[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Roztkliwiłem się jak piętnastoletnia dziewczyna! Coprawda, jeśli on zginie marnie, trzeba będzie pożegnać się z nagrodą.Tak, tak, o to chodzi.o nic innego! Zpieszmy więc na jego ratunek!W chwili, gdy chciał słowa swoje poprzeć czynem poczuł, że na głowę obsuwa mu się całyświat.nie wydając nawet westchnienia, padł jak długi na ziemię.Jakiś cień ludzki pochylił się nad nim, po chwili podniósł się na nogi i mruknął: Zdaje mi się, że ma dosyć.A widzisz, moja droga Tyczko, nie trzeba mieć tych samych,co ja pomysłów.Teraz dziesięć tysięcy liwrów stanie się moim udziałem, ja będę starszymprzywódcą straży przybocznej delfina.Szkoda, że już wyciągnął kopyta, nie będzie mógłbowiem być świadkiem mojej sławy i powodzenia.Nie ma cię już.a więc i nie ma o czymgadać.Teraz ja sprawdzę, czy nasz zuch jeszcze żyje.Ruszył powoli w stronę małych drzwi, którymi hrabia d Aumale wszedł do pałacu, chcącwciągnąć kawalera w zasadzkę.Czuł się jedynym panem sytuacji, dlatego też nie uważał zapotrzebne zamykać za sobą drzwi.Stanął wkrótce na korytarzu, którym przebiegł otwierając kolejno wszystkie drzwi i pozo-stawiając je otwarte za sobą.Stanąwszy przed drzwiami zaryglowanymi na głucho zaczął oglądać zasuwę, dotykać jej,wąchać, w końcu aby się upewnić, czy się nie myli, zapytał: Hej! Panie de Montauban! Odezwij się pan! Czy żyjesz, czy umarłeś? Umarłem! zabrzmiała zza drzwi szydercza odpowiedz!Pęcherz on to był bowiem nie ustępował i znowu ponowił swe pytanie: A więc umarłeś pan? Tak jest! odpowiedział szyderczy głos Montauban a. Gorze mi! Nie mam szczęścia! wrzasnął lękliwie Pęcherz. A więc naprawdę nie ży-jesz pan? Utonąłeś? Czy utonąłem, czy w inny sposób rozstałem się z tym światem to nie jest ważne parsk-nął śmiechem Montauban. Najważniejsze jest to, że nie żyję.Lecz chciałbym wiedzieć, zkim mam przyjemność wieść tę pouczającą rozmowę? Zdaje mi się, że słyszałem już gdzieśten miły głosik. Jestem Pęcherz, panie de Montauban. Dobrze jest; przewąchałem z tamtego świata, że rozmawiam z łotrem spod ciemnejgwiazdy.Czego chcesz ode mnie, rufianie? Niestety, niczego już, bo przecież nie żyjesz pan!Nagle zrozumiał całą śmieszność swej rozpaczy:102 O, idiota! Cóż za wariat ze mnie! Przecież umarli nie rozmawiają z żyjącymi.Pan roz-mawiasz ze mną, ja żyję, a pan nie umarłeś! Wiwat! A skąd wiesz, że umarli nie rozmawiają z żyjącymi? Istotnie, skąd mogę to wiedzieć! szepnął zdjęty niepewnością Pęcherz. Nikt przecieżnie wie w tej materii nic pewnego!Za drzwiami rozległ się wybuch śmiechu.Pęcherz słysząc to znowu uspokoił się i rzekł dosiebie: Ee.przecież umarli się nie śmieją.Znowu zwrócił się do Montauban a: Mój panie, tylko bez kawałów i bez udawania! Wiem, że pan nie umarłeś i basta!Wyobrazmy sobie, że jestem jeszcze jedną nogą na tym padole płaczu rozległ się głoskawalera to i cóż z tego? Przecież nie wydostaniesz mnie z tej śmierdzącej dziury, w którejmnie zamknięto! Myślę! Więc, o co ci chodzi? Pan baron chce mieć pana żywego i obiecał nam za to dziesięć tysięcy liwrów! Tykachciał również należeć do podziału i dostał ode mnie po łbie.Rachunek jego już wyrównany! Miał biedak pecha! Co? Dzięki Bogu, że się tak stało! Nie niecierpliw się, panie de Montauban.Zaczekaj.Biegnędo pana barona i jutro rano będziesz pan wolny. A pilnuj się, aby nie porwał cię po drodze kat, bo już stęsknił się za tobą! wykrzyknąłszyderczo Montauban.Pęcherz odszedł spokojnie, zamierzając udać się do barona de Ville, aby mu oznajmić ouwięzieniu Montauban a.Omylił się, przypuszczając, że Tyka nie żyje, biedak bowiem