[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zostawił go w gardle jedenastej ofiary.Nie widziałem końca kolumny naszych przeciwników.Doszedłem do wniosku,że musi ciągnąć się aż do samego szczytu.Miałem nadzieję, że moja kolej nigdynie nadejdzie, i już niemal w to uwierzyłem.Obok mnie spadły jeszcze trzy ciała i stanęliśmy na występie skalnym nazakręcie.Bleys oczyścił występ i zaczął się wspinać.Przez pół godzinyobserwowałem, jak wysyłał wrogów na tamten świat.Za sobą słyszałem pełnepodziwu i nabożnego lęku szepty naszych żołnierzy.Byłem gotów pomyśleć, że dojdzie aż do szczytu.Używał wszelkich możliwych sztuczek.Machał przeciwnikom przed oczamipeleryną, podstawiał nogę, wykręcał ręce.Doszliśmy do następnej półki skalnej.Dostrzegłem krew na jego rękawie, alejemu uśmiech nie schodził z ust, a wojownicy za plecami tych, których zabijał,mieli poszarzałe strachem twarze.To też ułatwiało mu zadanie.Może do ich92przestrachu i spowolnionej nerwami reakcji przyczyniał się fakt, że stałem z tyługotów w każdej chwili wypełnić lukę.Pamiętali przecież, co się działo podczasnaszej bitwy morskiej.Bleys stał już na kolejnym nawisie, oczyścił go, skręcił, zaczął posuwać się wgórę.Nigdy nie przypuszczałem, że dojdzie aż tak daleko.Sam chyba nieumiałbym tego dokonać.Był to najbardziej fenomenalny pokaz sztukiszermierczej i wytrzymałości, jaki widziałem od czasu, gdy Benedykt broniłprzełęczy nad Lasem Ardeńskim przed Księżycowymi Jezdzcami z Ghenesh.Jednak i on najwyrazniej powoli tracił siły.Gdybym tylko mógł go zluzować,zastąpić choć na chwilę.Ale to było niemożliwe, szedłem więc za nim, bojąc się, że każdy cios może jużokazać się ostatnim.Widziałem, że słabnie.Byliśmy w odległości zaledwietrzydziestu metrów od szczytu.Nagle poczułem do niego miłość.Był moim bratem i stał u mego boku.Chybajuż nie wierzył, że wygra, a jednak walczył.dając mi w efekcie szansę na tron.Zabił kolejnych trzech mężczyzn, lecz jego miecz poruszał się coraz wolniej.Zczwartym walczył przez prawie pięć minut, nim go pokonał.Byłem pewien, żenastępny przeciwnik będzie ostatnim.Ale się myliłem.Gdy go dobijał, przełożyłem miecz z prawej ręki do lewej, a prawą rękąwyjąłem sztylet i rzuciłem nim.Aż po rękojeść zagłębił się w gardle następnegoprzeciwnika.Bleys przeskoczył dwa stopnie i podciął nogi kolejnemu mężczyznie,zrzucając go w przepaść.Potem jednym ruchem ręki rozpłatał brzuch jegonastępcy.Pospieszyłem wypełnić lukę i stanąłem tuż za nim w pełnej gotowości.On jednak jeszcze mnie nie potrzebował.W nowym przypływie energii uśmierciłnastępnych dwóch.Zawołałem, żeby podano mi z tylu sztylet, poczekałem, ażBleys się odsunie, i rzuciłem nim w mężczyznę, z którym walczył.Ten właśnierobił wypad do przodu i sztylet trafił go nie tyle ostrzem, ile rękojeścią, lecz za tow głowę.Jednocześnie Bleys przeszył mu ramię i mężczyzna padł.Ale zza jegopleców wyskoczył z impetem następny przeciwnik i nadziawszy się na miecz,runął jak długi na Bleysa, pociągając go za sobą w przepaść.Instynktownie, niemal nie zdając sobie sprawy z tego, co robię, jednak w tejjednotysięcznej części sekundy podejmując decyzję, którą człowiek uświadamiasobie dopiero po fakcie, sięgnąłem do pasa, wyszarpnąłem moją talię Atutów irzuciłem ją Bleysowi, który zdawał się przez moment wisieć w powietrzu - takszybko zareagowały moje mięśnie i percepcja - krzycząc:- Aap, głupcze!Złapał.Dalej nie miałem czasu patrzeć, co się dzieje, bo musiałem zająć sięparowaniem i zadawaniem ciosów.Tak zaczął się ostatni etap zdobywania Kolviru.Wystarczy powiedzieć, że dokonałem tego i stałem ciężko dysząc na szczycie,gdy moi ludzie jeden po drugim do mnie dochodzili.Raz jeszczeskonsolidowaliśmy siły i ruszyliśmy naprzód.Marsz do Wielkiego Auku zająłnam godzinę.Przeszliśmy pod nim.Byliśmy w Amberze [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Zostawił go w gardle jedenastej ofiary.Nie widziałem końca kolumny naszych przeciwników.Doszedłem do wniosku,że musi ciągnąć się aż do samego szczytu.Miałem nadzieję, że moja kolej nigdynie nadejdzie, i już niemal w to uwierzyłem.Obok mnie spadły jeszcze trzy ciała i stanęliśmy na występie skalnym nazakręcie.Bleys oczyścił występ i zaczął się wspinać.Przez pół godzinyobserwowałem, jak wysyłał wrogów na tamten świat.Za sobą słyszałem pełnepodziwu i nabożnego lęku szepty naszych żołnierzy.Byłem gotów pomyśleć, że dojdzie aż do szczytu.Używał wszelkich możliwych sztuczek.Machał przeciwnikom przed oczamipeleryną, podstawiał nogę, wykręcał ręce.Doszliśmy do następnej półki skalnej.Dostrzegłem krew na jego rękawie, alejemu uśmiech nie schodził z ust, a wojownicy za plecami tych, których zabijał,mieli poszarzałe strachem twarze.To też ułatwiało mu zadanie.Może do ich92przestrachu i spowolnionej nerwami reakcji przyczyniał się fakt, że stałem z tyługotów w każdej chwili wypełnić lukę.Pamiętali przecież, co się działo podczasnaszej bitwy morskiej.Bleys stał już na kolejnym nawisie, oczyścił go, skręcił, zaczął posuwać się wgórę.Nigdy nie przypuszczałem, że dojdzie aż tak daleko.Sam chyba nieumiałbym tego dokonać.Był to najbardziej fenomenalny pokaz sztukiszermierczej i wytrzymałości, jaki widziałem od czasu, gdy Benedykt broniłprzełęczy nad Lasem Ardeńskim przed Księżycowymi Jezdzcami z Ghenesh.Jednak i on najwyrazniej powoli tracił siły.Gdybym tylko mógł go zluzować,zastąpić choć na chwilę.Ale to było niemożliwe, szedłem więc za nim, bojąc się, że każdy cios może jużokazać się ostatnim.Widziałem, że słabnie.Byliśmy w odległości zaledwietrzydziestu metrów od szczytu.Nagle poczułem do niego miłość.Był moim bratem i stał u mego boku.Chybajuż nie wierzył, że wygra, a jednak walczył.dając mi w efekcie szansę na tron.Zabił kolejnych trzech mężczyzn, lecz jego miecz poruszał się coraz wolniej.Zczwartym walczył przez prawie pięć minut, nim go pokonał.Byłem pewien, żenastępny przeciwnik będzie ostatnim.Ale się myliłem.Gdy go dobijał, przełożyłem miecz z prawej ręki do lewej, a prawą rękąwyjąłem sztylet i rzuciłem nim.Aż po rękojeść zagłębił się w gardle następnegoprzeciwnika.Bleys przeskoczył dwa stopnie i podciął nogi kolejnemu mężczyznie,zrzucając go w przepaść.Potem jednym ruchem ręki rozpłatał brzuch jegonastępcy.Pospieszyłem wypełnić lukę i stanąłem tuż za nim w pełnej gotowości.On jednak jeszcze mnie nie potrzebował.W nowym przypływie energii uśmierciłnastępnych dwóch.Zawołałem, żeby podano mi z tylu sztylet, poczekałem, ażBleys się odsunie, i rzuciłem nim w mężczyznę, z którym walczył.Ten właśnierobił wypad do przodu i sztylet trafił go nie tyle ostrzem, ile rękojeścią, lecz za tow głowę.Jednocześnie Bleys przeszył mu ramię i mężczyzna padł.Ale zza jegopleców wyskoczył z impetem następny przeciwnik i nadziawszy się na miecz,runął jak długi na Bleysa, pociągając go za sobą w przepaść.Instynktownie, niemal nie zdając sobie sprawy z tego, co robię, jednak w tejjednotysięcznej części sekundy podejmując decyzję, którą człowiek uświadamiasobie dopiero po fakcie, sięgnąłem do pasa, wyszarpnąłem moją talię Atutów irzuciłem ją Bleysowi, który zdawał się przez moment wisieć w powietrzu - takszybko zareagowały moje mięśnie i percepcja - krzycząc:- Aap, głupcze!Złapał.Dalej nie miałem czasu patrzeć, co się dzieje, bo musiałem zająć sięparowaniem i zadawaniem ciosów.Tak zaczął się ostatni etap zdobywania Kolviru.Wystarczy powiedzieć, że dokonałem tego i stałem ciężko dysząc na szczycie,gdy moi ludzie jeden po drugim do mnie dochodzili.Raz jeszczeskonsolidowaliśmy siły i ruszyliśmy naprzód.Marsz do Wielkiego Auku zająłnam godzinę.Przeszliśmy pod nim.Byliśmy w Amberze [ Pobierz całość w formacie PDF ]