[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zbyt czarująca jak dla mnie, pomyślał Dare.A i paniMelton nie byłaby zachwycona, słysząc takie uwagi.Z biura przeszli do kuźni, gdzie półnadzy, brudni robotnicy kuli łopaty i oskardy, a także reperowali to wszystko, co zepsuło się w kopalni.Przed szopą cieślileżało nowe drewno na rusztowania i drewniane elementy potrzebne w kopalni.Dare sprawdził jeszcze wielkie drewniane koło wodne, które było jego oczkiem w głowie, i uśmiechnął się z satysfakcją.Melton zaczął coś mówić na temat cen rudy ołowiu,ale przerwały mu krzyki ludzi biegnących od strony kopalni.Dare natychmiast dostrzegł ich pełne przerażenia twarze i od razu zrozumiał, co się stało.Wypadek na którymś z poziomów kopalni.Natychmiast pobiegli z zarządcą w stronę ciemnegowejścia.- Co tam się dzieje? - spytał ludzi zgromadzonychprzy drabinie.- Tom Lace wołał o pomoc.Ktoś spadł z rusztowania - odezwały się głosy.-Kto?Nikt nie znał odpowiedzi na to pytanie.Na najwyższym rusztowaniu pracowało dwóch ludzi:Lace i.Ned Crowe.Zimny dreszcz przeszedł po plecach Dare'a, a strachchwycił go za gardło.Niezależnie od tego, kto spadł,czuł się winny.Jednak po śmierci Dorrity Ned nie miałnikogo, kto mógłby się nim zająć.Albo go pochować.Czekanie stawało się coraz bardziej nieznośne.Górnicy rozumieli, w jakim jest nastroju, i początkowo próbowali go pocieszać.Udawał, że się nie przejmuje, ale z minuty na minutę bał się coraz bardziej.W końcu przy wyjściu pojawił się jeden z robotników.- Przygotowują go do wyciągnięcia - rzekł ponuro.- Kto to taki?- Neddy Crowe - odparł mężczyzna i mrużąc oczy,przeszedł w stronę światła.Po chwili rozpoznali Johna Sa-ila.- Chłopak spadł z rusztowania, panie - zwrócił się do właściciela.- Ta aggle orrym dy vel eh er ve er ny vnrroo.- Co mówi? - spytał niecierpliwie Melton.- Boi się, że Ned umarł - przetłumaczył Dare.Natomiast górnik zapalił ponownie swoją świeczkęna kasku i zniknął w czeluści kopalni.Jeszcze godzinę temu Ned wyśmiewał obawy Johna.Dare zaczął się targować z Bogiem: „Pozwól mu żyć,a ja już nigdy nie poślę go do kopalni" - powtarzałw myślach.- Jeśli nie mogą go wciągnąć po drabinie, to możeniech włożą go do wielkiego kubła, a my go wyciągniemy - odezwał się jeden z kowali.Główny cieśla od jakiegoś czasu obserwował to, codzieje się na dole.- Nie ma takiej potrzeby - odezwał się teraz.- TomLace niesie go na grzbiecie.Nie przejmujcie się, panie -zwrócił się do Dare'a.- Drabina jest mocna i na pewnowytrzyma.Dare wreszcie dojrzał spoconą i zmierzwioną czuprynę Lace'a, który szedł wolno, szczebel po szczeblu, z przywiązanym do pleców Nedem.Od dołu ktoś podtrzymywał nogi nieprzytomnego mężczyzny.Na koniec wszyscy pochylili się i pomogli Lace'owidotrzeć do wyjścia.Zachwiał się, ale wciąż trzymały gomocne ramiona.Ktoś odwiązał Neda, którego ułożonona trawiastym zboczu przy kopalni.Twarz miał bladąi nieruchomą.Nie uśmiechał się i wszyscy nagle sobieuświadomili, że nigdy go takim nie widzieli.Dare pochylił się do jego piersi i rozpiął kombinezon.Usłyszał bicie serca i odkrył, że chłopiec oddycha płytko i nieregularnie.- Ta, jednak żyje - odezwał się Lace, łapiąc w końcu oddech.- Złamane ramię.Może i nogi.- Nigdy się nie obudzi - rzekł ponuro John Saile.-Już niedługo połączy się ze swoją biedną matką.- Siedź cicho, Saile - warknął Melton.- Sprowadźcietu szybko powóz pana.- Droga jest wyboista - zatroskał się Dare, kiedy robotnicy wzięli Neda, by go przenieść do powozu.- Jazda do Ramsey może mu tylko zaszkodzić.Lepiej będzie, jak zabierzemy go do Glencroft, do pani Stowell.- Czy chcesz, żebym pojechał po doktora Curpheya? -spytał go zarządca.Dare pokręcił głową.- Sam to zrobię - rzekł, kiedy zostali sami z nieprzytomnym chłopakiem w powozie.- Chcę, żebyś tu został i pilnował porządku.Nie zależy mi na tym, byśmy wydobyli dzisiaj choć gram ołowiu, ale wolałbym, żeby ludzie wrócili do pracy.Aha, a cieśla niech dokładnie sprawdzi rusztowanie, zanim ktokolwiek na nie wejdzie.Tom Lace, który zdążył już trochę odpocząć, podbiegł do powozu.