[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A potem zaczęło pochylać się nade mną, wpatrując się we mnieślepym okiem.Czułem, że coraz bardziej opadam z sił, jakby to spojrzenie wysysało ze mnie wszelkąnadzieję.Próbowałem odwrócić wzrok, ale nie byłem w stanie.Zupełnie jakby moje oczy i głowastraciły nagle zdolność poruszania się.Czułem się jak w dziwnej hipnozie.Do tego opuszczały mnie siły.Wszystko robiło się coraz bardziej szare i blade.Szare i blade&Nagle usłyszałem jakiś dzwięk.Zdawał się dochodzić gdzieś z oddali.Pózniej we wszechobecnejszarości i bladości zobaczyłem jakiś ruch, dziesiątki ruchliwych kształtów.A potem wszystko zaczęłoodzyskiwać ostrość i barwy.Czułem, jak z każdą sekundą wracają mi siły.Wtedy rozpoznałem dzwięk,który usłyszałem wcześniej.Teraz był już wyrazny, choć nadal niezbyt głośny.Ktoś gwizdał.Podniosłemsię chwiejnie na nogi i rozejrzałem dookoła.Licho i Lodowy Staruch szarpali się z wściekłością,próbując odgonić setki półprzezroczystych kształtów.Duchy Ksiąg.Więc to Jan gwizdał, zrozumiałemnagle.Podniosłem sztylet i miałem rzucić się na Licho, kiedy zauważyłem, że Albert właśnie chwyta Jagęza ramię i wytrąca jej sztylet z zakrwawionej dłoni.Rzuciłem się w tamtym kierunku.Albert zauważyłmnie, dopiero kiedy odepchnąłem go od Jagi i zatopiłem sztylet w jego klatce piersiowej.Upadł naziemię.Jego wzrok wyrażał bezgraniczne zdumienie, twarz po chwili zastygła w tym grymasie na wieki.Wyglądał tak nawet wtedy, kiedy z jego ust wypłynęła strużka krwi pomieszanej ze śliną.Odskoczyłemod jego ciała i dobiegłem do Jagi. Nic ci nie jest? zapytałem, zaniepokojony. Nie, to niezbyt głębokie rany odrzekła, podnosząc sztylet z podłogi. Lepiej zajmijmy się tymczymś dodała i spojrzała w kierunku Licha, które próbowało odgonić Dusze Ksiąg jak natrętne owady. Chwileczkę powiedziałem i wróciłem do ciała Alberta, a potem zacząłem przeszukiwać jegokieszenie.W końcu trafiłem na twardy, lśniący krążek. Jerzy! wrzasnąłem. Bransoleta! Potoczyłem ją po kamiennej podłodze.Jerzy pochylił się i złapał ją zręcznie, a potem szybkim ruchem nałożył na rękę.W tej samej chwilizaczął się przemieniać.Kiwnąłem Jadze głową i rzuciliśmy się na Licho.Dzięki zamieszaniu udało namsię zadać kilka poważnych ran.Licho, coraz bardziej wyczerpane, chwiało się na patykowatych nogach, aw końcu runęło na ziemię.Zamachnąłem się i dzgnąłem je sztyletem namoczonym w wywarze zpawiokwiatu w sam środek wielkiego, pustego oka.Stwór wydał z siebie charkot, a potemznieruchomiał.Po chwili rozsypał się w szary pył.Schowałem sztylet i wyciągnąłem następny, ten z miksturą Lyrda.Pobiegliśmy w stronę Jerzego.Dwaolbrzymie niedzwiedzie ścierały się w walce.Jeden brązowy jak pień drzewa, drugi biały jak śnieg.Doskoczyliśmy do stwora i rzuciliśmy się do ataku.Podczas gdy niedzwiedzia strona twarzy LodowegoStarucha wciąż obserwowała Jerzego, druga starcza i pomarszczona spoglądała na nas szalonymokiem.Stwór mimo zmęczenia powalał nas na ziemię, kiedy tylko próbowaliśmy się zbliżyć.%7łałowałem,że Strażnicy mieli jedynie te sztylety i tylko one działały na Istoty z Pustkowia.Wiele dałbym za jakąśspluwę załadowaną śmiercionośnymi dla Cierni kulami albo chociaż łuk czy oszczep.Jerzy walczyłzawzięcie i próbował powalić stwora.Co chwilę ścierali się w czymś, co wyglądało na niedzwiedziezapasy.W końcu, kiedy jeszcze raz zwarli się w uścisku, niedzwiedziołak natarł na niego całym ciałem, apotem z ulgą zobaczyłem, że Lodowy Staruch pada z łoskotem na podłogę biblioteki.Kilka regałówupadło z trzaskiem, a książki rozsypały się wokół.To była moja szansa.Dobiegłem do stwora, jeszczeraz dla pewności zamoczyłem ostrze w miksturze, uniosłem i zamachnąłem się, chcąc zatopić je w piersimonstrum.Zanim jednak zdołałem to zrobić, wokół ciała bestii zaczęły unosić się drobiny popiołu, a onsam zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.Moja ręka opadła, a sztylet szczęknął o kamiennąposadzkę. Co jest, do cholery? zakląłem, rozglądając się dookoła.Jaga wpatrywała się w pustą podłogę, równie zdziwiona co ja.Jerzy, który wrócił do swojej ludzkiejpostaci, zmarszczył brwi, a potem westchnął. Jeśli się nie mylę, to nie wróży to nic dobrego. Jak to? Co masz na myśli? Zmarszczyłem brwi. Prawdopodobnie wrócił do Pustkowia odparł pan Jan.Odwróciłem głowę.Dopiero teraz przypomniałem sobie o jego