[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znów chwilę staliśmy w ciemnościach lasu, po czym, chowając się za mikrobus, wjechaliśmyna szosę.Z łatwością wyprzedziliśmy naszą osłonę , a kiedy strzałka szybkościomierza doszła dosetki, pan Tomasz, uważnie wpatrzony w oświetloną jezdnię przed nami, odruchowo zmienił trybwehikułu na rajdowy.Pomruk zbudzonego silnika objawił jego moc i pozwolił błyskawiczniedopaść dużego fiata.W momencie, gdy zobaczyliśmy znajome światła, pan Tomasz wyłączył trybrajdowy.Zcigany na szczęście nie zjechał dotychczas w żadną z bocznych dróg i spokojnym tempemkierował się w stronę Warszawy.Minęliśmy Białobrzegi, przejechaliśmy przez Grójec.Wtedykierowca kanciaka zaczął chyba coś podejrzewać, bo w okolicach Rembertowa odbił nagle wboczną rzadko uczęszczaną drogę.Podążyliśmy jego śladem.Fiat, to zwalniając, to przyspieszając,jakby chciał sprawdzić, czy robimy to samo (nie mieliśmy wyjścia), przemierzył w ten sposóbjakieś dwa kilometry i wyjechał na główną drogę w Tarczynie.Powoli zjechał z górki, aż do światełna skrzyżowaniu, gdzie na czerwonym świetle stało już kilka samochodów Odkrył nas. powiedział pan Tomasz, stając za fordem, który dzielił nas od ściganego.Nie mamy nic do stracenia.Teraz musimy po prostu go dopaść. Tylko niech pan nie przesadza odezwał się z tylnego siedzenia Skorliński. Zapisałem jużnumer rejestracyjny.Jeśli nie złapiemy go my, zrobi to drogówka.Zaraz do nich zadzwonię. zwewnętrznej kieszeni marynarki wyjął telefon.Ale pan Tomasz już go nie słuchał, bo zapaliło się zielone światło.Kilka samochodów, które stały przed nami, odjechało, Duży fiat jednak, zamiast ruszyć, stał40teraz na krawędzi skrzyżowania i z warkotem podkręcał obroty silnika, nie zwracając uwagi najazgot klaksonu ustawionego za nim forda. Jeśli chcesz się tak bawić, nie ma sprawy powiedział pan Tomasz, zmieniając znowu trybpracy samochodu na rajdowy, a potem zaciskając ręce na kierownicy.Zielone zmieniło się na żółte.Kierowca fiata odczekał jeszcze kilka sekund, a potem wystawiłprzez okno rękę z wyprostowanym środkowym palcem i ruszył z kopyta.Zaraz za nim popędziłkierowca forda, ale dla nas było już za pózno.Znów zapaliło się czerwone.Pan Samochodzik nie zaklął, nie uderzył otwartą ręką w kierownicę, niemal się nie poruszył.Westchnął tylko spokojnie, jakby szykował się do dalekiego skoku i przybrał minę, którą zdarzałomi się widzieć na starych westernach u rewolwerowców pewnych tego, że wyjmą swego kolta zkabury szybciej niż przeciwnik.Gdy zapaliło się znowu żółte, przymknął oczy i powiedział cicho: Zapnijcie pasy.Błyskawicznie spełniliśmy jego prośbę. Błagam pana, Tomaszu. powiedział Skorliński. To niepotrzebna bra.Końcówkę zdania zagłuszył huk dwunastu cylindrów wchodzących powoli, ale nieubłaganiena wysokie obroty, który rozległ się dokładnie w tym samym momencie, gdy zapaliło się zieloneświatło.Wehikuł wyskoczył jak z procy i błyskawicznie znalazł się za skrzyżowaniem.Trzęsąc się irycząc coraz bardziej, pożerał drogę niczym jakiś mityczny potwór.Do Warszawy zostało okołodwudziestu pięciu kilometrów, ale panu Tomaszowi starczyło dziesięć, żeby usiąść na ogoniedużego fiata i zamrugać światłami dając jego kierowcy znać, że jest już za nim.Musiało to być dla niego zaskoczenie, bo