[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Aktualne małżeństwo z panem Brockingsem Langstarem budziło większe wątpliwości.Kiedy postanowiła spędzać miesiące letnie w Hampton, sugerowała, że dom Prune jestteraz dla matki zbyt duży.Prune zwolniła część służby i zamknęła skrzydło domu, ale niechciała ustąpić, więc Daphne musiała sięgnąć do własnych pieniędzy.Kupiła półto-rahektarową posiadłość w Mecox Bay, należącą niegdyś do potomka słynnego producentasamochodów.Tam właśnie podążyłem, pożegnawszy się z Kalebem.Na szosie panował spory ruch,zwłaszcza kiedy zbliżyłem się do nadmorskich miasteczek.Zjechałem z autostrady,wstąpiłem do przydrożnej knajpy, zamówiłem hamburgera i zacząłem się zastanawiać nadtym, co powiedział mi szeryf.Peretti musiał już o tym wiedzieć, a mimo to wypuścił mnie naKaleba.Miałem wrażenie, że wydarzenia dobiegają końca, że w układance brakuje już tylkokilku kawałków.Czekając na mój posiłek i obserwując zwykłych ludzi zastanawiałem się,czy naprawdę chcę dalej śledzić tę historię.Zacząłem to robić, gdyż wydała mi sięinteresująca - a poza tym straciłem przyjaciela.Ale teraz czułem, że wszystko to możeprowadzić do niefortunnego zakończenia.Kiedy dojechałem do Mecox Bay, niebo złociło zachodzące słońce.Nie byłem uDaphne od kilku lat.Nie zamieniłem z nią ani słowa od dnia, w którym weszła do salisądowej, by zeznawać przeciwko mnie.Podjeżdżając do wymyślnej, kutej żelaznej bramyozdobionej godłem, które widnieje na maskach setek milionów samochodów, zastanawiałemsię, co tu do diabła robię.Wiedziałem, że kiedy Prune dała mi posadę, doszło do okropnejkłótni między nią a córką.Nie mogłem zrozumieć, dlaczego Daffy tak bardzo mnienienawidzi; może dlatego, że ja lubię jej matkę, a ona nie.Brama była zamknięta.Do ceglanego obmurowania przymocowana była skrzynkadomofonu.Doszedłem do wniosku, że jeśli nacisnę guzik i podam swoje nazwisko, mogęusłyszeć w odpowiedzi, że Daffy nie ma w domu.Daffy, podobnie jak większość ludzi,146SR którzy nie muszą się przejmować perspektywą ponownego kontaktu z kimkolwiek, nie znałaznaczenia takich pojęć jak skrucha czy wyrzuty sumienia.%7łyła w stanie ciągłegozniecierpliwienia.Mogło ono być skierowane przeciwko przyjaciółce, która spózniła się nalunch, fryzjerowi, który zbyt krótko obciął jej na zimę włosy, maklerowi giełdowemu,prawnikowi, sąsiadowi - każdemu, kto miał nieszczęście zetknąć się z nią w dniu, w którymuważała, że świat nie chce jej zaakceptować na jej własnych warunkach.Wysiadłem więc z samochodu, przycisnąłem guzik i kiedy ktoś się odezwał,powiedziałem:- Policja.Nawet bogaci nerwowo reagują na wizyty stróżów prawa.Większość z nas ma coś doukrycia.- O co chodzi? - zapytał ten sam głos.- O alibi pani Langstar - odparłem głośno.Nastąpiła długa cisza.Wyobraziłem sobie jak Charley - czarny lokaj, który podjąłpracę u Daffy, kiedy Prune ograniczyła liczbę służby - idzie przez wielki dom, by oznajmićswej siedzącej w salonie pracodawczyni, że przyjechała policja i chce sprawdzić jej alibi.Miałem nadzieję, że Daphne gra akurat w brydża z trojgiem zaproszonych gości.Nie usłyszałem więcej głosu Charleya, ale brama została w końcu otwarta.Wsiadłem zpowrotem do samochodu, minąłem ją szybko i pojechałem powoli szerokim podjazdemwysadzanym kwitnącymi rododendronami.Dom był dużą, rozległą letnią rezydencją, niewyróżniającą się niczym szczególnym, dopóki jeden z byłych właścicieli nie poślubiłwłoskiej markizy, która przerobiła ją ogromnym kosztem, by pokazać Amerykanom, na czympolega prawdziwie dobry gust.Od tej pory dom kilkakrotnie zmienił właścicieli, a ja,zataczając kółko wokół gazonu zauważyłem, że Daphne usunęła wszystkie naczynia z te-rakoty i ozdobne cyprysy sprowadzone tu przez Europejkę.Dom stał się ponownie dużym,białym budynkiem z wielkimi oknami, których większość osłaniały biało-zielone markizy, izielonymi drzwiami frontowymi ozdobionymi mosiężną kołatką.Zielone drzwi otworzyły się, gdy wysiadłem z samochodu.Stanął w nich Charley,czarnoskóry lokaj.