[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nibydziennikarz, ale z jakiej gazety, nikt dokładnie nie wie; nazwisko jego też mi podawali wkilku wersjach, Kurowlew czy jak, świetnie, choć - jak zauważyłem - niechętnie, mówi popolsku.A co najważniejsze, wydaje mi się, że kiedyś już tego człowieka widziałem! Tylkożebym sobie przypomniał gdzie i kiedy! Nie znam przecież aż tylu sąsiadów zza wschodniejgranicy, by zniknął mi w tłumie"! I wie pan co jeszcze? On też jakby mnie rozpoznawał.Wkażdym razie starał się być zawsze po innej stronie koparki niż ja!Nie zdążyliśmy się zagłębić w rozważanie tajemnicy Kurowlewa, czy jak mu tam, gdyz wielkim krzykiem:- Pan Rzecki coś znalazł! - wpadła między nas Zosia.- Cicho, smarkata! - nie wytrzymałem.- Chcesz nam ściągnąć na głowy cały tamtentłum żądny skarbów?!Dziewczyna aż skuliła się:- Przepraszam - starała się mówić szeptem - ale wahadełko pana Rzeckiego dosłownieszaleje!Poderwaliśmy się na równe nogi.- Pani prowadzi! - Okoński z grzecznym uśmiechem ustawił się za zdyszanązwiastunką radosnej wieści.Przeszliśmy za nią spory kawałek.Nie pomyliliśmy się oceniając odległośćewentualnego schowka od zasypanego wejścia do podziemi i dwieście metrów.Wreszciezobaczyliśmy Rzeckiego wygodnie rozpartego w wygięciu korzenia sosny.Tuż przed nimwystawał z trawy omszały kamień ze śladami ociosywania.- To tu! - sapnęła z emocji Zośka.- Hm! - w głosie Okońskiego dało się widocznie słyszeć zwątpienie, bo Rzecki wstałbez słowa z korzenia i zwiesił nad kamieniem swe wahadełko.Tylko przez chwilę pozostałonieruchome.Potem zaczęło zataczać kręgi coraz szybciej i szybciej Wydawało się, że zarazzerwie nić, na której było zawieszone.- I co panowie na to? - w głosie pana Onufrego więcej było kpiny niż urazy.- Nie pierwsze to moje spotkanie z radiestezją.Wierzę więc, że ten kamień skrywa cośprzed nami, ale.- Ale - wszedł mi w słowo Okoński - zastanówmy się przez chwilę: dlaczego akurattutaj, w głębi lasu, wybrano miejsce na schowek.Przecież łatwo go ominąć.Wystarczy kilkametrów w bok i.pudło!Rzecki spokojnie schował wahadełko do kieszeni i wrócił na swój korzeń:- Mówi pan: w głębi lasu? - zerknął w górę.- Nie znam się zbytnio na leśnictwie, alenie sądzę, żeby te drzewa miały więcej niż pół wieku.Czyli w 1944 roku albo ich nie było,albo rosły tu małe sosenki.A sam kamień też nie jest chyba przypadkowo tu ciśnięty,wędrując na to miejsce spotkałem ich bowiem kilka; wydają się wyznaczać nie używaną odwielu już lat drogę.Tak więc nie leśna gęstwina, a dawne przydroże.To już chyba zmienianasz punki widzenia na ten kamyk.Okoński odchrząknął jak skarcony uczniak, ja z trudem powstrzymałem się odśmiechu:- Pójdę do auta po łopatki i linkę.- Aopatki rozumiem.Ale po co linka? Ten kamień nic wygląda na olbrzyma! Damysobie z nim radę! - Zośka była bojowo nastawiona.Rzecki pogładził swą długą brodę:- Czyż nie zalecałem ci, młoda damo, ostrożności?Już szykująca się do kopnięcia kamienia Zosia prychnęła, ale cofnęła nogę.Wróciłem uzbrojony w dwie saperki i linkę holowniczą.Ostrożnie zaczęliśmy z panem Januszem okopywać kamień.Sięgał około metra wgłąb ziemi.Gdy dotarliśmy do jego końca, łopatka ' końskiego zgrzytnęła o metal.- Uwaga! - krzyknąłem.- Teraz obwiążemy nasz kamień.- sięgnąłem po linkę.- Panie Pawle - zawołała Zośka - przecież wystarczy go popchnąć.Nie myślałem, że Rzecki jest taki szybki! Nim zdążyłem zareagować, on już trzymałZosię za rękę w bezpiecznej odległości od wykopu i kamienia.- Młoda damo - sapnął z naganą w głosie - im bardziej tajemniczy schowek, tymbardziej tajemnicze mogą być jego zabezpieczenia.A nie chciałbym, aby któreś z nich zrobiłoci krzywdę.Skinąłem głową w uznaniu dla jego przezorności.Rozwinąłem linkę na całą jejdługość:- Pomoże mi pan, panie Januszu - przywołałem Okońskiego.- A pan, panie Onufry,niech się schowa wraz z Zośką za tamte drzewa.Posłuchano mnie grzecznie.Ująłem wraz z Okońskim za wolny koniec linki izakomenderowałem:- Raz, dwa i.Kamień poruszył się w wykopie i oparł o jedną ze ścianek.- No, teraz pójdzie! - zawołałem.- Ciągniemy, panie Januszu!Kamień drgnął i zaczął wypełzać z jamy.Coś zgrzytnęło pod nim.Wybuch!Wytrysnął na wszystkie strony piach, jakieś papierki i szczątki korzeni, a pośrodkuwyrósł nagle słup zielonych płomieni.- Do samochodów po gaśnice! - zawołał Okoński.Powstrzymałem go za łokieć:- Nie zdąży pan i z naszymi gaśniczkami nie da rady.To pali się fosfor.Pozostajezaczekać, aż sam zgaśnie.Nie trwało to zresztą długo.Ogień skurczył się i znikł pozostawiając tylko smugędymu.Opodal wykopu pan Onufry zadeptywał jakiś strzępek palący się smoliście.- No, zajrzyjmy, co nam też ogień zostawił - Okoński chwycił za linkę.- Ciągniemy,panie Pawle.- Poczekajcie, panowie, mam tu coś ciekawego! - zawołał Rzecki - Chyba wybuchwyrzucił ze skrzynki siostrzyczkę naszej wilczurki !Rzeczywiście.Na wpół stopionej bryłce bursztynu można było domyśleć się zarysuwilczego łba.Ostre uszy i przyczepione do jednego z nich srebrne kółeczko byłynienaruszone.- Czyli trafiliśmy na właściwie miejsce! - ucieszyłem się.- Tylko że pierwszy trafił tam ogień.Wątpię, czy coś ciekawego nam zostawił -ponuro oświadczyła Zośka.- Nie narzekaj - pocieszyłem ją - tylko dziękuj panu Rzeckiemu, że cię powstrzymałprzed wskoczeniem do dołu.Może wiesz albo się chociaż domyślasz - co zresztą wystarczyjak wyglądają oparzenia fosforem.Zośka spuściła głowę:- Dziękuję panu! - szepnęła w stronę Rzeckiego.- Nie ma za co! - nasz jasnowidz głasnął się z zadowoleniem po perkatym nosku.- No, dosyć tego straszenia - wtrącił się pan Janusz.- Wyciągamy kamień!Tym razem kamienny słup poddał się nam bez niespodzianek.Przepychając się niecozajrzeliśmy do jamy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Nibydziennikarz, ale z jakiej gazety, nikt dokładnie nie wie; nazwisko jego też mi podawali wkilku wersjach, Kurowlew czy jak, świetnie, choć - jak zauważyłem - niechętnie, mówi popolsku.A co najważniejsze, wydaje mi się, że kiedyś już tego człowieka widziałem! Tylkożebym sobie przypomniał gdzie i kiedy! Nie znam przecież aż tylu sąsiadów zza wschodniejgranicy, by zniknął mi w tłumie"! I wie pan co jeszcze? On też jakby mnie rozpoznawał.Wkażdym razie starał się być zawsze po innej stronie koparki niż ja!Nie zdążyliśmy się zagłębić w rozważanie tajemnicy Kurowlewa, czy jak mu tam, gdyz wielkim krzykiem:- Pan Rzecki coś znalazł! - wpadła między nas Zosia.- Cicho, smarkata! - nie wytrzymałem.- Chcesz nam ściągnąć na głowy cały tamtentłum żądny skarbów?!Dziewczyna aż skuliła się:- Przepraszam - starała się mówić szeptem - ale wahadełko pana Rzeckiego dosłownieszaleje!Poderwaliśmy się na równe nogi.- Pani prowadzi! - Okoński z grzecznym uśmiechem ustawił się za zdyszanązwiastunką radosnej wieści.Przeszliśmy za nią spory kawałek.Nie pomyliliśmy się oceniając odległośćewentualnego schowka od zasypanego wejścia do podziemi i dwieście metrów.Wreszciezobaczyliśmy Rzeckiego wygodnie rozpartego w wygięciu korzenia sosny.Tuż przed nimwystawał z trawy omszały kamień ze śladami ociosywania.- To tu! - sapnęła z emocji Zośka.- Hm! - w głosie Okońskiego dało się widocznie słyszeć zwątpienie, bo Rzecki wstałbez słowa z korzenia i zwiesił nad kamieniem swe wahadełko.Tylko przez chwilę pozostałonieruchome.Potem zaczęło zataczać kręgi coraz szybciej i szybciej Wydawało się, że zarazzerwie nić, na której było zawieszone.- I co panowie na to? - w głosie pana Onufrego więcej było kpiny niż urazy.- Nie pierwsze to moje spotkanie z radiestezją.Wierzę więc, że ten kamień skrywa cośprzed nami, ale.