miał głowę dziwnie mocną, aprzy tym, w chwili gdy ciężka pięść Pęcherza spadła na nią uchylił się bezwiednie od ciosu itym samym osłabił napęd żelaznej pięści.Wstrząs jednak był tak silny, że zemdlał.W chwiligdy Pęcherz, wracając z pałacu, przechodził koło miejsca, gdzie leżał rzekomy truposz, Tykaotworzył oczy, nie miał jednak sił ani zawołać na pomoc, ani dzwignąć się z miejsca.Do Pę-cherza nie miał pretensji, sam na jego miejscu byłby uczynił to samo.Rozumiał zresztą, że jest jeszcze za słaby, aby wszcząć walkę z silniejszym od siebie prze-ciwnikiem, wobec czego udał trupa.Pęcherz, opuszczając podwórze pałacowe, zrzucił z siebie habit i żebracze łachmany, zga-sił pochodnię, podzwignął się na rękach i przeskoczył przez mur, po czym ruszył do swegopana, ciesząc się z góry na czekającą nagrodę.103XXXVTYKA, TEOBALD I LUBEKGdy Pęcherz oddalił się już, Tyka podniósł się z miejsca i odetchnął pełną piersią.Podczasrozmowy Pęcherza z kawalerem de Montauban był pod oknem piwnicy i słyszał wszystko.Wsercu jego żył teraz podziw dla męstwa Montauban a, który mimo okropnej sytuacji w jakiejsię znajdował, nic sobie z tego nie robił, a nawet potrafił żartować i drwić. To jest prawdziwy mężczyzna! Dlaczego wszyscy ludzie nie są podobni do niego? Dla-czego większość jest inna, raczej taka.jak ja?Spostrzegł, że się rozczula nad kawalerem i wpadł w gniew na siebie samego: Do stu tysięcy diabłów, chyba zwariowałem!Pomacał się w głowę, która bolała go straszliwie i pocieszył się: Do jutra minie! Muszę jednak wiać! Ale Pęcherz drogo mi zapłaci za swój kawał! Pole-ciał z ozorem do pana barona, po dziesięć tysięcy liwrów, po godność dowódcy straży osobi-stej delfina.Zaraz, zaraz, jeszcze wróbel nie jest w ręku! Coś mi się widzi, że karta może sięodwrócić! Tak.tak [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
. Roztkliwiłem się jak piętnastoletnia dziewczyna! Coprawda, jeśli on zginie marnie, trzeba będzie pożegnać się z nagrodą.Tak, tak, o to chodzi.o nic innego! Zpieszmy więc na jego ratunek!W chwili, gdy chciał słowa swoje poprzeć czynem poczuł, że na głowę obsuwa mu się całyświat.nie wydając nawet westchnienia, padł jak długi na ziemię.Jakiś cień ludzki pochylił się nad nim, po chwili podniósł się na nogi i mruknął: Zdaje mi się, że ma dosyć.A widzisz, moja droga Tyczko, nie trzeba mieć tych samych,co ja pomysłów.Teraz dziesięć tysięcy liwrów stanie się moim udziałem, ja będę starszymprzywódcą straży przybocznej delfina.Szkoda, że już wyciągnął kopyta, nie będzie mógłbowiem być świadkiem mojej sławy i powodzenia.Nie ma cię już.a więc i nie ma o czymgadać.Teraz ja sprawdzę, czy nasz zuch jeszcze żyje.Ruszył powoli w stronę małych drzwi, którymi hrabia d Aumale wszedł do pałacu, chcącwciągnąć kawalera w zasadzkę.Czuł się jedynym panem sytuacji, dlatego też nie uważał zapotrzebne zamykać za sobą drzwi.Stanął wkrótce na korytarzu, którym przebiegł otwierając kolejno wszystkie drzwi i pozo-stawiając je otwarte za sobą.Stanąwszy przed drzwiami zaryglowanymi na głucho zaczął oglądać zasuwę, dotykać jej,wąchać, w końcu aby się upewnić, czy się nie myli, zapytał: Hej! Panie de Montauban! Odezwij się pan! Czy żyjesz, czy umarłeś? Umarłem! zabrzmiała zza drzwi szydercza odpowiedz!Pęcherz on to był bowiem nie ustępował i znowu ponowił swe pytanie: A więc umarłeś pan? Tak jest! odpowiedział szyderczy głos Montauban a. Gorze mi! Nie mam szczęścia! wrzasnął lękliwie Pęcherz. A więc naprawdę nie ży-jesz pan? Utonąłeś? Czy utonąłem, czy w inny sposób rozstałem się z tym światem to nie jest ważne parsk-nął śmiechem Montauban. Najważniejsze