[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Demon uraczył się większą porcją niż zwykle, wygryzł mi ranę aż domięśni.Klnąc na czym świat stoi, przycisnąłem urządzenie do oczu.Nic, tylko drgającabariera kilkadziesiąt metrów przede mną.Błękit z doliny rozpływał się w złotawy pył, a tenunosił się w powietrzu.Kiedy się rozejrzałem, był już wszędzie dookoła. Tym razem chyba znalezliśmy się w sferze wpływów tej drugiej siły zwróciłem się doMicumy. Chyba. Kiwnęła głową.Oderwałem lornetkę od oczu i wbiłem wzrok w Micumę. yle wybrałeś obiekt swojego zainteresowania powiedziała. Zamierzałeś strzec siębraci Heldonów, nie mnie. To.to ty mówisz?Przecież nie była w stanie artykułować, nie miała strun głosowych przystosowanych domówienia.Nawet nie starała się poruszać szczęką.Głos wydobywał się z pyska niezależnieod ruchu mięśni. Nie wiem.Sama do siebie mówię przez całe życie, ale teraz po raz pierwszy udało misię odezwać na głos.Przyglądałem się cudowi inżynierii biotechnicznej wyprodukowanemu przez Mitsubishiprzed nie wiadomo ilu laty, klaczy, z którą przemierzyłem połowę świata.Wiele razyuratowała mi życie.Jeśli znalazłem się pod wpływem halucynogenów albo magii, musiałybyć tak wyrafinowane, że nie miałem szansy stawić im czoła.%7ładen z moich amuletów niewydał nawet najmniejszego dzwięku. Dobra, udam, że ci wierzę.Pogadamy jeszcze, jeśli będzie czas. %7ładen problem, o ile nadal będę to potrafiła oznajmiła Micuma i cofnęła się o kilkakroków. Idealny teren dla snajpera zarżała. %7ładen koń nie będzie mnie pouczał warknąłem, ale padłem i doczołgałem się aż dogranicy lasu.Za naszymi plecami słońce pomału wznosiło się ku zenitowi.Jeśli rzeczywiściektoś czekał na nas po drugiej stronie doliny, istniała szansa, że zdradzi się odbiciem światła wcelowniku.Heldonowie chyba nie byli żółtodziobami, ale nigdy nic nie wiadomo.Moglipostawić tam Gucziego.Jeśli czekał całą noc, był już zestresowany, myślał tylko o tym, bymieć to wszystko za sobą. Nawet stare triki bywają skuteczne szepnąłem, widząc światło odbijające się w szkleobiektywu.Oko znowu się wysunęło, pokazało mi go w przybliżeniu zamaskowanego w trawie, zkarabinem na prostym trójnożnym stojaku.Był rozmazany, jakby coś starało się gozamaskować.Czar ewidentnie nie działał tak, jak powinien.Może dlatego, że pochodził zterenów, gdzie panował błękit, a teraz znajdował się na złotym terytorium.Może.Gdybymmiał taki sam karabin, zastrzeliłbym Gucziego.Co prawda nieprzyjaciół zazwyczajtrzymałem blisko siebie i z bliska ich likwidowałem, ale chcieć znaczy móc.Wystarczyłopodejść pięćdziesiąt, sześćdziesiąt metrów, przeczołgać się przez wiatrołom i już byłem przynim. Poczekaj tutaj rzuciłem do Micumy, jak to miałem w zwyczaju.Na dzwięk jej gburowatego burknięcia ciarki przebiegły mi po plecach.Nie zdążyłem sięprzyzwyczaić do gadającego konia.Pralas był o wiele mniej przystępny, niż się wydawało.Pożółkłe paprocie ukrywałynierówności terenu, z każdym metrem przybywało powalonych, spróchniałych drzew.Drogaw dół po drugiej stronie doliny była jeszcze bardziej nieprzyjemna.Guczi nie mógł mniespostrzec, musiałem więc uważać, a jednocześnie spieszyć się, żeby nie zaczął czegośpodejrzewać i nie zmienił pozycji.Ostatni odcinek przepełznąłem z twarzą przyciśniętą do ziemi.Tym razem gęste zaroślaokazały się bardzo pomocne.Mój plan się powiódł znalazłem się w bezpośredniej bliskościGucziego.Wystarczyło jeszcze przesunąć się trochę w bok i już miałem go na wyciągnięcieręki.Włożyłem Margaret z powrotem do kabury, zbliżałem się metr za metrem.Uświadomiłem sobie, że nie oddycham, ale przez kilka minut mogłem sobie na to pozwolić.Zciągnąłem rękawicę, Kleszcze rozwarły się niczym szczęki modliszki, powoli, z mordercząelegancją, tak, że nawet ja poczułem strach.Snajper leżał ciągle na swoim miejscu, z twarząopartą o celownik.Pomógł mi szum wiatru, który na tej wysokości wiał przez cały czas.Jużprawie byłem przy snajperze.Skoczyłem.Usiłował zareagować i wyciągnąć z bocznej kaburyjakąś broń.Przygniotłem go ciałem do ziemi i poderżnąłem mu gardło.Trochę mocniej, niżzamierzałem odrąbana jednym cięciem głowa gdzieś się potoczyła.Spojrzałem na twarz,której nigdy wcześniej nie widziałem.Szkoda, miałem nadzieję, że to jeden z braci.Pewniewynajęli kogoś z miejscowych.Przeszukałem dokładnie mężczyznę.Karabin, dwa celowniki, jeden do strzelania w nocy,dziesięć nabojów, połeć słoniny i zwykła krótkofalówka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Demon uraczył się większą porcją niż zwykle, wygryzł mi ranę aż domięśni.Klnąc na czym świat stoi, przycisnąłem urządzenie do oczu.Nic, tylko drgającabariera kilkadziesiąt metrów przede mną.Błękit z doliny rozpływał się w złotawy pył, a tenunosił się w powietrzu.Kiedy się rozejrzałem, był już wszędzie dookoła. Tym razem chyba znalezliśmy się w sferze wpływów tej drugiej siły zwróciłem się doMicumy. Chyba. Kiwnęła głową.Oderwałem lornetkę od oczu i wbiłem wzrok w Micumę. yle wybrałeś obiekt swojego zainteresowania powiedziała. Zamierzałeś strzec siębraci Heldonów, nie mnie. To.to ty mówisz?Przecież nie była w stanie artykułować, nie miała strun głosowych przystosowanych domówienia.Nawet nie starała się poruszać szczęką.Głos wydobywał się z pyska niezależnieod ruchu mięśni. Nie wiem.Sama do siebie mówię przez całe życie, ale teraz po raz pierwszy udało misię odezwać na głos.Przyglądałem się cudowi inżynierii biotechnicznej wyprodukowanemu przez Mitsubishiprzed nie wiadomo ilu laty, klaczy, z którą przemierzyłem połowę świata.Wiele razyuratowała mi życie.Jeśli znalazłem się pod wpływem halucynogenów albo magii, musiałybyć tak wyrafinowane, że nie miałem szansy stawić im czoła.%7ładen z moich amuletów niewydał nawet najmniejszego dzwięku. Dobra, udam, że ci wierzę.Pogadamy jeszcze, jeśli będzie czas. %7ładen problem, o ile nadal będę to potrafiła oznajmiła Micuma i cofnęła się o kilkakroków. Idealny teren dla snajpera zarżała. %7ładen koń nie będzie mnie pouczał warknąłem, ale padłem i doczołgałem się aż dogranicy lasu.Za naszymi plecami słońce pomału wznosiło się ku zenitowi.Jeśli rzeczywiściektoś czekał na nas po drugiej stronie doliny, istniała szansa, że zdradzi się odbiciem światła wcelowniku.Heldonowie chyba nie byli żółtodziobami, ale nigdy nic nie wiadomo.Moglipostawić tam Gucziego.Jeśli czekał całą noc, był już zestresowany, myślał tylko o tym, bymieć to wszystko za sobą. Nawet stare triki bywają skuteczne szepnąłem, widząc światło odbijające się w szkleobiektywu.Oko znowu się wysunęło, pokazało mi go w przybliżeniu zamaskowanego w trawie, zkarabinem na prostym trójnożnym stojaku.Był rozmazany, jakby coś starało się gozamaskować.Czar ewidentnie nie działał tak, jak powinien.Może dlatego, że pochodził zterenów, gdzie panował błękit, a teraz znajdował się na złotym terytorium.Może.Gdybymmiał taki sam karabin, zastrzeliłbym Gucziego.Co prawda nieprzyjaciół zazwyczajtrzymałem blisko siebie i z bliska ich likwidowałem, ale chcieć znaczy móc.Wystarczyłopodejść pięćdziesiąt, sześćdziesiąt metrów, przeczołgać się przez wiatrołom i już byłem przynim. Poczekaj tutaj rzuciłem do Micumy, jak to miałem w zwyczaju.Na dzwięk jej gburowatego burknięcia ciarki przebiegły mi po plecach.Nie zdążyłem sięprzyzwyczaić do gadającego konia.Pralas był o wiele mniej przystępny, niż się wydawało.Pożółkłe paprocie ukrywałynierówności terenu, z każdym metrem przybywało powalonych, spróchniałych drzew.Drogaw dół po drugiej stronie doliny była jeszcze bardziej nieprzyjemna.Guczi nie mógł mniespostrzec, musiałem więc uważać, a jednocześnie spieszyć się, żeby nie zaczął czegośpodejrzewać i nie zmienił pozycji.Ostatni odcinek przepełznąłem z twarzą przyciśniętą do ziemi.Tym razem gęste zaroślaokazały się bardzo pomocne.Mój plan się powiódł znalazłem się w bezpośredniej bliskościGucziego.Wystarczyło jeszcze przesunąć się trochę w bok i już miałem go na wyciągnięcieręki.Włożyłem Margaret z powrotem do kabury, zbliżałem się metr za metrem.Uświadomiłem sobie, że nie oddycham, ale przez kilka minut mogłem sobie na to pozwolić.Zciągnąłem rękawicę, Kleszcze rozwarły się niczym szczęki modliszki, powoli, z mordercząelegancją, tak, że nawet ja poczułem strach.Snajper leżał ciągle na swoim miejscu, z twarząopartą o celownik.Pomógł mi szum wiatru, który na tej wysokości wiał przez cały czas.Jużprawie byłem przy snajperze.Skoczyłem.Usiłował zareagować i wyciągnąć z bocznej kaburyjakąś broń.Przygniotłem go ciałem do ziemi i poderżnąłem mu gardło.Trochę mocniej, niżzamierzałem odrąbana jednym cięciem głowa gdzieś się potoczyła.Spojrzałem na twarz,której nigdy wcześniej nie widziałem.Szkoda, miałem nadzieję, że to jeden z braci.Pewniewynajęli kogoś z miejscowych.Przeszukałem dokładnie mężczyznę.Karabin, dwa celowniki, jeden do strzelania w nocy,dziesięć nabojów, połeć słoniny i zwykła krótkofalówka [ Pobierz całość w formacie PDF ]