[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ten Rusanow mógł przysporzyć mamie poważnych kłopotów.Głowę trudnoprzymocować, ale stracić - bardzo łatwo.Gdybyż chodziło tylko o Rusanowa! Niestety, coś takiego mógł zrobić pierwszylepszy pacjent.Ludzie bywają okrutni.Każdy pogrom zaczyna się od drobiazgów: jakieśsłowo, pretensja, podejrzenie - jedno, drugie, trzecie.A to nie kręgi na wodzie, to ślady wpamięci.Można je potem wygładzać, piaseczkiem zasypywać - wszystko na nic, zostają, są.A potem wystarczy, że ktoś krzyknie, choćby po pijanemu: bij lekarzy! , bij inżynierów!- i pałki idą w ruch.Komórki wpojonej podejrzliwości nie giną, żyją w ludzkiej psychice,dają przerzuty.Niedawno leżał w ich klinice chory na raka żołądka kierowca z NKWD.Byłpacjentem chirurgicznym i jako taki nie podlegał Wierze Korniljewnie, ale którejś nocymiała dyżur i zetknęła się z nim na wieczornym obchodzie.Uskarżał się na bezsenność.Poleciła podać brombural, a gdy zorientowała się, że jest w mniejszych dawkach, niżsądziła, poleciła dać dwie tabletki.Pacjent wziął tabletki, ona zaś nawet nie zauważyłaszczególnego spojrzenia, jakim ją obrzucił.I o niczym by się nie dowiedziała, gdyby nielaborantka, która była sąsiadką kierowcy i odwiedzała go w sali.Przybiegła do WieryKorniljewny bardzo zdenerwowana: kierowca nie zażył tabletek (dlaczego aż dwie!'!), niespał całą noc, a teraz wypytywał laborantkę: Dlaczego ona nazywa się Ganhart?Co o niej wiesz? Chciała mnie otruć.Trzeba się nią zająć!Przez kilka następnych tygodni Wiera Korniljewna czekała, że się nią zajmą.I przezwszystkie te tygodnie musiała jak gdyby nigdy nic stawiać bezbłędne, nieomylne, wręcznatchnione diagnozy, precyzyjnie wyznaczać dawki promieniowania i uśmiechem dodawaćotuchy pacjentom; którzy trafili do tego onkologicznego piekła.I bać się, że nagle wyczytaw ich spojrzeniach: Jesteś trucicielką!A do tego jeszcze ten Kostogłotow, rokujący tak wielkie nadzieje Kostogłotow,pacjent, którego Wiera Korniljewna traktowała szczególnie życzliwie, sprawił mamieprzykrość, zachowując się tak, jakby posądzał ją o eksperymenty na jego osobie!Ludmiła Afanasjewna też była przygnębiona po obchodzie, też myślała onieprzyjemnym incydencie - z Poliną Zawodczikową, pyskatą babą, której syn leżał naonkologii.Zawodczikowa dyżurowała przy synu.Po operacji przyczepiła się do chirurga izażądała wycinka guza.Gdyby trafiła na kogoś innego, a nie na Lwa Leonidowicza, pewnieby ten wycinek dostała.Miała zamiar zanieść go do innej kliniki i tam sprawdzićprawidłowość diagnozy Doncowej, a w razie stwierdzenia pomyłki zaskarżyć szpital do sąduo odszkodowanie.Obie znały wiele takich przypadków.Teraz, po obchodzie, szły omówić to wszystko, czego nie można było omawiać przypacjentach.I podjąć decyzje.Na onkologii panowała ciasnota i radiolodzy nie mieli pokoju lekarskiego.Nie nadawało się do tego celu ani pomieszczenie bomby radowej, ani pracowniadługoogniskowych aparatów rentgenowskich na sto dwadzieścia i dwieście tysięcy woltów.W gabinecie diagnostycznym było za ciemno.Dlatego też stół, przy którym omawiałysprawy bieżące, pisały historie choroby i wypełniały dokumentację, ustawiły w pracownikrótkoogniskowych aparatów rentgenowskich -jak gdyby po tylu latach mało im jeszczebyło mdlącego rentgenowskiego powietrza z jego specyficznym zapachem i ciepłem.Weszły do pracowni i usiadły przy topornym stole.Wiera Korniljewna zaczęłasegregować historie choroby: na jedną kupkę kładła te, którymi mogła zająć się sama, nadrugą - wymagające wspólnych ustaleń.Ludmiła Afanasjewna z lekko wydętą dolną wargąwpatrywała się w deski stołu i cicho postukiwała ołówkiem o blat.Wiera Korniljewna zerkała na nią ze współczuciem, ale nie zaczynała rozmowy - ani oRusanowie, ani o Kostogłotowie, ani o ciężkiej doli lekarza [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Ten Rusanow mógł przysporzyć mamie poważnych kłopotów.Głowę trudnoprzymocować, ale stracić - bardzo łatwo.Gdybyż chodziło tylko o Rusanowa! Niestety, coś takiego mógł zrobić pierwszylepszy pacjent.Ludzie bywają okrutni.Każdy pogrom zaczyna się od drobiazgów: jakieśsłowo, pretensja, podejrzenie - jedno, drugie, trzecie.A to nie kręgi na wodzie, to ślady wpamięci.Można je potem wygładzać, piaseczkiem zasypywać - wszystko na nic, zostają, są.A potem wystarczy, że ktoś krzyknie, choćby po pijanemu: bij lekarzy! , bij inżynierów!