[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wgłosie Wydry tak jak poprzednio była nienawiść.Tego głazu chyba nic nie ruszy - pomyślał zły na siebie Grze-gorz.Niczego się nie dowiedział i całkiem niepotrzebnie wdał sięw tę głupią rozmowę.Machnął Wydrze ręką na pożegnanie, aleten chyba nawet tego nie widział, bo znowu spokojnie opalał się zzamkniętymi oczami.Na przystanku czekało sporo ludzi.Autobus do Warszawymiał być dopiero za pół godziny.Mimo to Grzegorz postanowiłzaczekać, doszedł bowiem do wniosku, że z Trzaską nie ma cożartować.Autobus przyjechał przepełniony, ale w Nadaszynie wysiadło, naszczęście, sporo ludzi.Kierowca, zaprawiony w bojach, otworzył175tylko przednie drzwi i zaczął wybierać z tłumu przede wszystkimtych, którzy o własnych siłach na pewno by się nie dostali.Grze-gorza, który z gipsem na ręku najbardziej rzucał się w oczy, pra-wie wciągnął i kazał mu zająć miejsce z przodu, potem wyłuskałz tłumu jeszcze kilka kobiet z dziećmi i trzy staruszki, a resztęludzi puścił na pastwę losu.Wysiadł, odciągnął paru zwisającychze stopni chłopaków i przy ich pomocy zatrzasnął drzwi.Zarazpotem ruszył z przystanku i dopiero przy autostradzie Warszawa- Katowice zaczął sprzedawać bilety.Było duszno i gdyby Grzegorz nie siedział na służbowymmiejscu, to wysiadłby chyba po drodze i poczekał na następnyautobus.Stłoczeni ludzie lepili się od potu, jakieś dziecko bezprzerwy wrzeszczało, w tyle autobusu kłócono się o coś, nieprzebierając w słowach.Kierowca przed każdym przystankiem pytał głośno, czy ktośwysiada.Na szczęście wszyscy jechali do Warszawy, więc jużnigdzie po drodze nie zatrzymywał się.Zajechał na dworzec przyBanacha i sam z widoczną ulgą wyszedł z rozgrzanego i śmier-dzącego pudła.Upał był wyjątkowy.%7łar leje się z nieba - pomyślał Grzegorz,którego zawsze śmieszył ten literacki zwrot.Wsiadł do tramwajui dojechał do centrum, skąd miał kilka autobusów na Czernia-kowską.Od dnia napadu na Stefana przeniósł się do znajomych,którzy mieszkali właśnie przy tej ulicy.W drodze na plac Kon-stytucji postanowił wejść do pawilonu Cepelii przy Metropolu.Czyhał od dawna na ciemne regały, które czasami pojawiały sięw tym sklepie.Przy wejściu zatrzymała go gromada roześmia-nych Amerykanów, niemożliwie objuczonych pakunkami.Odsu-nął się od drzwi i nagle wydało mu się, że jakaś znajoma twarzmignęła mu w tłumie.Innym razem spokojnie by się odwrócił ipróbował ustalić, kto to był, teraz jednak zrobiło mu się gorąco.176Poczekał, aż rozjazgotani turyści uwolnią wejście, wszedł do pa-wilonu i od razu podszedł do pierwszej lady.Skórzane paski,torby, klamry i inne pamiątkarskie drobiazgi latały mu przedoczami.Starał się opanować, ale czy to na skutek napięcia wywo-łanego rozmową z Trzaską, czy też pod wpływem rozhuśtanejwyobrazni wydało mu się, że jest obserwowany.Wziął jakąś damską torbę, przyjrzał się jej i odłożył.Podszedłdo następnego stoiska, tym razem z kilimami.Nie zatrzymał sięprzy nim jednak na długo.Przyszło mu nagle na myśl, że idącschodami na pierwsze piętro, będzie mógł rzucić okiem na ulicę -ściany, pawilonu były całe ze szkła.Wolno, niby rozglądając siępo