- Pozwólcie mi zostać przy Nedzie, panie.To mójnajlepszy kompan [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Zbyt czarująca jak dla mnie, pomyślał Dare.A i paniMelton nie byłaby zachwycona, słysząc takie uwagi.Z biura przeszli do kuźni, gdzie półnadzy, brudni robotnicy kuli łopaty i oskardy, a także reperowali to wszystko, co zepsuło się w kopalni.Przed szopą cieślileżało nowe drewno na rusztowania i drewniane elementy potrzebne w kopalni.Dare sprawdził jeszcze wielkie drewniane koło wodne, które było jego oczkiem w głowie, i uśmiechnął się z satysfakcją.Melton zaczął coś mówić na temat cen rudy ołowiu,ale przerwały mu krzyki ludzi biegnących od strony kopalni.Dare natychmiast dostrzegł ich pełne przerażenia twarze i od razu zrozumiał, co się stało.Wypadek na którymś z poziomów kopalni.Natychmiast pobiegli z zarządcą w stronę ciemnegowejścia.- Co tam się dzieje? - spytał ludzi zgromadzonychprzy drabinie.- Tom Lace wołał o pomoc.Ktoś spadł z rusztowania - odezwały się głosy.-Kto?Nikt nie znał odpowiedzi na to pytanie.Na najwyższym rusztowaniu pracowało dwóch ludzi:Lace i.Ned Crowe.Zimny dreszcz przeszedł po plecach Dare'a, a strachchwycił go za gardło.Niezależnie od tego, kto spadł,czuł się winny.Jednak po śmierci Dorrity Ned nie miałnikogo, kto mógłby się nim zająć.Albo go pochować.Czekanie stawało się coraz bardziej nieznośne.Górnicy rozumieli, w jakim jest nastroju, i początkowo próbowali go pocieszać.Udawał, że się nie przejmuje, ale z minuty na minutę bał się coraz bardziej.W końcu przy wyjściu pojawił się jeden z robotników.- Przygotowują go do wyciągnięcia - rzekł ponuro.- Kto to taki?- Neddy Crowe - odparł mężczyzna i mrużąc oczy,przeszedł w stronę światła.Po chwili rozpoznali Johna Sa-ila.- Chłopak spadł z rusztowania, panie - zwrócił się do właściciela.- Ta aggle orrym dy vel eh er ve er ny vnrroo.- Co mówi? - spytał niecierpliwie Melton.- Boi się, że Ned umarł - przetłumaczył Dare.Natomiast górnik zapalił ponownie swoją świeczkęna kasku i zniknął w czeluści kopalni.Jeszcze godzinę temu Ned wyśmiewał obawy Johna.Dare zaczął się targować z Bogiem: „Pozwól mu żyć,a ja już nigdy nie poślę go do kopalni" - powtarzałw myślach.- Jeśli nie mogą go wciągnąć po drabinie, to możeniech włożą go do wielkiego kubła, a my go wyciągniemy - odezwał się jeden z kowali.Główny cieśla od jakiegoś czasu obserwował to, codzieje się na dole.- Nie ma takiej potrzeby - odezwał się teraz.- TomLace niesie go na grzbiecie.Nie przejmujcie się, panie -zwrócił się do Dare'a.- Drabina jest mocna i na pewnowytrzyma.Dare wreszcie dojrzał spoconą i zmierzwioną czuprynę Lace'a, który szedł wolno, szczebel po szczeblu, z przywiązanym do pleców Nedem.Od dołu ktoś podtrzymywał nogi nieprzytomnego mężczyzny.Na koniec wszyscy pochylili się i pomogli Lace'owidotrzeć do wyjścia.Zachwiał się, ale wciąż trzymały gomocne ramiona.Ktoś odwiązał Neda, którego ułożonona trawiastym zboczu przy kopalni.Twarz miał bladąi nieruchomą.Nie uśmiechał się i wszyscy nagle sobieuświadomili, że nigdy go takim nie widzieli.Dare pochylił się do jego piersi i rozpiął kombinezon.Usłyszał bicie serca i odkrył, że chłopiec oddycha płytko i nieregularnie.- Ta, jednak żyje - odezwał się Lace, łapiąc w końcu oddech.- Złamane ramię.Może i nogi.- Nigdy się nie obudzi - rzekł ponuro John Saile.-Już niedługo połączy się ze swoją biedną matką.- Siedź cicho, Saile - warknął Melton.- Sprowadźcietu szybko powóz pana.- Droga jest wyboista - zatroskał się Dare, kiedy robotnicy wzięli Neda, by go przenieść do powozu.- Jazda do Ramsey może mu tylko zaszkodzić.Lepiej będzie, jak zabierzemy go do Glencroft, do pani Stowell.- Czy chcesz, żebym pojechał po doktora Curpheya? -spytał go zarządca.Dare pokręcił głową.- Sam to zrobię - rzekł, kiedy zostali sami z nieprzytomnym chłopakiem w powozie.- Chcę, żebyś tu został i pilnował porządku.Nie zależy mi na tym, byśmy wydobyli dzisiaj choć gram ołowiu, ale wolałbym, żeby ludzie wrócili do pracy.Aha, a cieśla niech dokładnie sprawdzi rusztowanie, zanim ktokolwiek na nie wejdzie.Tom Lace, który zdążył już trochę odpocząć, podbiegł do powozu.- Pozwólcie mi zostać przy Nedzie, panie.To mójnajlepszy kompan [ Pobierz całość w formacie PDF ]