- Pan Harriman.- powiedział ze zdziwieniem.- We własnej osobie - odparłem, podchodząc do drzwi.- Spodziewaliśmy się.- zaczął, a potem zrozumiał i spojrzał na mnie z wyrzutem.Charley wiele przeżył przy tej rodzinie i można było przypuszczać, że będzie pracował uDaphne aż do końca, bez względu na to, jak będzie wyglądać ten koniec.- Okłamał mnie pan, panie Harriman - powiedział Charley.Jego włosy były już niemalzupełnie siwe.Zanim przeniósł się do Daphne, pracował u Prune przez dwadzieścia lat.- Owszem - przyznałem.147SR Charley przymknął lekko drzwi.Można było mieć pewność, że zawsze zachowa sięwłaściwie.A ja byłem bądz co bądz członkiem rodziny, więc nie mógł mi ich zatrzasnąćprzed nosem.Zostawiał to Daphne.- Będę musiał porozmawiać z panią Langstar - oznajmił.- Nie zadawaj sobie tyle trudu - odpowiedziałem popychając drzwi i wchodząc dośrodka.- Sam z nią porozmawiam.Charley z ociąganiem zamknął za mną drzwi.Panował mistrzowsko nad tego rodzajusytuacjami.Pracując u Daphne musiał widzieć tyle dramatów, że wystarczyłyby one nawypełnienie programu telewizyjnego przez cały rok.Pozwolił mi przejść po lśniącejposadzce, minąć kosz z różami sięgającymi powyżej mojej głowy i wejść do żółto-białegosalonu, w którym wśród portugalskich dywanów, antycznych mebli i angielskich kwiatówogrodowych czekała z lodowatym wyrazem twarzy Daphne, gotowa stawić czoło policji.Okna salonu osłonięte były biało-zielonymi markizami, chroniącymi je przedpopołudniowym słońcem.Daphne ustawiła się obok białego, rzezbionego kominka.Było tomiejsce, z którego mogła okazać policjantom całą siłę swych pieniędzy i swej pozycjispołecznej.Na mój widok zaniemówiła z oburzenia, a jej twarz zastygła w grymasiewściekłości.Charley wyrósł jak spod ziemi tuż obok mnie.- Pani Langstar - oznajmił, jakby Daffy oślepła w ciągu ostatnich kilku sekund.- PanHarriman.Zauważyłem, że Daphne zastanawia się, czy może mnie wyprosić.Miała do wyboruniewiele możliwości.Mogła polecić Charleyowi, żeby mnie wyrzucił, lecz nie zrobiła tego.Mogła też wezwać policję.Ale miałem silne podejrzenie, że dziś tego nie zrobi.- Dziękuję, Charley - powiedziała lodowatym tonem.Byłem pewien, że Charleyusłyszy jeszcze o tej sprawie.Ale wiedziałem, że nie zrobi to na nim wrażenia.Musiał znaćtajemnice Daphne lepiej niż jej własny pamiętnik.- Dobrze wyglądasz, Daffy - powiedziałem, gdy lokaj odszedł.Rozwój wydarzeńnapawał mnie niepokojem, ale muszę przyznać, że stojąc teraz w chłodnym, żółto-białymsalonie odczuwałem wielką satysfakcję.Materiał, którym obite były dwie stojące obokkominka kanapy - pąsowe róże na czarnym tle - kosztował trzysta dolarów za metr.Wiedziałem o tym, bo Harry pokazał mi ten sam gatunek obiciówki pytając:  Co o tymmyślisz? Czy uważasz, że warto płacić trzy stówy za metr, żeby siedzieć na czymś takim?"Daphne była zwolenniczką teorii Claudette Colbert, która twierdziła, że aby uniknąćstarzenia się, należy nigdy nie zmieniać fryzury.Jej włosy nadal sięgały niemal do ramion ibyły z lewej strony rozdzielone przedziałkiem, ale wydawały się jaśniejsze niż dawniej.Wkorzystnym świetle salonu wyglądała tak młodo, jak w dniu swojego debiutu towarzyskiego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl