[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ojciec odparł mi na to, że ustępował jej życzeniom, żeby zrekompensować nasze grubiaństwa.Uczestnicy wycieczki dopadali mnie kolejno, składając deklaracje dowiadywania się o tę panią z pierścionkiem i udzielania mi wszelkich wieści.Rozgłosiłam, że chwilowo mieszkamy w Polanicy, i mniej więcej sprecyzowałam adres, na wszelki wypadek podałam też adres Lilki w Cieszynie.Przemknęło mi przez głowę, że Teresa oszaleje, jeśli na każdym kroku obcy ludzie będą ją łapać za rękę i oglądać ozdoby, i kto wie, czy w końcu tego pierścionka nie schowa, ale w każdym razie jakieś wiadomości o niej w ten sposób uzyskamy.Lucyna i moja matka siedziały, rzecz jasna, u podnóża kamiennych stopni, szczękając zębami nie wiadomo od czego bardziej, z zimna czy ze zdenerwowania.Pogoniłam je ostro do restauracji, chociaż mnie osobiście gorąco było jak piorun.Kazałam czekać w knajpie, aż wrócę z objazdu, protestowały wprawdzie, ale dały się przekonać, kiedy uczyniłam przypuszczenie, że Teresa, zszedłszy już dawno, mogła jeszcze za dnia obejść ten masyw bocznymi ścieżkami i lada chwila tu przybyć.Przyjdzie, rozsądnie zajrzy do knajpy, nie znajdzie nikogo i co?Ojciec może poczekać, a my pojedziemy z tobą powiedziała Lucyna.Aha - przyświadczyłam zjadliwie.- Znówojciec, co? I gdzie ich będziemy szukać następnym razem?Lucyna czym prędzej zaniechała protestów.Jeden z przewodników zszedł razem z wycieczką, przyszło mi na myśl poprosić go, żeby mi towarzyszył.Zgodził się bardzo chętnie, bo tak osobliwego urozmaicenia dawno tu nie było.W ogóle, jak dotąd, jeszcze nikomu z turystów nie wpadło do głowy złazić ową północną stroną, różne rzeczy robili, ale takiej głupoty nie.W ciemnościach dopchałam się do owych chałup przy samej granicy.Droga istotnie zaliczała się do tych gorszych, nawierzchnię miała rozmaitą, to szuter, to ubity grunt, to dziury, to kocie łby, udało mi się jednak nie rozwalić podwozia.We wsi panowała ciemność i cisza.Przejeżdżałam powoli, świecąc reflektorami, ale żywego ducha nigdzie nie było widać.Przewodnik zaproponował, żeby może stanąć i pokrzyczeć, bo jeśli ta pani tu jest, z pewnością śpi, a na krzyk się obudzi.Zatrzymałam samochód, zgasiłam silnik, wysiedliśmy i zgodnie rozdarliśmy się pełną piersią:- Teresaaa!!!Skutek był natychmiastowy, mianowicie roz-szczekały się potwornie wszystkie okoliczne psy.Nie tylko w tej wsi, ale także w pozostałych, w promieniu co najmniej pięciu kilometrów.Z olbrzymiej odległości niosło się echo przeraźliwego, psiego jazgotu, piekło wybuchło nie z tej ziemi, wzmogłam je klaksonem, wygrywając na nim rodzinny sygnał.Psy wpadły w szał absolutny.- Niemożliwe - oświadczył kategorycznie przewodnik.- Gdyby ta pani była tu gdzieś w okolicy, musiałaby usłyszeć.Umarłego by to poderwało.Może już lepiej przestańmy, bo te psy wścieklizny dostaną.Wycofałam się spośród chałup i zatrzymałam przed wsią.- Poczekajmy chwilę, może ona skądś leci - powiedziałam raczej beznadziejnie.- Niech mnie zobaczy z daleka.Głupio byłoby, gdybym jej odjechała sprzed nosa.Poczekaliśmy z pół godziny, psy wreszcie umilkły.Przez pół godziny dobrym galopem można przelecieć co najmniej pięć kilometrów, a z dalszej odległości Teresa i tak by nie zgadła, że źródłem piekielnego hałasu jestem właśnie ja.Wróciliśmy do knajpy, pilnie bacząc, czy jakaś postać nie wyłazi z rowu i nie macha rękami.Nie wylazła i nie machała.W knajpie Teresy również nie było.- No i co teraz? - spytała Lucyna.- Co robimy?Moja matka miała tragiczny wyraz twarzy i nieruchomym wzrokiem patrzyła w dal.Dal wypadała jej akurat na krowie, którą prowadził drogą wsiowy chłopaczek, widoczny w świetle latarni.Wiadomo było, że od mojej mamusi możemy usłyszeć najwyżej propozycję popełnienia zbiorowego samobójstwa i nic więcej.Ojciec czynił herkulesowe wysiłki, żeby ją jakoś uspokoić i niczym innym nie był w stanie się zajmować.- Nie mam pojęcia - odparłam z ciężkim westchnieniem.- Zjadłabym coś, bo czuję się wyczerpana, a w kwestii Teresy, to nie wiem.Teoretycznie powinniśmy czekać na nią w tym samym miejscu, w którym nas zostawiła, ale wątpię, czy to wyjdzie w praktyce.Nie jestem pewna, czy ma to być początek schodów, czy ten kamień, przy którym zgubiła ojca.Najchętniej odwiozłabym was do Polanicy, a sama spokojnie bym tu sobie wróciła i doczekała dnia przy ognisku pod lasem.- Ja się stąd nie ruszę - oznajmiła moja matka z dramatycznym uporem.- Owszem, ruszysz się - odparła bezlitośnie Lucyna.- Wyrzucą cię, jak będą zamykali tę knajpę.- To będę siedzieć na dworze.- I można wiedzieć, co zamierzasz wysiedzieć? Czego się wygłupiasz, wiemy, ze Teresie nic się nie stało.Nawet jeśli zabłądziła drugi raz, znajdzie za dnia kogoś, kto pokaże drogę.- Dlatego właśnie trzeba na nią czekać.- Gdzie? Pod lasem? Do rana? W charakterze bandy Cyganów? I ty będziesz grała na tamburynie, a Janek pójdzie ukraść konia?- Może niech lepiej ukradnie krowę - zaproponowałam.- Jakaś spóźniona krowa dopiero co przeszła.Musimy wrócić do Polanicy, bo tylko tam dostarczą nam ewentualnych wiadomości.Rozgłosiłam powszechnie, że mieszkamy w Polanicy.- W porządku, wracamy do Polanicy, a rano znów tu przyjedziemy.- Ja i tak nie będę spała - uparła się moja mamusia.- To nie śpij, kto ci każe? Ale przynajmniej będziesz leżała i nie zaczniesz nam jutro zapadać na wszystkie choroby świata.Moja mamusia poddała się w końcu, głównie z tej przyczyny, że ojciec, który połowy naszego gadania w ogóle nie słyszał, oddzielnie molestował ją o wyrażenie zgody na powrót.Oświadczyła, że dłużej tego nie zniesie, że nie ma córki i siostry, tylko dwie jadowite żmije, wyhodowane na łonie, i że będziemy miały na sumieniu tak ją, jak i Teresę.Sumienie ojca obciążyła dla odmiany ciocią Jadzią i Tadeuszem, mężem Teresy, rozpaczającym w Kanadzie.Wyjaśnienia, dlaczego Tadeusz ma już rozpaczać, skoro jeszcze o niczym nie wie, z godnością odmówiła.Nazajutrz wyrwała nas ze snu o czwartej rano, stanowczo twierdząc, że Teresa, głodna, zmarznięta i narażona na jakieś tajemnicze straszliwe niebezpieczeństwa, siedzi właśnie pod lasem i czeka.Poddaliśmy się tej wizji i już o piątej, też głodni, aczkolwiek na nic nie narażeni, znaleźliśmy się znów u stóp cholernych, kamiennych schodów.Przepowiednia się nie sprawdziła, po Teresie ciągle nie było śladu ni popiołu.- Są tylko dwie możliwości - oświadczyła Lucyna, grzejąc się w słońcu.- Albo przez pomyłkę przekroczyła granicę i poszła do Czechosłowacji, albo poderwał ją ten facet, który z nią schodził.Innymi słowy, znalazła sobie gacha i spędza z nim upojne chwile, a my tu czekamy jak stado półgłówków.- Małe stado - zauważyłam krytycznie.- Cztery sztuki, cóż to jest.- Trzeba natychmiast zawiadomić milicję! - przerwała moja mamusia z nadzwyczajną energią.- Zwariowałaś! - zaprotestowała Lucyna [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Ojciec odparł mi na to, że ustępował jej życzeniom, żeby zrekompensować nasze grubiaństwa.Uczestnicy wycieczki dopadali mnie kolejno, składając deklaracje dowiadywania się o tę panią z pierścionkiem i udzielania mi wszelkich wieści.Rozgłosiłam, że chwilowo mieszkamy w Polanicy, i mniej więcej sprecyzowałam adres, na wszelki wypadek podałam też adres Lilki w Cieszynie.Przemknęło mi przez głowę, że Teresa oszaleje, jeśli na każdym kroku obcy ludzie będą ją łapać za rękę i oglądać ozdoby, i kto wie, czy w końcu tego pierścionka nie schowa, ale w każdym razie jakieś wiadomości o niej w ten sposób uzyskamy.Lucyna i moja matka siedziały, rzecz jasna, u podnóża kamiennych stopni, szczękając zębami nie wiadomo od czego bardziej, z zimna czy ze zdenerwowania.Pogoniłam je ostro do restauracji, chociaż mnie osobiście gorąco było jak piorun.Kazałam czekać w knajpie, aż wrócę z objazdu, protestowały wprawdzie, ale dały się przekonać, kiedy uczyniłam przypuszczenie, że Teresa, zszedłszy już dawno, mogła jeszcze za dnia obejść ten masyw bocznymi ścieżkami i lada chwila tu przybyć.Przyjdzie, rozsądnie zajrzy do knajpy, nie znajdzie nikogo i co?Ojciec może poczekać, a my pojedziemy z tobą powiedziała Lucyna.Aha - przyświadczyłam zjadliwie.- Znówojciec, co? I gdzie ich będziemy szukać następnym razem?Lucyna czym prędzej zaniechała protestów.Jeden z przewodników zszedł razem z wycieczką, przyszło mi na myśl poprosić go, żeby mi towarzyszył.Zgodził się bardzo chętnie, bo tak osobliwego urozmaicenia dawno tu nie było.W ogóle, jak dotąd, jeszcze nikomu z turystów nie wpadło do głowy złazić ową północną stroną, różne rzeczy robili, ale takiej głupoty nie.W ciemnościach dopchałam się do owych chałup przy samej granicy.Droga istotnie zaliczała się do tych gorszych, nawierzchnię miała rozmaitą, to szuter, to ubity grunt, to dziury, to kocie łby, udało mi się jednak nie rozwalić podwozia.We wsi panowała ciemność i cisza.Przejeżdżałam powoli, świecąc reflektorami, ale żywego ducha nigdzie nie było widać.Przewodnik zaproponował, żeby może stanąć i pokrzyczeć, bo jeśli ta pani tu jest, z pewnością śpi, a na krzyk się obudzi.Zatrzymałam samochód, zgasiłam silnik, wysiedliśmy i zgodnie rozdarliśmy się pełną piersią:- Teresaaa!!!Skutek był natychmiastowy, mianowicie roz-szczekały się potwornie wszystkie okoliczne psy.Nie tylko w tej wsi, ale także w pozostałych, w promieniu co najmniej pięciu kilometrów.Z olbrzymiej odległości niosło się echo przeraźliwego, psiego jazgotu, piekło wybuchło nie z tej ziemi, wzmogłam je klaksonem, wygrywając na nim rodzinny sygnał.Psy wpadły w szał absolutny.- Niemożliwe - oświadczył kategorycznie przewodnik.- Gdyby ta pani była tu gdzieś w okolicy, musiałaby usłyszeć.Umarłego by to poderwało.Może już lepiej przestańmy, bo te psy wścieklizny dostaną.Wycofałam się spośród chałup i zatrzymałam przed wsią.- Poczekajmy chwilę, może ona skądś leci - powiedziałam raczej beznadziejnie.- Niech mnie zobaczy z daleka.Głupio byłoby, gdybym jej odjechała sprzed nosa.Poczekaliśmy z pół godziny, psy wreszcie umilkły.Przez pół godziny dobrym galopem można przelecieć co najmniej pięć kilometrów, a z dalszej odległości Teresa i tak by nie zgadła, że źródłem piekielnego hałasu jestem właśnie ja.Wróciliśmy do knajpy, pilnie bacząc, czy jakaś postać nie wyłazi z rowu i nie macha rękami.Nie wylazła i nie machała.W knajpie Teresy również nie było.