W Bloomingdale - powtórzyła Delilah bezgłośnie.NajbliższyBloomingdale był w Fort Lauderdale.- Pojechałaś do Lauderdale?- Chciałam kupić mojej dziewczynce jakiś ładny ciuszek.- Wyciągnęłaśliczny sweterek z niebieskiej bawełny i przyłożyła do bujnego biustu.Delilah pomyślała, że w życiu nie widziała piękniejszego swetra.- Jest cudowny.- Chwyciła go zachłannie i studiowała firmową metkę.- Nie sądzę, abyś pamiętała o moich tabletkach na serce - odezwała sięRose.- Oczywiście, że pamiętałam o twoich tabletkach.-Kerri szperała przezchwilę w czerwonej skórzanej torebce, po czym rzuciła matce plastikowypojemniczek z lekarstwem.- Dobrze, że nie były mi natychmiast potrzebne.- Proszę bardzo - powiedziała Kerri.Delilah sprawdziła rozmiar sweterka i poczuła, jak rozczarowanieboleśnie ukłuło ją w serce.- Może być za mały - wyszeptała, zła na siebie za jękliwy ton.- To emka.- Ale ja noszę elkę. - W takim razie - uśmiechnęła się matka - będziesz mieć motywację, żebyschudnąć parę funtów.- Wyciągnęła rękę po sweter.- Na razie ja gotrochę ponoszę.A w ogóle, co słychać? Czy coś mi umknęło?- Liana Martin zniknęła - poinformowała ją Delilah, patrząc, jak Kerriwrzuca sweterek z powrotem do torby.- Co to znaczy: zniknęła?- Szeryf Weber twierdzi, że nikt jej nie widział od wczorajszegopopołudnia.- Kiedy rozmawiałaś z szeryfem?- Wieczorem.Babcia Rose tak się martwiła, że kazała mi iść ciebieszukać.- Naprawdę, mamo - obruszyła się Kerri.- Przecież mówiłam, że to możepotrwać.- Nie wspomniałaś słowem, że jedziesz do Fort Lauderdale.- To była spontaniczna decyzja.Poza tym jestem już dużą dziewczynką.Nie muszę się wiecznie opowiadać.- Nie podobają mi się twoje spodnie - zrewanżowała się Rose.- Powinnam zadzwonić do szeryfa Webera - wtrąciła Delilah.-Powiadomić go, że jesteś już w domu.- Czemu ci się nie podobają?- Wyglądasz w nich jak hippiska - odparła Rose.- Naprawdę?- A mnie się podobają - przyszła w sukurs matce Delilah.- Akurat się znasz - rzuciła Rose.- A co tam słychać u szeryfa Webera? - spytała Kerri.- Rzeczywiściemartwił się o mnie?- Na tyle, że kazał mi zadzwonić, gdybyś nie wróciła do domu przedpółnocą.Chyba się martwił z powodu Liany.- Liany?- Liany Martin - przypomniała jej Delilah.- Córka Judy Martin - uzupełniła Rose.- To jest dopiero piękna kobieta! - Tak uważasz? - zaciekawiła się Kerri.- Według mnie zawsze była dośćpospolita.A ty co myślisz, kotku?- Myślę, że jesteś od niej ładniejsza - powiedziała córka.- Dziękuję ci, mój aniele.Widzisz, mamo? Delilah uważa, że jestemładniejsza od Judy Martin.- Czy wyskoczył ci pryszcz na brodzie? - zapytała Rose [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl