[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- W domu i tak tam.- Pewnie chodzi gdzieś sprzątać i prać - domyślał się.-A ty się tego wstydzisz.Niemądra.A sama co? Siedzisz za piecem i czekasz, aż ci jeśćdadzą.Nie wstydzisz się? Jesteś młoda, zdrowa, silna.Masz pracowitą, uczciwą siostrę imatkę, co sobie ręce urabia, żebyś miała na sukienki, na taki ładny, drogi płaszcz ortalionowy,na pantofelki.Nie wstyd ci?- Ględzisz - mruknęła.- Jak ksiądz na ambonie.Albo jak ci z Zetemesu.Nic, tylko:pracuj, ucz się, miej cel w życiu, nie bądz leniem! Jak długo pracujesz w tej swojej fabryce?Ile lat?- Osiem - odparł nie bez dumy.- Czemu pytasz?- Osiem lat.Jesteś inżynierem, kierownikiem czegoś tam.No i co masz z tego?- Jak to, co mam? Mnóstwo rzeczy.- Masz samochód? Masz willę? Ile wydajesz miesięcznie?- Nie mam willi ani samochodu - uśmiechnął się.- Ale zarabiam dobrze, ponad sześćtysięcy miesięcznie.Oczywiście, tyle nie wydaję, więc coś niecoś sobie już uzbierałem.Wzruszyła lekceważąco ramionami.- Ile tam można uzbierać z pensji!- Przepraszam, wcale nie tak mało.Odkładam około trzech tysięcy.Zresztą, samawidzisz, że mieszkam bardzo przyzwoicie.Zajrzyj do szafy, zobacz, jak się ubieram.Przecież jestem sam, więc wydaję tylko na swoje potrzeby.Byłem już parokrotnie za granicą, to też coś znaczy.Milczała, nie otwierając oczu.Znowu miała ten nieodgadniony, ostry wyraz twarzy,jak wtedy w barze.Przekręciła się na tapczanie, zwinęła w kłębek, uśmiechnęła sennie.- Powiedz, dlaczego nie poszłaś do pracy? Jakiż z ciebie straszny leń.To w życiu niepopłaca.- Co ty tam wiesz o życiu.Roześmiał się.To było zabawne, nie potrafił się nawet obrazić.- Zapewniam cię, moja droga, że wiem o nim więcej niż ty - zauważył lekko.- Ja niemiałem takich warunków w twoim wieku.Brnąłem przez to życie, jak przez gęste błoto.Alewszystko, co mam, co tu widzisz - pokazał ręką dokoła - zawdzięczam tylko sobie.Swojejpracy.Tego mi nikt nie odbierze.Uśmiechnęła się.- Powiedz, Teresko, na co ty czekasz? - ujął jej ręce, przytulił do siebie.- Na bogategomęża?- Właśnie! - przytaknęła skwapliwie.- Na takiego, jak ty.Roześmieli się.Odrzucił kołdrę, położył się koło niej.Wsadziła mu nos pod pachę, westchnęła, po chwili spała już jak młody psiak.Leżałbez ruchu, nie chcąc jej obudzić.Potem zasnął.Kiedy się zbudził, za oknami było już jasno.Spojrzał na zegarek.Dochodziła szósta.Zerwał się z tapczanu, przetarł oczy.Teresy nie było w pokoju.Wsunął stopy w pantofle,poczłapał do łazienki, potem do kuchni.Nie znalazł nikogo.Trochę niespokojny, wrócił dopokoju.Wtedy dostrzegł białą karteczkę na stoliku, obok tacy z filiżankami.Wziął papier doręki, zobaczył nieznane, trochę dziecinne pismo: Dzień dobry, śpiochu, musiałam już iść.Zadzwonię do ciebie, do tych zakładów alboprzyjdę znowu.Pa! Tereska.Zauważył, że filiżanki są umyte.W kuchni widać było, że ktoś szykował sobieśniadanie, czajnik zachował jeszcze ciepło, pewnie gotowała w nim wodę na herbatę.Ziewnął, przeciągnął się.Nagle coś go tknęło.Wzruszył ramionami, ale podszedł doszafy, otworzył i zwymyślał sam siebie za głupotę.Wszystkie rzeczy wisiały i leżały jakzwykle.Zajrzał jeszcze do szuflady w biurku, już tylko dla uspokojenia nerwów.Portfel zpieniędzmi, książeczka PKO, obrączka po ojcu - wszystko było na miejscu, jak co dzień.*Doktor Wiliński ściągnął gumowe rękawice i zaczął rozcierać zmęczone palce.Trepanacja trwała ponad godzinę, obawiał się nawet o wstrząs operacyjny, ale na szczęście dotego nie doszło.Klasyczny przypadek abscessus cerebri, jako skutek nieleczonego zapaleniaucha środkowego.Jeszcze jeden przykład, do czego prowadzi lekceważenie choroby, wyjaśniał terazmłodemu asystentowi, który obok niego mył ręce i z powagą potakiwał [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.- W domu i tak tam.- Pewnie chodzi gdzieś sprzątać i prać - domyślał się.-A ty się tego wstydzisz.Niemądra.A sama co? Siedzisz za piecem i czekasz, aż ci jeśćdadzą.Nie wstydzisz się? Jesteś młoda, zdrowa, silna.Masz pracowitą, uczciwą siostrę imatkę, co sobie ręce urabia, żebyś miała na sukienki, na taki ładny, drogi płaszcz ortalionowy,na pantofelki.Nie wstyd ci?- Ględzisz - mruknęła.- Jak ksiądz na ambonie.Albo jak ci z Zetemesu.Nic, tylko:pracuj, ucz się, miej cel w życiu, nie bądz leniem! Jak długo pracujesz w tej swojej fabryce?Ile lat?- Osiem - odparł nie bez dumy.- Czemu pytasz?- Osiem lat.Jesteś inżynierem, kierownikiem czegoś tam.No i co masz z tego?- Jak to, co mam? Mnóstwo rzeczy.- Masz samochód? Masz willę? Ile wydajesz miesięcznie?- Nie mam willi ani samochodu - uśmiechnął się.- Ale zarabiam dobrze, ponad sześćtysięcy miesięcznie.Oczywiście, tyle nie wydaję, więc coś niecoś sobie już uzbierałem.Wzruszyła lekceważąco ramionami.- Ile tam można uzbierać z pensji!- Przepraszam, wcale nie tak mało.Odkładam około trzech tysięcy.Zresztą, samawidzisz, że mieszkam bardzo przyzwoicie.Zajrzyj do szafy, zobacz, jak się ubieram.Przecież jestem sam, więc wydaję tylko na swoje potrzeby.Byłem już parokrotnie za granicą, to też coś znaczy.Milczała, nie otwierając oczu.Znowu miała ten nieodgadniony, ostry wyraz twarzy,jak wtedy w barze.Przekręciła się na tapczanie, zwinęła w kłębek, uśmiechnęła sennie.- Powiedz, dlaczego nie poszłaś do pracy? Jakiż z ciebie straszny leń.To w życiu niepopłaca.- Co ty tam wiesz o życiu.Roześmiał się.To było zabawne, nie potrafił się nawet obrazić.- Zapewniam cię, moja droga, że wiem o nim więcej niż ty - zauważył lekko.- Ja niemiałem takich warunków w twoim wieku.Brnąłem przez to życie, jak przez gęste błoto.Alewszystko, co mam, co tu widzisz - pokazał ręką dokoła - zawdzięczam tylko sobie.Swojejpracy.Tego mi nikt nie odbierze.Uśmiechnęła się.- Powiedz, Teresko, na co ty czekasz? - ujął jej ręce, przytulił do siebie.- Na bogategomęża?- Właśnie! - przytaknęła skwapliwie.- Na takiego, jak ty.Roześmieli się.Odrzucił kołdrę, położył się koło niej.Wsadziła mu nos pod pachę, westchnęła, po chwili spała już jak młody psiak.Leżałbez ruchu, nie chcąc jej obudzić.Potem zasnął.Kiedy się zbudził, za oknami było już jasno.Spojrzał na zegarek.Dochodziła szósta.Zerwał się z tapczanu, przetarł oczy.Teresy nie było w pokoju.Wsunął stopy w pantofle,poczłapał do łazienki, potem do kuchni.Nie znalazł nikogo.Trochę niespokojny, wrócił dopokoju.Wtedy dostrzegł białą karteczkę na stoliku, obok tacy z filiżankami.Wziął papier doręki, zobaczył nieznane, trochę dziecinne pismo: Dzień dobry, śpiochu, musiałam już iść.Zadzwonię do ciebie, do tych zakładów alboprzyjdę znowu.Pa! Tereska.Zauważył, że filiżanki są umyte.W kuchni widać było, że ktoś szykował sobieśniadanie, czajnik zachował jeszcze ciepło, pewnie gotowała w nim wodę na herbatę.Ziewnął, przeciągnął się.Nagle coś go tknęło.Wzruszył ramionami, ale podszedł doszafy, otworzył i zwymyślał sam siebie za głupotę.Wszystkie rzeczy wisiały i leżały jakzwykle.Zajrzał jeszcze do szuflady w biurku, już tylko dla uspokojenia nerwów.Portfel zpieniędzmi, książeczka PKO, obrączka po ojcu - wszystko było na miejscu, jak co dzień.*Doktor Wiliński ściągnął gumowe rękawice i zaczął rozcierać zmęczone palce.Trepanacja trwała ponad godzinę, obawiał się nawet o wstrząs operacyjny, ale na szczęście dotego nie doszło.Klasyczny przypadek abscessus cerebri, jako skutek nieleczonego zapaleniaucha środkowego.Jeszcze jeden przykład, do czego prowadzi lekceważenie choroby, wyjaśniał terazmłodemu asystentowi, który obok niego mył ręce i z powagą potakiwał [ Pobierz całość w formacie PDF ]