półkach stoisk, zaczął wchodzić na górę.Tłum na ulicy zlewałmu się jednak w jedną masę.Stanął na piętrze przy stoisku z ceramiką, kucnął przy niskiejpółce i brał do ręki kolejno garnki, spodki, talerze, gliniane figur-ki.Powoli uspokajał się.Uznał, że podejście do okna byłoby zbytpodejrzane, i dlatego też trzymał się blisko środka.Uniósł właśnie w dłoniach olbrzymi talerz, gdy uświadomiłsobie, że pawilon ma przecież dwa wyjścia.Jeśli rzeczywiściektoś go śledzi, to nie może stać przy żadnym z nich, bo narażałbysię albo na spotkanie z Grzegorzem twarzą w twarz, albo na roz-minięcie się z nim, a tym samym zgubienie go.Ten ktoś musiał jednak mieć na oku oba wyjścia, bo na skrzy-żowaniu Marszałkowskiej i Alei Jerozolimskich tłum był spory imiędzy pawilonem Cepelii a hotelem Metropol łatwo było daćnogę.Dobrym punktem obserwacyjnym byłaby druga stronaMarszałkowskiej.Dostać się tam można jednak tylko przejściem podziemnym, ato dla obserwatora mogło być ryzykowne - Grzegorz mógł w tymczasie wyjść z pawilonu i zniknąć mu z oczu.177Zatrzymawszy się przy schodach, tak aby nie być widocznymz ulicy, przynajmniej dla stojących po tej samej stronie Marszał-kowskiej, Grzegorz starał się wyobrazić sobie, z którego miejscanajlepiej byłoby widać oba wyjścia.Przystanek autobusowy -skojarzył wreszcie.Jest akurat na wysokości pawilonu.Zatrzy-mują się tam wszystkie autobusy.I pospieszne, i zwyczajne.Zawsze jest tłok, a szczególnie teraz, w godzinach szczytu.Na frontowej ścianie ze szkła stało kilka jasnych regałów,oczywiście nie do sprzedaży [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.- Wgłosie Wydry tak jak poprzednio była nienawiść.Tego głazu chyba nic nie ruszy - pomyślał zły na siebie Grze-gorz.Niczego się nie dowiedział i całkiem niepotrzebnie wdał sięw tę głupią rozmowę.Machnął Wydrze ręką na pożegnanie, aleten chyba nawet tego nie widział, bo znowu spokojnie opalał się zzamkniętymi oczami.Na przystanku czekało sporo ludzi.Autobus do Warszawymiał być dopiero za pół godziny.Mimo to Grzegorz postanowiłzaczekać, doszedł bowiem do wniosku, że z Trzaską nie ma cożartować.Autobus przyjechał przepełniony, ale w Nadaszynie wysiadło, naszczęście, sporo ludzi.Kierowca, zaprawiony w bojach, otworzył175tylko przednie drzwi i zaczął wybierać z tłumu przede wszystkimtych, którzy o własnych siłach na pewno by się nie dostali.Grze-gorza, który z gipsem na ręku najbardziej rzucał się w oczy, pra-wie wciągnął i kazał mu zająć miejsce z przodu, potem wyłuskałz tłumu jeszcze kilka kobiet z dziećmi i trzy staruszki, a resztęludzi puścił na pastwę losu.Wysiadł, odciągnął paru zwisającychze stopni chłopaków i przy ich pomocy zatrzasnął drzwi.Zarazpotem ruszył z przystanku i dopiero przy autostradzie Warszawa- Katowice zaczął sprzedawać bilety.Było duszno i gdyby Grzegorz nie siedział na służbowymmiejscu, to wysiadłby chyba po drodze i poczekał na następnyautobus.Stłoczeni ludzie lepili się od potu, jakieś dziecko bezprzerwy wrzeszczało, w tyle autobusu kłócono się o coś, nieprzebierając w słowach.Kierowca przed każdym przystankiem pytał głośno, czy ktośwysiada.Na szczęście wszyscy jechali do Warszawy, więc jużnigdzie po drodze nie zatrzymywał się.Zajechał na dworzec przyBanacha i sam z widoczną ulgą wyszedł z rozgrzanego i śmier-dzącego pudła.Upał był wyjątkowy.%7łar leje się z nieba - pomyślał Grzegorz,którego zawsze śmieszył ten literacki zwrot.Wsiadł do tramwajui dojechał do centrum, skąd miał kilka autobusów na Czernia-kowską.Od dnia napadu na Stefana przeniósł się do znajomych,którzy mieszkali właśnie przy tej ulicy.W drodze na plac Kon-stytucji postanowił wejść do pawilonu Cepelii przy Metropolu.Czyhał od dawna na ciemne regały, które czasami pojawiały sięw tym sklepie.Przy wejściu zatrzymała go gromada roześmia-nych Amerykanów, niemożliwie objuczonych pakunkami.Odsu-nął się od drzwi i nagle wydało mu się, że jakaś znajoma twarzmignęła mu w tłumie.Innym razem spokojnie by się odwrócił ipróbował ustalić, kto to był, teraz jednak zrobiło mu się gorąco.176Poczekał, aż rozjazgotani turyści uwolnią wejście, wszedł do pa-wilonu i od razu podszedł do pierwszej lady.Skórzane paski,torby, klamry i inne pamiątkarskie drobiazgi latały mu przedoczami.Starał się opanować, ale czy to na skutek napięcia wywo-łanego rozmową z Trzaską, czy też pod wpływem rozhuśtanejwyobrazni wydało mu się, że jest obserwowany.Wziął jakąś damską torbę, przyjrzał się jej i odłożył.Podszedłdo następnego stoiska, tym razem z kilimami.Nie zatrzymał sięprzy nim jednak na długo.Przyszło mu nagle na myśl, że idącschodami na pierwsze piętro, będzie mógł rzucić okiem na ulicę -ściany, pawilonu były całe ze szkła.Wolno, niby rozglądając siępo półkach stoisk, zaczął wchodzić na górę.Tłum na ulicy zlewałmu się jednak w jedną masę.Stanął na piętrze przy stoisku z ceramiką, kucnął przy niskiejpółce i brał do ręki kolejno garnki, spodki, talerze, gliniane figur-ki.Powoli uspokajał się.Uznał, że podejście do okna byłoby zbytpodejrzane, i dlatego też trzymał się blisko środka.Uniósł właśnie w dłoniach olbrzymi talerz, gdy uświadomiłsobie, że pawilon ma przecież dwa wyjścia.Jeśli rzeczywiściektoś go śledzi, to nie może stać przy żadnym z nich, bo narażałbysię albo na spotkanie z Grzegorzem twarzą w twarz, albo na roz-minięcie się z nim, a tym samym zgubienie go.Ten ktoś musiał jednak mieć na oku oba wyjścia, bo na skrzy-żowaniu Marszałkowskiej i Alei Jerozolimskich tłum był spory imiędzy pawilonem Cepelii a hotelem Metropol łatwo było daćnogę.Dobrym punktem obserwacyjnym byłaby druga stronaMarszałkowskiej.Dostać się tam można jednak tylko przejściem podziemnym, ato dla obserwatora mogło być ryzykowne - Grzegorz mógł w tymczasie wyjść z pawilonu i zniknąć mu z oczu.177Zatrzymawszy się przy schodach, tak aby nie być widocznymz ulicy, przynajmniej dla stojących po tej samej stronie Marszał-kowskiej, Grzegorz starał się wyobrazić sobie, z którego miejscanajlepiej byłoby widać oba wyjścia.Przystanek autobusowy -skojarzył wreszcie.Jest akurat na wysokości pawilonu.Zatrzy-mują się tam wszystkie autobusy.I pospieszne, i zwyczajne.Zawsze jest tłok, a szczególnie teraz, w godzinach szczytu.Na frontowej ścianie ze szkła stało kilka jasnych regałów,oczywiście nie do sprzedaży [ Pobierz całość w formacie PDF ]