- i pałki idą w ruch.Komórki wpojonej podejrzliwości nie giną, żyją w ludzkiej psychice,dają przerzuty.Niedawno leżał w ich klinice chory na raka żołądka kierowca z NKWD.Byłpacjentem chirurgicznym i jako taki nie podlegał Wierze Korniljewnie, ale którejś nocymiała dyżur i zetknęła się z nim na wieczornym obchodzie.Uskarżał się na bezsenność.Poleciła podać brombural, a gdy zorientowała się, że jest w mniejszych dawkach, niżsądziła, poleciła dać dwie tabletki.Pacjent wziął tabletki, ona zaś nawet nie zauważyłaszczególnego spojrzenia, jakim ją obrzucił.I o niczym by się nie dowiedziała, gdyby nielaborantka, która była sąsiadką kierowcy i odwiedzała go w sali.Przybiegła do WieryKorniljewny bardzo zdenerwowana: kierowca nie zażył tabletek (dlaczego aż dwie!'!), niespał całą noc, a teraz wypytywał laborantkę: Dlaczego ona nazywa się Ganhart?Co o niej wiesz? Chciała mnie otruć.Trzeba się nią zająć!Przez kilka następnych tygodni Wiera Korniljewna czekała, że się nią zajmą.I przezwszystkie te tygodnie musiała jak gdyby nigdy nic stawiać bezbłędne, nieomylne, wręcznatchnione diagnozy, precyzyjnie wyznaczać dawki promieniowania i uśmiechem dodawaćotuchy pacjentom; którzy trafili do tego onkologicznego piekła.I bać się, że nagle wyczytaw ich spojrzeniach: Jesteś trucicielką!A do tego jeszcze ten Kostogłotow, rokujący tak wielkie nadzieje Kostogłotow,pacjent, którego Wiera Korniljewna traktowała szczególnie życzliwie, sprawił mamieprzykrość, zachowując się tak, jakby posądzał ją o eksperymenty na jego osobie!Ludmiła Afanasjewna też była przygnębiona po obchodzie, też myślała onieprzyjemnym incydencie - z Poliną Zawodczikową, pyskatą babą, której syn leżał naonkologii.Zawodczikowa dyżurowała przy synu.Po operacji przyczepiła się do chirurga izażądała wycinka guza.Gdyby trafiła na kogoś innego, a nie na Lwa Leonidowicza, pewnieby ten wycinek dostała.Miała zamiar zanieść go do innej kliniki i tam sprawdzićprawidłowość diagnozy Doncowej, a w razie stwierdzenia pomyłki zaskarżyć szpital do sąduo odszkodowanie.Obie znały wiele takich przypadków.Teraz, po obchodzie, szły omówić to wszystko, czego nie można było omawiać przypacjentach.I podjąć decyzje.Na onkologii panowała ciasnota i radiolodzy nie mieli pokoju lekarskiego.Nie nadawało się do tego celu ani pomieszczenie bomby radowej, ani pracowniadługoogniskowych aparatów rentgenowskich na sto dwadzieścia i dwieście tysięcy woltów.W gabinecie diagnostycznym było za ciemno.Dlatego też stół, przy którym omawiałysprawy bieżące, pisały historie choroby i wypełniały dokumentację, ustawiły w pracownikrótkoogniskowych aparatów rentgenowskich -jak gdyby po tylu latach mało im jeszczebyło mdlącego rentgenowskiego powietrza z jego specyficznym zapachem i ciepłem.Weszły do pracowni i usiadły przy topornym stole.Wiera Korniljewna zaczęłasegregować historie choroby: na jedną kupkę kładła te, którymi mogła zająć się sama, nadrugą - wymagające wspólnych ustaleń.Ludmiła Afanasjewna z lekko wydętą dolną wargąwpatrywała się w deski stołu i cicho postukiwała ołówkiem o blat.Wiera Korniljewna zerkała na nią ze współczuciem, ale nie zaczynała rozmowy - ani oRusanowie, ani o Kostogłotowie, ani o ciężkiej doli lekarza [ Pobierz całość w formacie PDF ]