[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zwolnił, zbliżając się do bramy.Na parterze paliło się światło.Poczuł, że rytm jego serca przyspiesza.Uświadomił sobie, jak potężnejest jego pragnienie, jak bardzo chce ją całować, trzymać w ramionach.Słyszeć jej głos, jej śmiech.Być z nią&A potem jego serce zamarło.Na żwirze stał zaparkowany samochód.Pod jodłami.To nie było autoMarianne, ale czerwony alfa romeo spider.Servaz miał wrażenie, jakbygdzieś w nim wzbierała fala smutku, i po raz kolejny poczuł bolesneukąszenie zdrady.Zawahał się.A potem zdecydował, że da jej szansę.Wyrzucał sobie złe myśli.Postanowił zaczekać, aż Francis odjedzie, apotem zadzwonić do drzwi.Na pewno będzie jakieś wytłumaczenie.Niemoże być inaczej.Odjechał kawałek i zaparkował w cieniu drzew na granicyposiadłości, tam gdzie droga skręcała przed lasem, kierując się na północ,ku nieużytkom.Wyciągnął papierosa i włożył do odtwarzacza płytęMahlera.Gdy muzyka się skończyła, wyłączył.W ustach czuł smak żółci.Do jego umysłu sączyła się trucizna zwątpienia.Przypomniał sobie zapasprezerwatyw w jej łazience.Spojrzał na zegar na desce rozdzielczej.Byłopo drugiej.Kiedy czerwony spider wyjechał z ogrodu i jego oponyskrzypnęły na asfalcie, Servaz poczuł, jak po jego ciele rozchodzi sięlodowate zimno.Księżyc na niebie miał twarz smutnej kobiety jedynej, która nigdynie zdradzi.Była trzecia nad ranem.CZWARTEK33CHARLNEMiał dwadzieścia lat.Długie, czarne włosy, proste na czubku głowy,kręcące się po bokach i na wysokości ramion.Koszula z dużym,spiczastym kołnierzem.Między palcami środkowym i wskazującymwypalony do połowy papieros, kciuk oparty na filtrze, dwa pozostałe palcezgięte.Patrzył prosto w obiektyw, intensywnie, z cynicznym błyskiem woku i ze śladem uśmiechu - a może grymasem na ustach.Zdjęcie zrobiła Marianne.Jeszcze dziś się zastanawiał, dlaczego jezachował.Zostawiła go dwa dni po tym, jak zostało zrobione.Jej łamiący się głos, kiedy mu to oznajmiła.W jej oczach widział łzy jakby to on odchodził. Dlaczego? Kocham innego mężczyznę.Najgorszy powód.Nic nie powiedział.Spojrzał na nią takim wzrokiem, jak na tymzdjęciu (tak mu się przynajmniej wydawało). Spadaj. Martin, ja& Spadaj.Odeszła bez słowa.Dopiero dużo pózniej dowiedział się, o kogochodziło.Podwójna zdrada.Przez wiele miesięcy miał nadzieję, że wróci.A potem poznał Alexandrę.Odłożył zdjęcie tam, gdzie je znalazł.Do szuflady.Tego ranka, kiedysię obudził, miał zamiar je podrzeć i wyrzucić, ale nie zrobił tego.Czuł sięzałamany.Na skraju wyczerpania nerwowego.Spał niecałe dwie godziny,w dodatku niespokojnym snem, pełnym koszmarów, w trakcie któregoczuł na przemian dreszcze i gorące poty.Hirtmann, Marsac, a teraz to.Czuł się jak guma podczas testówwytrzymałości.Wiedział, że granica jest już blisko.Wyszedł na balkon.Była dziewiąta rano.Znowu zbierało się na burzę.Choć słońce nadalświeciło, od zachodu zbliżały się zwały chmur.Nad miastem unosiły sięfale gorąca, a także hałas silników i klaksonów.W powietrzu czuć byłonapięcie elektryczne.Jerzyki krążyły nisko, piszcząc przenikliwie.Ubrał się i wyszedł.Był rozczochrany i zle ogolony.Na jego niemytejod ponad dwudziestu czterech godzin twarzy widać było ślady nocnejekspedycji, ale miał to gdzieś.Marsz ulicami w promieniach burzowegosłońca dobrze mu zrobił.Usiadł w ogródku kafejki przy placu Wilsonai zamówił bardzo mocną kawę.Z dużą ilością cukru, żeby przegnaćgorycz&Zastanawiał się, z kim mógłby porozmawiać, kogo poprosić o radę.Uświadomił sobie, że jest tylko jedna taka osoba.Oczyma wyobrazniujrzał piękną twarz, długie, rude włosy, smukłą szyję, fantastyczne ciałoi uśmiech.Pijąc kawę, czekał na godzinę otwarcia.Potem ruszył rue Lapeyrouse, przeciął znajdującą się w wiecznymremoncie rue d Alsace-Lorraine z nieruchomymi koparkami i skręcił w ruede la Pomme.Wiedział, że galeria jest czynna od dziesiątej.Była dziewiątapięćdziesiąt.Drzwi były już otwarte, w środku było pusto i cicho.Zawahałsię.Jego podeszwy skrzypnęły na jasnym parkiecie.Z małych głośnikówcicho sączyła się muzyka.Jazz.Servaz nawet nie spojrzał na nowoczesnepłótna wyeksponowane na honorowych miejscach.Usłyszał dobiegającez piętra stukanie obcasów i czyjś głos.Doszedł do końca pomieszczeniai ruszył w górę krętymi schodami.Była tam.Rozmawiała przez telefon, stojąc za biurkiem przy dużymłukowatym oknie.Podniosła oczy i zobaczyła Servaza.Powiedziała: Zadzwonię pózniej.Charlne Esprandieu tego ranka miała na sobie biały T-shirtzsunięty z jednego ramienia i czarne spodnie sindbady.Z przodu koszulkibłyszczący cekinowy napis ART.Jej rude włosy połyskiwały ogniście wblasku poranka, mimo że słońce jeszcze nie oświetlało ulicy, a jedyniefasadę z różowej cegły za oknem.Była diabelnie piękna i Servazowi przemknęło przez głowę, że możewłaśnie to jest kobieta, której szuka, ta, która go pocieszy i sprawi, żezapomni o wszystkich innych.W której znajdzie oparcie.Ależ nie.Oczywiście, że nie.To żona jego zastępcy.Nie zajmowała całego jego serca,jak to było przed dwoma laty.Na myśl o niej Servaz nie czuł jużprzyspieszonego tętna.Mimo całej swej urody była tylko sygnałem zoddali, przyjemną, ale ulotną myślą, która ani nie boli, ani nie rozpala. Martin? Co cię tu sprowadza? Chętnie napiłbym się kawy,Wyszła zza biurka i ucałowała go w oba policzki.Aadnie pachniałaszamponem i lekkimi cytrynowymi perfumami, jak powiew wiatru wcytrusowym sadzie. Zepsuł mi się ekspres.Ja też potrzebuję kofeiny.Chodz.Kiepskowyglądasz. Wiem.Przydałaby mi się też kąpiel [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Zwolnił, zbliżając się do bramy.Na parterze paliło się światło.Poczuł, że rytm jego serca przyspiesza.Uświadomił sobie, jak potężnejest jego pragnienie, jak bardzo chce ją całować, trzymać w ramionach.Słyszeć jej głos, jej śmiech.Być z nią&A potem jego serce zamarło.Na żwirze stał zaparkowany samochód.Pod jodłami.To nie było autoMarianne, ale czerwony alfa romeo spider.Servaz miał wrażenie, jakbygdzieś w nim wzbierała fala smutku, i po raz kolejny poczuł bolesneukąszenie zdrady.Zawahał się.A potem zdecydował, że da jej szansę.Wyrzucał sobie złe myśli.Postanowił zaczekać, aż Francis odjedzie, apotem zadzwonić do drzwi.Na pewno będzie jakieś wytłumaczenie.Niemoże być inaczej.Odjechał kawałek i zaparkował w cieniu drzew na granicyposiadłości, tam gdzie droga skręcała przed lasem, kierując się na północ,ku nieużytkom.Wyciągnął papierosa i włożył do odtwarzacza płytęMahlera.Gdy muzyka się skończyła, wyłączył.W ustach czuł smak żółci.Do jego umysłu sączyła się trucizna zwątpienia.Przypomniał sobie zapasprezerwatyw w jej łazience.Spojrzał na zegar na desce rozdzielczej.Byłopo drugiej.Kiedy czerwony spider wyjechał z ogrodu i jego oponyskrzypnęły na asfalcie, Servaz poczuł, jak po jego ciele rozchodzi sięlodowate zimno.Księżyc na niebie miał twarz smutnej kobiety jedynej, która nigdynie zdradzi.Była trzecia nad ranem.CZWARTEK33CHARLNEMiał dwadzieścia lat.Długie, czarne włosy, proste na czubku głowy,kręcące się po bokach i na wysokości ramion.Koszula z dużym,spiczastym kołnierzem.Między palcami środkowym i wskazującymwypalony do połowy papieros, kciuk oparty na filtrze, dwa pozostałe palcezgięte.Patrzył prosto w obiektyw, intensywnie, z cynicznym błyskiem woku i ze śladem uśmiechu - a może grymasem na ustach.Zdjęcie zrobiła Marianne.Jeszcze dziś się zastanawiał, dlaczego jezachował.Zostawiła go dwa dni po tym, jak zostało zrobione.Jej łamiący się głos, kiedy mu to oznajmiła.W jej oczach widział łzy jakby to on odchodził. Dlaczego? Kocham innego mężczyznę.Najgorszy powód.Nic nie powiedział.Spojrzał na nią takim wzrokiem, jak na tymzdjęciu (tak mu się przynajmniej wydawało). Spadaj. Martin, ja& Spadaj.Odeszła bez słowa.Dopiero dużo pózniej dowiedział się, o kogochodziło.Podwójna zdrada.Przez wiele miesięcy miał nadzieję, że wróci.A potem poznał Alexandrę.Odłożył zdjęcie tam, gdzie je znalazł.Do szuflady.Tego ranka, kiedysię obudził, miał zamiar je podrzeć i wyrzucić, ale nie zrobił tego.Czuł sięzałamany.Na skraju wyczerpania nerwowego.Spał niecałe dwie godziny,w dodatku niespokojnym snem, pełnym koszmarów, w trakcie któregoczuł na przemian dreszcze i gorące poty.Hirtmann, Marsac, a teraz to.Czuł się jak guma podczas testówwytrzymałości.Wiedział, że granica jest już blisko.Wyszedł na balkon.Była dziewiąta rano.Znowu zbierało się na burzę.Choć słońce nadalświeciło, od zachodu zbliżały się zwały chmur.Nad miastem unosiły sięfale gorąca, a także hałas silników i klaksonów.W powietrzu czuć byłonapięcie elektryczne.Jerzyki krążyły nisko, piszcząc przenikliwie.Ubrał się i wyszedł.Był rozczochrany i zle ogolony.Na jego niemytejod ponad dwudziestu czterech godzin twarzy widać było ślady nocnejekspedycji, ale miał to gdzieś.Marsz ulicami w promieniach burzowegosłońca dobrze mu zrobił.Usiadł w ogródku kafejki przy placu Wilsonai zamówił bardzo mocną kawę.Z dużą ilością cukru, żeby przegnaćgorycz&Zastanawiał się, z kim mógłby porozmawiać, kogo poprosić o radę.Uświadomił sobie, że jest tylko jedna taka osoba.Oczyma wyobrazniujrzał piękną twarz, długie, rude włosy, smukłą szyję, fantastyczne ciałoi uśmiech.Pijąc kawę, czekał na godzinę otwarcia.Potem ruszył rue Lapeyrouse, przeciął znajdującą się w wiecznymremoncie rue d Alsace-Lorraine z nieruchomymi koparkami i skręcił w ruede la Pomme.Wiedział, że galeria jest czynna od dziesiątej.Była dziewiątapięćdziesiąt.Drzwi były już otwarte, w środku było pusto i cicho.Zawahałsię.Jego podeszwy skrzypnęły na jasnym parkiecie.Z małych głośnikówcicho sączyła się muzyka.Jazz.Servaz nawet nie spojrzał na nowoczesnepłótna wyeksponowane na honorowych miejscach.Usłyszał dobiegającez piętra stukanie obcasów i czyjś głos.Doszedł do końca pomieszczeniai ruszył w górę krętymi schodami.Była tam.Rozmawiała przez telefon, stojąc za biurkiem przy dużymłukowatym oknie.Podniosła oczy i zobaczyła Servaza.Powiedziała: Zadzwonię pózniej.Charlne Esprandieu tego ranka miała na sobie biały T-shirtzsunięty z jednego ramienia i czarne spodnie sindbady.Z przodu koszulkibłyszczący cekinowy napis ART.Jej rude włosy połyskiwały ogniście wblasku poranka, mimo że słońce jeszcze nie oświetlało ulicy, a jedyniefasadę z różowej cegły za oknem.Była diabelnie piękna i Servazowi przemknęło przez głowę, że możewłaśnie to jest kobieta, której szuka, ta, która go pocieszy i sprawi, żezapomni o wszystkich innych.W której znajdzie oparcie.Ależ nie.Oczywiście, że nie.To żona jego zastępcy.Nie zajmowała całego jego serca,jak to było przed dwoma laty.Na myśl o niej Servaz nie czuł jużprzyspieszonego tętna.Mimo całej swej urody była tylko sygnałem zoddali, przyjemną, ale ulotną myślą, która ani nie boli, ani nie rozpala. Martin? Co cię tu sprowadza? Chętnie napiłbym się kawy,Wyszła zza biurka i ucałowała go w oba policzki.Aadnie pachniałaszamponem i lekkimi cytrynowymi perfumami, jak powiew wiatru wcytrusowym sadzie. Zepsuł mi się ekspres.Ja też potrzebuję kofeiny.Chodz.Kiepskowyglądasz. Wiem.Przydałaby mi się też kąpiel [ Pobierz całość w formacie PDF ]