jest to, że nie żyję.Lecz chciałbym wiedzieć, zkim mam przyjemność wieść tę pouczającą rozmowę? Zdaje mi się, że słyszałem już gdzieśten miły głosik. Jestem Pęcherz, panie de Montauban. Dobrze jest; przewąchałem z tamtego świata, że rozmawiam z łotrem spod ciemnejgwiazdy.Czego chcesz ode mnie, rufianie? Niestety, niczego już, bo przecież nie żyjesz pan!Nagle zrozumiał całą śmieszność swej rozpaczy:102 O, idiota! Cóż za wariat ze mnie! Przecież umarli nie rozmawiają z żyjącymi.Pan roz-mawiasz ze mną, ja żyję, a pan nie umarłeś! Wiwat! A skąd wiesz, że umarli nie rozmawiają z żyjącymi? Istotnie, skąd mogę to wiedzieć! szepnął zdjęty niepewnością Pęcherz. Nikt przecieżnie wie w tej materii nic pewnego!Za drzwiami rozległ się wybuch śmiechu.Pęcherz słysząc to znowu uspokoił się i rzekł dosiebie: Ee.przecież umarli się nie śmieją.Znowu zwrócił się do Montauban a: Mój panie, tylko bez kawałów i bez udawania! Wiem, że pan nie umarłeś i basta!Wyobrazmy sobie, że jestem jeszcze jedną nogą na tym padole płaczu rozległ się głoskawalera to i cóż z tego? Przecież nie wydostaniesz mnie z tej śmierdzącej dziury, w którejmnie zamknięto! Myślę! Więc, o co ci chodzi? Pan baron chce mieć pana żywego i obiecał nam za to dziesięć tysięcy liwrów! Tykachciał również należeć do podziału i dostał ode mnie po łbie.Rachunek jego już wyrównany! Miał biedak pecha! Co? Dzięki Bogu, że się tak stało! Nie niecierpliw się, panie de Montauban.Zaczekaj.Biegnędo pana barona i jutro rano będziesz pan wolny. A pilnuj się, aby nie porwał cię po drodze kat, bo już stęsknił się za tobą! wykrzyknąłszyderczo Montauban.Pęcherz odszedł spokojnie, zamierzając udać się do barona de Ville, aby mu oznajmić ouwięzieniu Montauban a.Omylił się, przypuszczając, że Tyka nie żyje, biedak bowiem miał głowę dziwnie mocną, aprzy tym, w chwili gdy ciężka pięść Pęcherza spadła na nią uchylił się bezwiednie od ciosu itym samym osłabił napęd żelaznej pięści.Wstrząs jednak był tak silny, że zemdlał.W chwiligdy Pęcherz, wracając z pałacu, przechodził koło miejsca, gdzie leżał rzekomy truposz, Tykaotworzył oczy, nie miał jednak sił ani zawołać na pomoc, ani dzwignąć się z miejsca.Do Pę-cherza nie miał pretensji, sam na jego miejscu byłby uczynił to samo.Rozumiał zresztą, że jest jeszcze za słaby, aby wszcząć walkę z silniejszym od siebie prze-ciwnikiem, wobec czego udał trupa.Pęcherz, opuszczając podwórze pałacowe, zrzucił z siebie habit i żebracze łachmany, zga-sił pochodnię, podzwignął się na rękach i przeskoczył przez mur, po czym ruszył do swegopana, ciesząc się z góry na czekającą nagrodę.103XXXVTYKA, TEOBALD I LUBEKGdy Pęcherz oddalił się już, Tyka podniósł się z miejsca i odetchnął pełną piersią.Podczasrozmowy Pęcherza z kawalerem de Montauban był pod oknem piwnicy i słyszał wszystko.Wsercu jego żył teraz podziw dla męstwa Montauban a, który mimo okropnej sytuacji w jakiejsię znajdował, nic sobie z tego nie robił, a nawet potrafił żartować i drwić. To jest prawdziwy mężczyzna! Dlaczego wszyscy ludzie nie są podobni do niego? Dla-czego większość jest inna, raczej taka.jak ja?Spostrzegł, że się rozczula nad kawalerem i wpadł w gniew na siebie samego: Do stu tysięcy diabłów, chyba zwariowałem!Pomacał się w głowę, która bolała go straszliwie i pocieszył się: Do jutra minie! Muszę jednak wiać! Ale Pęcherz drogo mi zapłaci za swój kawał! Pole-ciał z ozorem do pana barona, po dziesięć tysięcy liwrów, po godność dowódcy straży osobi-stej delfina.Zaraz, zaraz, jeszcze wróbel nie jest w ręku! Coś mi się widzi, że karta może sięodwrócić! Tak.tak [ Pobierz całość w formacie PDF ]