- No i co teraz? - spytała Lucyna.- Co robimy?Moja matka miała tragiczny wyraz twarzy i nieruchomym wzrokiem patrzyła w dal.Dal wypadała jej akurat na krowie, którą prowadził drogą wsiowy chłopaczek, widoczny w świetle latarni.Wiadomo było, że od mojej mamusi możemy usłyszeć najwyżej propozycję popełnienia zbiorowego samobójstwa i nic więcej.Ojciec czynił herkulesowe wysiłki, żeby ją jakoś uspokoić i niczym innym nie był w stanie się zajmować.- Nie mam pojęcia - odparłam z ciężkim westchnieniem.- Zjadłabym coś, bo czuję się wyczerpana, a w kwestii Teresy, to nie wiem.Teoretycznie powinniśmy czekać na nią w tym samym miejscu, w którym nas zostawiła, ale wątpię, czy to wyjdzie w praktyce.Nie jestem pewna, czy ma to być początek schodów, czy ten kamień, przy którym zgubiła ojca.Najchętniej odwiozłabym was do Polanicy, a sama spokojnie bym tu sobie wróciła i doczekała dnia przy ognisku pod lasem.- Ja się stąd nie ruszę - oznajmiła moja matka z dramatycznym uporem.- Owszem, ruszysz się - odparła bezlitośnie Lucyna.- Wyrzucą cię, jak będą zamykali tę knajpę.- To będę siedzieć na dworze.- I można wiedzieć, co zamierzasz wysiedzieć? Czego się wygłupiasz, wiemy, ze Teresie nic się nie stało.Nawet jeśli zabłądziła drugi raz, znajdzie za dnia kogoś, kto pokaże drogę.- Dlatego właśnie trzeba na nią czekać.- Gdzie? Pod lasem? Do rana? W charakterze bandy Cyganów? I ty będziesz grała na tamburynie, a Janek pójdzie ukraść konia?- Może niech lepiej ukradnie krowę - zaproponowałam.- Jakaś spóźniona krowa dopiero co przeszła.Musimy wrócić do Polanicy, bo tylko tam dostarczą nam ewentualnych wiadomości.Rozgłosiłam powszechnie, że mieszkamy w Polanicy.- W porządku, wracamy do Polanicy, a rano znów tu przyjedziemy.- Ja i tak nie będę spała - uparła się moja mamusia.- To nie śpij, kto ci każe? Ale przynajmniej będziesz leżała i nie zaczniesz nam jutro zapadać na wszystkie choroby świata.Moja mamusia poddała się w końcu, głównie z tej przyczyny, że ojciec, który połowy naszego gadania w ogóle nie słyszał, oddzielnie molestował ją o wyrażenie zgody na powrót.Oświadczyła, że dłużej tego nie zniesie, że nie ma córki i siostry, tylko dwie jadowite żmije, wyhodowane na łonie, i że będziemy miały na sumieniu tak ją, jak i Teresę.Sumienie ojca obciążyła dla odmiany ciocią Jadzią i Tadeuszem, mężem Teresy, rozpaczającym w Kanadzie.Wyjaśnienia, dlaczego Tadeusz ma już rozpaczać, skoro jeszcze o niczym nie wie, z godnością odmówiła.Nazajutrz wyrwała nas ze snu o czwartej rano, stanowczo twierdząc, że Teresa, głodna, zmarznięta i narażona na jakieś tajemnicze straszliwe niebezpieczeństwa, siedzi właśnie pod lasem i czeka.Poddaliśmy się tej wizji i już o piątej, też głodni, aczkolwiek na nic nie narażeni, znaleźliśmy się znów u stóp cholernych, kamiennych schodów.Przepowiednia się nie sprawdziła, po Teresie ciągle nie było śladu ni popiołu.- Są tylko dwie możliwości - oświadczyła Lucyna, grzejąc się w słońcu.- Albo przez pomyłkę przekroczyła granicę i poszła do Czechosłowacji, albo poderwał ją ten facet, który z nią schodził.Innymi słowy, znalazła sobie gacha i spędza z nim upojne chwile, a my tu czekamy jak stado półgłówków.- Małe stado - zauważyłam krytycznie.- Cztery sztuki, cóż to jest.- Trzeba natychmiast zawiadomić milicję! - przerwała moja mamusia z nadzwyczajną energią.- Zwariowałaś! - zaprotestowała Lucyna [ Pobierz całość w formacie PDF ]