[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Następnie zaś, wyraznie usatysfakcjonowany, złożyłarkusik na troje, włożył go do kieszeni na piersiach swejnieodpowiedniej jak na tę porę roku, włochatej marynarki, pióro zaś starannie schował w szufladzie.Oskar przygryzł wargę, by powstrzymać cisnący musię na usta uśmiech.Rozejrzał się dokoła i spostrzegł, żeLucynda siedzi na niewygodnym krześle wyprostowanajak do porannego pacierza.Dawno już temu postanowiłazaufać panu d'Abbsowi i nie zamierzała zmieniać o nimzdania.Postanowienie owo wywołało w Oskarze bolesnerozdarcie - w sercu dochowywała bowiem z równą konsekwencją wiary Hassetowi.Tak przynajmniej sądził pastor Hopkins, wiercąc się na swoim krześle.Przybrał groteskowy wyraz twarzy, będący karykaturą zasmucenia,ale nikt nań nie patrzył.Lucynda wbiła wzrok w panad'Abbsa, ten zaś wyciągnął tymczasem z biurka kolejnyarkusik papieru.Była to żółtej barwy, poliniowana na zielono karta z rodzaju tych, jakich zwykł używać do sporządzania notatek (nazywał je zapiskami").Znowu wyciągnął pióro, zdjął zakrętkę, sprawdził pod padającym przezokno światłem stalówkę i ściągnął usta tak mocno, że wąsiki opadły mu ku dołowi, a spomiędzy warg wysunął siękoniuszek różowego języka, jak główka stworzonka, wychylająca się spod otulającego je futerka, by zaczerpnąćoddechu.- No więc - zwrócił się do Lucyndy, ignorując od samego początku obecność przy ich rozmowie swego dawnego urzędnika - jak liczna będzie pani zdaniem ta kongregacja kościelna? Budowę kościoła trzeby zawsze rozpoczynać od tego ustalenia.Pomijanie tej kwestii jestjednym z największych, popełnianych w takich razachbłędów.Jeśli kościół jest za duży, każdy z uczestników nabożeństwa uważa je za nieudane, jeśli zaś okaże się zamały, datków złożonych na tacę nie wystarczy na wyżywienie rodziny pastora i trzeba tracić czas na organizowanie różnych fet, benefisów i wszelkiego rodzaju amator-Peter Carey 503skich przedstawień, które w małych miasteczkach, proszęmi wierzyć, są trudne do zniesienia.Tak więc od tego należy zacząć, ale zarazem najtrudniej tę rzecz ustalić.Wynika ona w większym stopniu z wartości kazań niż liczebności parafii.- On jest dobrym mówcą - odpowiedziała Lucynda -chociaż chwilami kontrowersyjnym.- Czterystu wiernych.- Pan d'Abbs zaproponował tęliczbę i wypisał ją na kartce.- To bardzo nieduże miasteczko - wtrącił Oskar, którego wygłaszanie kazań przyprawiało zawsze wręcz0 ciężką chorobę.- No to stu.- Pan d'Abbs skorygował swój zapisek.Nikt nie podjął z nim sporu.- A co się tyczy kolumn, czy preferuje pani doryckieczy korynckie?- Ależ panie d'Abbs - Lucynda aż się wychyliła z krzesła ku biurku gospodarza - tam nie będzie żadnych kolumn, ani doryckich, ani korynckich.Jak już panu mówiłam, świątynia zostanie zbudowana z płyt szklanych opartych na stalowym szkielecie.Nie będzie potrzebowałakolumn.Jej zasada jest dokładnie taka sama jak w szklanym budynku.- Tak, tak, oczywiście.- Pan d'Abbs zakręcił swe eleganckie, utrzymane w kolorystyce żółwiej skorupy pióro1 położył je obok kartki papieru.- Ale, p'sze pani, co dotej sprawy musi pani podjąć ostateczną decyzję.Widzi jąpani z zewnątrz, z pozycji outsidera, amatora.I oczywiście, co jest zupełnie zrozumiałe, nie docenia pani znaczenia pewnych spraw.Nie ma potrzeby zresztą, żeby jepani doceniała.(Oskar poczuł się urażony w imieniu Lucyndy; ton wypowiedzi pana d'Abbsa uznał za protekcjonalny).Ale muszą mieć one znaczenie dla mnie.I to znaczenie pierwszorzędne.Wszystko sprowadza się do prawestetyki.Pani może ich nie dostrzegać, ale są wszędzieobecne, podobnie jak Dziesięcioro Przykazań, niewidocznych, ale obecnych w tym pokoju.- Obawiam się - Oskar postanowił pospieszyć w sukurs swej ukochanej - że ktoś chce mnie wystrychnąć nadudka.504 Oskar i LucyndaByły pracodawca spojrzał nań z niesmakiem, a potemzanurzył pióro w atramencie i wykreślił na żółtej kartcepapieru mały diagram.Pan d'Abbs nie był architektem.Oczywiście, że nim nie był.I nigdy nie chciał nim zostać.Ale sporządzał różne szkice, należało to do jego zainteresowań.Gdy ktoś zaczyna zajmować się sporządzaniem aktów własności, okazują się przy tym niezbędne pewne wyliczenia, pózniej zaś nabywca nieruchomości na ogół zamierza wznieść na niej jakąś budowlę.Tym razem miał tobyć kościół o wysmakowanej konstrukcji.Piękna rzecz.Naturalnie zaprojektowanie jego proporcji wymaga rękiartysty.Pan d'Abbs nie prowadził oczywiście studiów nadperspektywą, ale to mu nie przeszkodziło w zaprojektowaniu nowego portyku dla Sydney Club, który - na Jowisza- był utrzymany w stylu korynckim i spotkał się z powszechnym uznaniem.Biskup Dancer obdarzył projektodawcę pięknym komplementem - porównał go do d'Wre-na, co pod względem fonetycznym było żartem trudnymdo zrozumienia, i może nieco przesadnym, ale pan d'Abbsczuł się usatysfakcjonowany.Nie ma powodu, dla któregoten mały kościółek nie miałby mieć kopuły.Na Boga!- Ze względów estetycznych - podjął więc swą przemowę - doradzałbym styl koryncki, ale jeśli nie polega pani w pełni na mej radzie - a dlaczego miałaby pani na niejpolegać, ja tylko prowadzę w pani firmie księgowość - toproszę udać się na Castlereagh Street, obejrzeć nowy budynek Sydney Club i powiedzieć, co pani o nim myśli.Oskar spojrzał na Lucyndę.Nie wydawała się bynajmniej stropiona tym, że w przybytku służącym do wielbienia śmierci i zmartwychwstania Chrystusa Pana miałby zostać zastosowany pogański styl.Skłaniała się ku zaakceptowaniu sugestii pana d'Abbsa.Powiedziała:- Całość ma być wzniesiona z płyt szklanych o długości około metra i prawie czterdziestu centymetrach wysokości.Główne kolumny powinny mieć średnicę nie więcej niż piętnaście centymetrów.Każda z kolumn powinnaważyć około trzech cetnarów, tak mi przynajmniej powiedziano.Pan d'Abbs uśmiechnął się i pokiwał głową, ale -w przeciwieństwie do pana Flooda, który w takich ra-Peter Carey 505zach dokonywał rachunków na liczydle i wpisywał uzyskane wyniki do szarego notesu - niczego nie zanotował.A nawet schował pióro do szuflady.Lucynda i Oskar siedzieli obok siebie niczym pasażerowie owego osobliwego pojazdu, jakim był omnibus kursujący po Pitt Street.Patrzyli, jak usadowiony na wprostnich pan d'Abbs sięga po dzwonek, by wezwać pana Jef-frisa.Następnie odsunął dzwonek i uśmiechał się do nichprzez całą tę chwilę, której kierownik biura potrzebował,by stawić się przed obliczem szefa.- Panie Jeffris - zwrócił się doń tonem oficjalnymzwierzchnik - czy pan jest, czy też nie jest dyplomowanym mierniczym?Takim dokładnie tonem pan d'Abbs zagadywał przyinnych okazjach do swych pracowników, by uzyskać zapewnienie, że któryś z nich odebrał klasyczne wykształcenie albo opublikował tom wierszy, czy też był koncertującym pianistą lub kuzynem księcia.- Tak, jestem nim - potwierdził pan Jeffris.Przybrał postawę formalnej uprzejmości i nic w jegozachowaniu nie pozwalało się zorientować, jakie uczuciawywołała w nim zmiana sytuacji życiowej pana Bruda-ska.W ogóle nie patrzył w jego stronę.Stanął za nim,wpatrując się w szefa.- A czy pan sprawdzał drogę do Boat Harbour?Pan Jeffris nie odpowiedział na to pytanie ani słowem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Następnie zaś, wyraznie usatysfakcjonowany, złożyłarkusik na troje, włożył go do kieszeni na piersiach swejnieodpowiedniej jak na tę porę roku, włochatej marynarki, pióro zaś starannie schował w szufladzie.Oskar przygryzł wargę, by powstrzymać cisnący musię na usta uśmiech.Rozejrzał się dokoła i spostrzegł, żeLucynda siedzi na niewygodnym krześle wyprostowanajak do porannego pacierza.Dawno już temu postanowiłazaufać panu d'Abbsowi i nie zamierzała zmieniać o nimzdania.Postanowienie owo wywołało w Oskarze bolesnerozdarcie - w sercu dochowywała bowiem z równą konsekwencją wiary Hassetowi.Tak przynajmniej sądził pastor Hopkins, wiercąc się na swoim krześle.Przybrał groteskowy wyraz twarzy, będący karykaturą zasmucenia,ale nikt nań nie patrzył.Lucynda wbiła wzrok w panad'Abbsa, ten zaś wyciągnął tymczasem z biurka kolejnyarkusik papieru.Była to żółtej barwy, poliniowana na zielono karta z rodzaju tych, jakich zwykł używać do sporządzania notatek (nazywał je zapiskami").Znowu wyciągnął pióro, zdjął zakrętkę, sprawdził pod padającym przezokno światłem stalówkę i ściągnął usta tak mocno, że wąsiki opadły mu ku dołowi, a spomiędzy warg wysunął siękoniuszek różowego języka, jak główka stworzonka, wychylająca się spod otulającego je futerka, by zaczerpnąćoddechu.- No więc - zwrócił się do Lucyndy, ignorując od samego początku obecność przy ich rozmowie swego dawnego urzędnika - jak liczna będzie pani zdaniem ta kongregacja kościelna? Budowę kościoła trzeby zawsze rozpoczynać od tego ustalenia.Pomijanie tej kwestii jestjednym z największych, popełnianych w takich razachbłędów.Jeśli kościół jest za duży, każdy z uczestników nabożeństwa uważa je za nieudane, jeśli zaś okaże się zamały, datków złożonych na tacę nie wystarczy na wyżywienie rodziny pastora i trzeba tracić czas na organizowanie różnych fet, benefisów i wszelkiego rodzaju amator-Peter Carey 503skich przedstawień, które w małych miasteczkach, proszęmi wierzyć, są trudne do zniesienia.Tak więc od tego należy zacząć, ale zarazem najtrudniej tę rzecz ustalić.Wynika ona w większym stopniu z wartości kazań niż liczebności parafii.- On jest dobrym mówcą - odpowiedziała Lucynda -chociaż chwilami kontrowersyjnym.- Czterystu wiernych.- Pan d'Abbs zaproponował tęliczbę i wypisał ją na kartce.- To bardzo nieduże miasteczko - wtrącił Oskar, którego wygłaszanie kazań przyprawiało zawsze wręcz0 ciężką chorobę.- No to stu.- Pan d'Abbs skorygował swój zapisek.Nikt nie podjął z nim sporu.- A co się tyczy kolumn, czy preferuje pani doryckieczy korynckie?- Ależ panie d'Abbs - Lucynda aż się wychyliła z krzesła ku biurku gospodarza - tam nie będzie żadnych kolumn, ani doryckich, ani korynckich.Jak już panu mówiłam, świątynia zostanie zbudowana z płyt szklanych opartych na stalowym szkielecie.Nie będzie potrzebowałakolumn.Jej zasada jest dokładnie taka sama jak w szklanym budynku.- Tak, tak, oczywiście.- Pan d'Abbs zakręcił swe eleganckie, utrzymane w kolorystyce żółwiej skorupy pióro1 położył je obok kartki papieru.- Ale, p'sze pani, co dotej sprawy musi pani podjąć ostateczną decyzję.Widzi jąpani z zewnątrz, z pozycji outsidera, amatora.I oczywiście, co jest zupełnie zrozumiałe, nie docenia pani znaczenia pewnych spraw.Nie ma potrzeby zresztą, żeby jepani doceniała.(Oskar poczuł się urażony w imieniu Lucyndy; ton wypowiedzi pana d'Abbsa uznał za protekcjonalny).Ale muszą mieć one znaczenie dla mnie.I to znaczenie pierwszorzędne.Wszystko sprowadza się do prawestetyki.Pani może ich nie dostrzegać, ale są wszędzieobecne, podobnie jak Dziesięcioro Przykazań, niewidocznych, ale obecnych w tym pokoju.- Obawiam się - Oskar postanowił pospieszyć w sukurs swej ukochanej - że ktoś chce mnie wystrychnąć nadudka.504 Oskar i LucyndaByły pracodawca spojrzał nań z niesmakiem, a potemzanurzył pióro w atramencie i wykreślił na żółtej kartcepapieru mały diagram.Pan d'Abbs nie był architektem.Oczywiście, że nim nie był.I nigdy nie chciał nim zostać.Ale sporządzał różne szkice, należało to do jego zainteresowań.Gdy ktoś zaczyna zajmować się sporządzaniem aktów własności, okazują się przy tym niezbędne pewne wyliczenia, pózniej zaś nabywca nieruchomości na ogół zamierza wznieść na niej jakąś budowlę.Tym razem miał tobyć kościół o wysmakowanej konstrukcji.Piękna rzecz.Naturalnie zaprojektowanie jego proporcji wymaga rękiartysty.Pan d'Abbs nie prowadził oczywiście studiów nadperspektywą, ale to mu nie przeszkodziło w zaprojektowaniu nowego portyku dla Sydney Club, który - na Jowisza- był utrzymany w stylu korynckim i spotkał się z powszechnym uznaniem.Biskup Dancer obdarzył projektodawcę pięknym komplementem - porównał go do d'Wre-na, co pod względem fonetycznym było żartem trudnymdo zrozumienia, i może nieco przesadnym, ale pan d'Abbsczuł się usatysfakcjonowany.Nie ma powodu, dla któregoten mały kościółek nie miałby mieć kopuły.Na Boga!- Ze względów estetycznych - podjął więc swą przemowę - doradzałbym styl koryncki, ale jeśli nie polega pani w pełni na mej radzie - a dlaczego miałaby pani na niejpolegać, ja tylko prowadzę w pani firmie księgowość - toproszę udać się na Castlereagh Street, obejrzeć nowy budynek Sydney Club i powiedzieć, co pani o nim myśli.Oskar spojrzał na Lucyndę.Nie wydawała się bynajmniej stropiona tym, że w przybytku służącym do wielbienia śmierci i zmartwychwstania Chrystusa Pana miałby zostać zastosowany pogański styl.Skłaniała się ku zaakceptowaniu sugestii pana d'Abbsa.Powiedziała:- Całość ma być wzniesiona z płyt szklanych o długości około metra i prawie czterdziestu centymetrach wysokości.Główne kolumny powinny mieć średnicę nie więcej niż piętnaście centymetrów.Każda z kolumn powinnaważyć około trzech cetnarów, tak mi przynajmniej powiedziano.Pan d'Abbs uśmiechnął się i pokiwał głową, ale -w przeciwieństwie do pana Flooda, który w takich ra-Peter Carey 505zach dokonywał rachunków na liczydle i wpisywał uzyskane wyniki do szarego notesu - niczego nie zanotował.A nawet schował pióro do szuflady.Lucynda i Oskar siedzieli obok siebie niczym pasażerowie owego osobliwego pojazdu, jakim był omnibus kursujący po Pitt Street.Patrzyli, jak usadowiony na wprostnich pan d'Abbs sięga po dzwonek, by wezwać pana Jef-frisa.Następnie odsunął dzwonek i uśmiechał się do nichprzez całą tę chwilę, której kierownik biura potrzebował,by stawić się przed obliczem szefa.- Panie Jeffris - zwrócił się doń tonem oficjalnymzwierzchnik - czy pan jest, czy też nie jest dyplomowanym mierniczym?Takim dokładnie tonem pan d'Abbs zagadywał przyinnych okazjach do swych pracowników, by uzyskać zapewnienie, że któryś z nich odebrał klasyczne wykształcenie albo opublikował tom wierszy, czy też był koncertującym pianistą lub kuzynem księcia.- Tak, jestem nim - potwierdził pan Jeffris.Przybrał postawę formalnej uprzejmości i nic w jegozachowaniu nie pozwalało się zorientować, jakie uczuciawywołała w nim zmiana sytuacji życiowej pana Bruda-ska.W ogóle nie patrzył w jego stronę.Stanął za nim,wpatrując się w szefa.- A czy pan sprawdzał drogę do Boat Harbour?Pan Jeffris nie odpowiedział na to pytanie ani słowem [ Pobierz całość w formacie PDF ]