istnieniu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.A potem zaczęło pochylać się nade mną, wpatrując się we mnieślepym okiem.Czułem, że coraz bardziej opadam z sił, jakby to spojrzenie wysysało ze mnie wszelkąnadzieję.Próbowałem odwrócić wzrok, ale nie byłem w stanie.Zupełnie jakby moje oczy i głowastraciły nagle zdolność poruszania się.Czułem się jak w dziwnej hipnozie.Do tego opuszczały mnie siły.Wszystko robiło się coraz bardziej szare i blade.Szare i blade&Nagle usłyszałem jakiś dzwięk.Zdawał się dochodzić gdzieś z oddali.Pózniej we wszechobecnejszarości i bladości zobaczyłem jakiś ruch, dziesiątki ruchliwych kształtów.A potem wszystko zaczęłoodzyskiwać ostrość i barwy.Czułem, jak z każdą sekundą wracają mi siły.Wtedy rozpoznałem dzwięk,który usłyszałem wcześniej.Teraz był już wyrazny, choć nadal niezbyt głośny.Ktoś gwizdał.Podniosłemsię chwiejnie na nogi i rozejrzałem dookoła.Licho i Lodowy Staruch szarpali się z wściekłością,próbując odgonić setki półprzezroczystych kształtów.Duchy Ksiąg.Więc to Jan gwizdał, zrozumiałemnagle.Podniosłem sztylet i miałem rzucić się na Licho, kiedy zauważyłem, że Albert właśnie chwyta Jagęza ramię i wytrąca jej sztylet z zakrwawionej dłoni.Rzuciłem się w tamtym kierunku.Albert zauważyłmnie, dopiero kiedy odepchnąłem go od Jagi i zatopiłem sztylet w jego klatce piersiowej.Upadł naziemię.Jego wzrok wyrażał bezgraniczne zdumienie, twarz po chwili zastygła w tym grymasie na wieki.Wyglądał tak nawet wtedy, kiedy z jego ust wypłynęła strużka krwi pomieszanej ze śliną.Odskoczyłemod jego ciała i dobiegłem do Jagi. Nic ci nie jest? zapytałem, zaniepokojony. Nie, to niezbyt głębokie rany odrzekła, podnosząc sztylet z podłogi. Lepiej zajmijmy się tymczymś dodała i spojrzała w kierunku Licha, które próbowało odgonić Dusze Ksiąg jak natrętne owady. Chwileczkę powiedziałem i wróciłem do ciała Alberta, a potem zacząłem przeszukiwać jegokieszenie.W końcu trafiłem na twardy, lśniący krążek. Jerzy! wrzasnąłem. Bransoleta! Potoczyłem ją po kamiennej podłodze.Jerzy pochylił się i złapał ją zręcznie, a potem szybkim ruchem nałożył na rękę.W tej samej chwilizaczął się przemieniać.Kiwnąłem Jadze głową i rzuciliśmy się na Licho.Dzięki zamieszaniu udało namsię zadać kilka poważnych ran.Licho, coraz bardziej wyczerpane, chwiało się na patykowatych nogach, aw końcu runęło na ziemię.Zamachnąłem się i dzgnąłem je sztyletem namoczonym w wywarze zpawiokwiatu w sam środek wielkiego, pustego oka.Stwór wydał z siebie charkot, a potemznieruchomiał.Po chwili rozsypał się w szary pył.Schowałem sztylet i wyciągnąłem następny, ten z miksturą Lyrda.Pobiegliśmy w stronę Jerzego.Dwaolbrzymie niedzwiedzie ścierały się w walce.Jeden brązowy jak pień drzewa, drugi biały jak śnieg.Doskoczyliśmy do stwora i rzuciliśmy się do ataku.Podczas gdy niedzwiedzia strona twarzy LodowegoStarucha wciąż obserwowała Jerzego, druga starcza i pomarszczona spoglądała na nas szalonymokiem.Stwór mimo zmęczenia powalał nas na ziemię, kiedy tylko próbowaliśmy się zbliżyć.%7łałowałem,że Strażnicy mieli jedynie te sztylety i tylko one działały na Istoty z Pustkowia.Wiele dałbym za jakąśspluwę załadowaną śmiercionośnymi dla Cierni kulami albo chociaż łuk czy oszczep.Jerzy walczyłzawzięcie i próbował powalić stwora.Co chwilę ścierali się w czymś, co wyglądało na niedzwiedziezapasy.W końcu, kiedy jeszcze raz zwarli się w uścisku, niedzwiedziołak natarł na niego całym ciałem, apotem z ulgą zobaczyłem, że Lodowy Staruch pada z łoskotem na podłogę biblioteki.Kilka regałówupadło z trzaskiem, a książki rozsypały się wokół.To była moja szansa.Dobiegłem do stwora, jeszczeraz dla pewności zamoczyłem ostrze w miksturze, uniosłem i zamachnąłem się, chcąc zatopić je w piersimonstrum.Zanim jednak zdołałem to zrobić, wokół ciała bestii zaczęły unosić się drobiny popiołu, a onsam zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.Moja ręka opadła, a sztylet szczęknął o kamiennąposadzkę. Co jest, do cholery? zakląłem, rozglądając się dookoła.Jaga wpatrywała się w pustą podłogę, równie zdziwiona co ja.Jerzy, który wrócił do swojej ludzkiejpostaci, zmarszczył brwi, a potem westchnął. Jeśli się nie mylę, to nie wróży to nic dobrego. Jak to? Co masz na myśli? Zmarszczyłem brwi. Prawdopodobnie wrócił do Pustkowia odparł pan Jan.Odwróciłem głowę.Dopiero teraz przypomniałem sobie o jego istnieniu [ Pobierz całość w formacie PDF ]