jadącym przed nami samochodem zarzuciło w obiestrony, zanim wrócił do równego toru jazdy. Daję panu ostatnie ostrzeżenie z tyłu odezwał się zdenerwowany głos Skorlińskiego. Imówię to jako policjant, a nie przyjaciel.Jeśli natychmiast pan nie odpuści, wystawię taki mandat,że będzie mógł się pan pożegnać z prawem jazdy.Niech się pan trzyma, generale! rzucił w odpowiedzi pan Tomasz i przypuścił decydującyatak.Wehikułem szarpnęło.Siła rozpędu wbiła nas w fotele.Poczułem się jakbym płynął szybkąwiosłową łodzią kiedy nasz wóz kilkoma zrywami dogonił, a potem wyprzedził dużego fiata.PanTomasz zamrugał tylnymi światłami dając znać kierowcy za nami, żeby stanął.Prośba nieprzyniosła jednak skutku i mój szef nacisnął pedał hamulca.Pisk klocków trących o koła wzniósłsię nad ryk silników.Pan Samochodzik wiedział jednak co robi, bo ledwie zobaczył, że duży fiatzwalnia, przyspieszył, żeby uniknąć kolizji.Musiał wykonać ten sam manewr jeszcze dwa razy,zanim kierowca dużego fiata zrozumiał, że nie zdoła się wymknąć i gwałtownie wyhamował.Siłą rozpędu przejechaliśmy jeszcze trzysta metrów.Cofając się, obserwowaliśmy w lusterku,jak złodziej wysiada z samochodu i z rurą przewieszoną przez ramię daje nura w ciemnośćzaczynającą się tuż za poboczem.Dojechaliśmy do porzuconego kanciaka i wyskoczyliśmy zwehikułu.Bez słowa rozpocząłem pogoń.Na szczęście stanęliśmy przy polu ziemniaków i przestępcanie miał szans, żeby się ukryć pomiędzy niskimi krzakami, tym bardziej że ubrany był w biały dres.Pogoń nie trwała długo.Chłopak był może silny, ale w czasie ćwiczeń na siłowni nie wyrobił sobiewytrzymałości.Kiedy go dogoniłem, usłyszałem ciężkie sapanie.Wykorzystałem moment, kiedy,41wycieńczony ucieczką przystanął na chwilę zgarbiony i rzuciłem się na potężne plecy.Nie doceniłem jednak mego przeciwnika.Zareagował błyskawicznym chwytem i po chwilileżałem bezbronny na ziemi, wpatrując się w złośliwe czarne oczka świdrujące mnie ze złością.Ponad głową napastnika, w wyciągniętych rękach zamajaczył szary polny kamień, duży jak ludzkagłowa.Odruchowo zakryłem się rękami i przygotowałem na ból.Ale kamień nie spadł.Zamiast tego gdzieś blisko szczęknęły zamki pistoletów i rozległ siękrzyki: Rzuć to i nie ruszaj się! Ręce za głowę! Na ziemię!Wstałem, otrzepałem się z kurzu i podniosłem tubę, która leżała obok skuwanego teraz przezpolicjantów rzezimieszka.Szybkim ruchem otwarłem wieczko i wciągnąłem w nozdrza zapach,którego nie można pomylić z niczym innym, i który jest największą nagrodą dladetektywa-amatora, który poszukuje skradzionych dzieł sztuki: lekko wiercącą w nosie, suchą,nasiąkniętą chemikaliami woń obrazu namalowanego wiele lat temu.W komendzie zjawiliśmy się następnego ranka.Generał Skorliński musiał nie przespać i tejnocy, bo wyglądał dużo gorzej niż wczoraj.Prawie centymetrowe, niemal czarne worki podoczami, papierowa twarz i wyschnięte usta, do których przyłożył kubek z gorącą kawą. Z naszego ptaszka jest twarda sztuka pociągnął duży łyk i twarz mu się rozjaśniła. Niezadziałała na niego sztuczka z ramami z Desy, nie reaguje na grozby ani prośby.Na wszystkiepytania wzrusza ramionami i konsekwentnie odmawia zeznań. To może oznaczać, że liczy na czyjąś pomoc albo nagrodę za milczenie myślałem głośno [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Znów chwilę staliśmy w ciemnościach lasu, po czym, chowając się za mikrobus, wjechaliśmyna szosę.Z łatwością wyprzedziliśmy naszą osłonę , a kiedy strzałka szybkościomierza doszła dosetki, pan Tomasz, uważnie wpatrzony w oświetloną jezdnię przed nami, odruchowo zmienił trybwehikułu na rajdowy.Pomruk zbudzonego silnika objawił jego moc i pozwolił błyskawiczniedopaść dużego fiata.W momencie, gdy zobaczyliśmy znajome światła, pan Tomasz wyłączył trybrajdowy.Zcigany na szczęście nie zjechał dotychczas w żadną z bocznych dróg i spokojnym tempemkierował się w stronę Warszawy.Minęliśmy Białobrzegi, przejechaliśmy przez Grójec.Wtedykierowca kanciaka zaczął chyba coś podejrzewać, bo w okolicach Rembertowa odbił nagle wboczną rzadko uczęszczaną drogę.Podążyliśmy jego śladem.Fiat, to zwalniając, to przyspieszając,jakby chciał sprawdzić, czy robimy to samo (nie mieliśmy wyjścia), przemierzył w ten sposóbjakieś dwa kilometry i wyjechał na główną drogę w Tarczynie.Powoli zjechał z górki, aż do światełna skrzyżowaniu, gdzie na czerwonym świetle stało już kilka samochodów Odkrył nas. powiedział pan Tomasz, stając za fordem, który dzielił nas od ściganego.Nie mamy nic do stracenia.Teraz musimy po prostu go dopaść. Tylko niech pan nie przesadza odezwał się z tylnego siedzenia Skorliński. Zapisałem jużnumer rejestracyjny.Jeśli nie złapiemy go my, zrobi to drogówka.Zaraz do nich zadzwonię. zwewnętrznej kieszeni marynarki wyjął telefon.Ale pan Tomasz już go nie słuchał, bo zapaliło się zielone światło.Kilka samochodów, które stały przed nami, odjechało, Duży fiat jednak, zamiast ruszyć, stał40teraz na krawędzi skrzyżowania i z warkotem podkręcał obroty silnika, nie zwracając uwagi najazgot klaksonu ustawionego za nim forda. Jeśli chcesz się tak bawić, nie ma sprawy powiedział pan Tomasz, zmieniając znowu trybpracy samochodu na rajdowy, a potem zaciskając ręce na kierownicy.Zielone zmieniło się na żółte.Kierowca fiata odczekał jeszcze kilka sekund, a potem wystawiłprzez okno rękę z wyprostowanym środkowym palcem i ruszył z kopyta.Zaraz za nim popędziłkierowca forda, ale dla nas było już za pózno.Znów zapaliło się czerwone.Pan Samochodzik nie zaklął, nie uderzył otwartą ręką w kierownicę, niemal się nie poruszył.Westchnął tylko spokojnie, jakby szykował się do dalekiego skoku i przybrał minę, którą zdarzałomi się widzieć na starych westernach u rewolwerowców pewnych tego, że wyjmą swego kolta zkabury szybciej niż przeciwnik.Gdy zapaliło się znowu żółte, przymknął oczy i powiedział cicho: Zapnijcie pasy.Błyskawicznie spełniliśmy jego prośbę. Błagam pana, Tomaszu. powiedział Skorliński. To niepotrzebna bra.Końcówkę zdania zagłuszył huk dwunastu cylindrów wchodzących powoli, ale nieubłaganiena wysokie obroty, który rozległ się dokładnie w tym samym momencie, gdy zapaliło się zieloneświatło.Wehikuł wyskoczył jak z procy i błyskawicznie znalazł się za skrzyżowaniem.Trzęsąc się irycząc coraz bardziej, pożerał drogę niczym jakiś mityczny potwór.Do Warszawy zostało okołodwudziestu pięciu kilometrów, ale panu Tomaszowi starczyło dziesięć, żeby usiąść na ogoniedużego fiata i zamrugać światłami dając jego kierowcy znać, że jest już za nim.Musiało to być dla niego zaskoczenie, bo jadącym przed nami samochodem zarzuciło w obiestrony, zanim wrócił do równego toru jazdy. Daję panu ostatnie ostrzeżenie z tyłu odezwał się zdenerwowany głos Skorlińskiego. Imówię to jako policjant, a nie przyjaciel.Jeśli natychmiast pan nie odpuści, wystawię taki mandat,że będzie mógł się pan pożegnać z prawem jazdy.Niech się pan trzyma, generale! rzucił w odpowiedzi pan Tomasz i przypuścił decydującyatak.Wehikułem szarpnęło.Siła rozpędu wbiła nas w fotele.Poczułem się jakbym płynął szybkąwiosłową łodzią kiedy nasz wóz kilkoma zrywami dogonił, a potem wyprzedził dużego fiata.PanTomasz zamrugał tylnymi światłami dając znać kierowcy za nami, żeby stanął.Prośba nieprzyniosła jednak skutku i mój szef nacisnął pedał hamulca.Pisk klocków trących o koła wzniósłsię nad ryk silników.Pan Samochodzik wiedział jednak co robi, bo ledwie zobaczył, że duży fiatzwalnia, przyspieszył, żeby uniknąć kolizji.Musiał wykonać ten sam manewr jeszcze dwa razy,zanim kierowca dużego fiata zrozumiał, że nie zdoła się wymknąć i gwałtownie wyhamował.Siłą rozpędu przejechaliśmy jeszcze trzysta metrów.Cofając się, obserwowaliśmy w lusterku,jak złodziej wysiada z samochodu i z rurą przewieszoną przez ramię daje nura w ciemnośćzaczynającą się tuż za poboczem.Dojechaliśmy do porzuconego kanciaka i wyskoczyliśmy zwehikułu.Bez słowa rozpocząłem pogoń.Na szczęście stanęliśmy przy polu ziemniaków i przestępcanie miał szans, żeby się ukryć pomiędzy niskimi krzakami, tym bardziej że ubrany był w biały dres.Pogoń nie trwała długo.Chłopak był może silny, ale w czasie ćwiczeń na siłowni nie wyrobił sobiewytrzymałości.Kiedy go dogoniłem, usłyszałem ciężkie sapanie.Wykorzystałem moment, kiedy,41wycieńczony ucieczką przystanął na chwilę zgarbiony i rzuciłem się na potężne plecy.Nie doceniłem jednak mego przeciwnika.Zareagował błyskawicznym chwytem i po chwilileżałem bezbronny na ziemi, wpatrując się w złośliwe czarne oczka świdrujące mnie ze złością.Ponad głową napastnika, w wyciągniętych rękach zamajaczył szary polny kamień, duży jak ludzkagłowa.Odruchowo zakryłem się rękami i przygotowałem na ból.Ale kamień nie spadł.Zamiast tego gdzieś blisko szczęknęły zamki pistoletów i rozległ siękrzyki: Rzuć to i nie ruszaj się! Ręce za głowę! Na ziemię!Wstałem, otrzepałem się z kurzu i podniosłem tubę, która leżała obok skuwanego teraz przezpolicjantów rzezimieszka.Szybkim ruchem otwarłem wieczko i wciągnąłem w nozdrza zapach,którego nie można pomylić z niczym innym, i który jest największą nagrodą dladetektywa-amatora, który poszukuje skradzionych dzieł sztuki: lekko wiercącą w nosie, suchą,nasiąkniętą chemikaliami woń obrazu namalowanego wiele lat temu.W komendzie zjawiliśmy się następnego ranka.Generał Skorliński musiał nie przespać i tejnocy, bo wyglądał dużo gorzej niż wczoraj.Prawie centymetrowe, niemal czarne worki podoczami, papierowa twarz i wyschnięte usta, do których przyłożył kubek z gorącą kawą. Z naszego ptaszka jest twarda sztuka pociągnął duży łyk i twarz mu się rozjaśniła. Niezadziałała na niego sztuczka z ramami z Desy, nie reaguje na grozby ani prośby.Na wszystkiepytania wzrusza ramionami i konsekwentnie odmawia zeznań. To może oznaczać, że liczy na czyjąś pomoc albo nagrodę za milczenie myślałem głośno [ Pobierz całość w formacie PDF ]