- Ale - wszedł mi w słowo Okoński - zastanówmy się przez chwilę: dlaczego akurattutaj, w głębi lasu, wybrano miejsce na schowek.Przecież łatwo go ominąć.Wystarczy kilkametrów w bok i.pudło!Rzecki spokojnie schował wahadełko do kieszeni i wrócił na swój korzeń:- Mówi pan: w głębi lasu? - zerknął w górę.- Nie znam się zbytnio na leśnictwie, alenie sądzę, żeby te drzewa miały więcej niż pół wieku.Czyli w 1944 roku albo ich nie było,albo rosły tu małe sosenki.A sam kamień też nie jest chyba przypadkowo tu ciśnięty,wędrując na to miejsce spotkałem ich bowiem kilka; wydają się wyznaczać nie używaną odwielu już lat drogę.Tak więc nie leśna gęstwina, a dawne przydroże.To już chyba zmienianasz punki widzenia na ten kamyk.Okoński odchrząknął jak skarcony uczniak, ja z trudem powstrzymałem się odśmiechu:- Pójdę do auta po łopatki i linkę.- Aopatki rozumiem.Ale po co linka? Ten kamień nic wygląda na olbrzyma! Damysobie z nim radę! - Zośka była bojowo nastawiona.Rzecki pogładził swą długą brodę:- Czyż nie zalecałem ci, młoda damo, ostrożności?Już szykująca się do kopnięcia kamienia Zosia prychnęła, ale cofnęła nogę.Wróciłem uzbrojony w dwie saperki i linkę holowniczą.Ostrożnie zaczęliśmy z panem Januszem okopywać kamień.Sięgał około metra wgłąb ziemi.Gdy dotarliśmy do jego końca, łopatka ' końskiego zgrzytnęła o metal.- Uwaga! - krzyknąłem.- Teraz obwiążemy nasz kamień.- sięgnąłem po linkę.- Panie Pawle - zawołała Zośka - przecież wystarczy go popchnąć.Nie myślałem, że Rzecki jest taki szybki! Nim zdążyłem zareagować, on już trzymałZosię za rękę w bezpiecznej odległości od wykopu i kamienia.- Młoda damo - sapnął z naganą w głosie - im bardziej tajemniczy schowek, tymbardziej tajemnicze mogą być jego zabezpieczenia.A nie chciałbym, aby któreś z nich zrobiłoci krzywdę.Skinąłem głową w uznaniu dla jego przezorności.Rozwinąłem linkę na całą jejdługość:- Pomoże mi pan, panie Januszu - przywołałem Okońskiego.- A pan, panie Onufry,niech się schowa wraz z Zośką za tamte drzewa.Posłuchano mnie grzecznie.Ująłem wraz z Okońskim za wolny koniec linki izakomenderowałem:- Raz, dwa i.Kamień poruszył się w wykopie i oparł o jedną ze ścianek.- No, teraz pójdzie! - zawołałem.- Ciągniemy, panie Januszu!Kamień drgnął i zaczął wypełzać z jamy.Coś zgrzytnęło pod nim.Wybuch!Wytrysnął na wszystkie strony piach, jakieś papierki i szczątki korzeni, a pośrodkuwyrósł nagle słup zielonych płomieni.- Do samochodów po gaśnice! - zawołał Okoński.Powstrzymałem go za łokieć:- Nie zdąży pan i z naszymi gaśniczkami nie da rady.To pali się fosfor.Pozostajezaczekać, aż sam zgaśnie.Nie trwało to zresztą długo.Ogień skurczył się i znikł pozostawiając tylko smugędymu.Opodal wykopu pan Onufry zadeptywał jakiś strzępek palący się smoliście.- No, zajrzyjmy, co nam też ogień zostawił - Okoński chwycił za linkę.- Ciągniemy,panie Pawle.- Poczekajcie, panowie, mam tu coś ciekawego! - zawołał Rzecki - Chyba wybuchwyrzucił ze skrzynki siostrzyczkę naszej wilczurki !Rzeczywiście.Na wpół stopionej bryłce bursztynu można było domyśleć się zarysuwilczego łba.Ostre uszy i przyczepione do jednego z nich srebrne kółeczko byłynienaruszone.- Czyli trafiliśmy na właściwie miejsce! - ucieszyłem się.- Tylko że pierwszy trafił tam ogień.Wątpię, czy coś ciekawego nam zostawił -ponuro oświadczyła Zośka.- Nie narzekaj - pocieszyłem ją - tylko dziękuj panu Rzeckiemu, że cię powstrzymałprzed wskoczeniem do dołu.Może wiesz albo się chociaż domyślasz - co zresztą wystarczyjak wyglądają oparzenia fosforem.Zośka spuściła głowę:- Dziękuję panu! - szepnęła w stronę Rzeckiego.- Nie ma za co! - nasz jasnowidz głasnął się z zadowoleniem po perkatym nosku.- No, dosyć tego straszenia - wtrącił się pan Janusz.- Wyciągamy kamień!Tym razem kamienny słup poddał się nam bez niespodzianek.Przepychając się niecozajrzeliśmy do jamy [ Pobierz całość w formacie PDF ]