[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lecz to i tak było lepsze niż inne atrakcje jarmarku.Matka odszukała w torebce proszki od bólu głowy i połknęła jeden bez popijania.Tabletka utknęła jej w gardle, aż zacisnęła powieki z bólu i przyłożyła do mostka zaciśniętą dłoń.To dzieje się teraz.Stoją w kolejce.Kobieta próbuje zająć synka ciastkiem, które znalazła na dnie torby.Chłopiec jednak nie daje się tak łatwo oszukać.Wyrywa matce ciastko z ręki, drapie ją przy tym swoimi ostrymi paznokietkami, robi ślad na przegubie dłoni, a potem rzuca ciastkiem w mężczyznę, który stoi przed nimi w kolejce.I gdy kobieta go przeprasza, gorliwie strzepując mu okruszki z płaszcza, jej córka znika.Matka ogląda się do tyłu.Obraca dookoła.Rozgląda na wszystkie strony.Woła najpierw cicho, potem głośniej.Za trzecim razem aż drapie ją w gardle.Gdzież ona jest? — myśli.Nie mogła odejść daleko, przecież dopiero co tu była.Chyba nie minęła nawet minuta, odkąd widziała ją ostatni raz?Najpierw się złości.Jest wściekła.Wrzeszczy na synka.— Siedźże wreszcie spokojnie!Torebka ciągle zjeżdża jej z ramienia, kobieta wbija w nią paznokcie.I to zmęczenie.Szepcze do siebie:— Dlaczego? — Raczej nie ma w tym niepokoju, tylko rezygnacja.— Dlaczego, dlaczego, dlaczego?To takie niesprawiedliwe, co ona ma teraz zrobić?Prosi mężczyznę z kolejki, żeby przypilnował wózka z chłopcem.Mały okrągłymi oczami przygląda się obcemu człowiekowi, a matka zaczyna się przeciskać przez tłum, woła dziewczynkę, podskakuje, żeby dalej sięgnąć wzrokiem.W którą stronę powinna iść? Idzie w każdą po kolei, kilka metrów w jedną, potem w drugą.Ale nie widzi małej, zresztą i tak już musi wracać do synka.Po drodze ogarnia ją strach, który w jednej chwili zagłusza wszystko inne: złość, zmęczenie, rozpacz.Strach bierze ją w ramiona, spowija całą swoimi trującymi wyziewami.Gdzie ona jest? Gdzie jest jej córeczka? Jak to możliwe, że zniknęła? Dlaczego nie może jej znaleźć?Kiedy udaje jej się wygrzebać z torebki komórkę, by mieć pewność, że usłyszy, kiedy ktoś zadzwoni na numer wypisany na rączce dziewczynki, widzi, że wyświetlacz jest całkiem ciemny.Skończyła się bateria.Komórka padła.Kobieta naciska klawisze, potrząsa aparatem, znów coś naciska, lecz to nic nie daje.Dziewczynki nie ma, telefon milczy, a strach musi ustąpić, bo w jego miejsce teraz po plecach matki przebiega zgroza, z ostrymi pazurami i spiczastymi zębami.Moja córka zginęła, myśli.Pochłonęła ją ta leniwie płynąca masa ludzi w przedświątecznym nastroju, porwał ją ten obcy, nieznany świat.Chłopiec znów zaczyna się wiercić w wózku.Ale już nie tak rozzłoszczony.Lęk matki udzielił się i jemu.Chmura wysoko nad ich głowami wreszcie nie wytrzymuje.Zaczyna padać deszcz.Tłum rozprasza się w jednej chwili, ludzie szukają schronienia, stają przy scenie, pod płachtami straganów.Matka zostaje w miejscu.Patrzy przez szarą zasłonę deszczu.Lecz w strugach wody nie widać małej.Na placu nie zostało żadne dziecko.Ona zniknęła.Petra, mama zaginionej dziewczynki, jest ubrana w dżinsy, cienką puchową kurtkę i ma ufarbowane włosy.Jest na urlopie macierzyńskim, przedtem pracowała w biurze.Właściwie nie jest samotną matką, przynajmniej nie powinna być, ale jej facet ją zostawił, Petra nie wie, gdzie on się podziewa.Wyniósł się niecałe cztery miesiące temu, nawet nie odbiera, kiedy ona dzwoni do niego na komórkę.Rozmawiała tylko z jego rodzicami, z jakimś kolegą, raz z bratem.Wszyscy mówią to samo: on teraz chce być sam, odezwie się, kiedy tylko będzie mógł.Oznacza to mniej więcej, że nie chcą mieć z nią nic do czynienia.Ona i jej dzieciaki mają zostawić ich w spokoju, wszystkich.Od czasu jego zniknięcia musi sama opłacać czynsz, nienawidzi go, nienawidzi jego rodziców, całej jego rodziny, nienawidzi każdego z jego beznadziejnych kumpli.Nie może do niego teraz zadzwonić.Nawet gdyby jej telefon działał.Gdzież jest to dziecko? Jak mogło zniknąć w tak krótkim czasie?Petra nie wie, co zrobić.Dokąd pójść? Z kim rozmawiać? Potrzebuje pomocy.Ale gdzie jej szukać? Czy powinna próbować zachować spokój? Czy ktoś wtedy zechce jej wysłuchać? Może będzie lepiej, jak zacznie krzyczeć albo przynajmniej płakać, żeby inni zrozumieli powagę sytuacji? Zanim zdążyła podjąć jakąkolwiek decyzję, ktoś położył dłoń na jej ramieniu.Przypuszczalnie widać po niej, że jest przerażona, bo mężczyzna, który stał przed nią w kolejce, proponuje, że pójdzie poszukać dziewczynki.Radzi jej też, żeby poprosiła o pomoc Mikołaja.— Niech mu pani wyjaśni, co się stało — mówi mężczyzna.— Wszystko będzie dobrze — dodaje jeszcze.Chyba widzi, że kobieta potrzebuje otuchy.— Proszę się nie denerwować, ona zaraz się znajdzie.Matka jednak się denerwuje, to dzieje się samo.Straszne obrazy pojawiają się szybciej, niż potrafi opowiedzieć facetowi z przyprawioną brodą, co się stało.Obrazy zderzają się ze sobą, są bezlitosne.Jej córeczka jest mała, ma zaledwie cztery lata i dziewięć miesięcy, w nocy jeszcze potrzebuje pieluchy i ssie kciuk.Czy tu w pobliżu jest jakaś głęboka woda? — zastanawia się Petra, podczas gdy Mikołaj, który właściwie ma na imię Magnus, dzwoni do kogoś, kto zaraz nada komunikat przez prowizorycznie zainstalowane głośniki.— Moja córka ma na imię Emma — mówi Petra.— Emmo — trzeszczą głośniki.— Twoja mama czeka na ciebie przy Mikołaju.— Ona nie umie pływać — szepcze Petra.Jezioro, kanał, rzeka czy jakiś strumień? Woda nie musi być nawet głęboka.Dziecko może się utopić w wodzie o głębokości dwudziestu centymetrów.Ale przecież są w środku miasta.Gdzie miałaby tutaj utonąć? Fontanna jest wyłączona na zimę, a do portu nie mogła dojść, to za daleko, tam się idzie ponad godzinę.Emma nie może iść tak daleko zupełnie sama, to przecież oczywiste.Zresztą nawet gdyby próbowała, ktoś zatrzymałby ją po drodze.Mimo wszystko te obrazy cisną się jej do głowy.Nieskończona ilość możliwych wypadków, nie można wykluczyć żadnej katastrofy.Upadek? Jej córeczka łatwo traci równowagę.Widzi, jak się przewraca głową naprzód.Może spada z jakiejś wysokości.Pusty plac zabaw, drzewo, śliska huśtawka, murek, kamień, drabinka do wspinania.Albo wpada do studzienki ulicznej, gdzie pochłonie ją ciemność, nie będzie słychać jej wołania o pomoc.Zmiażdżona, martwa, połamane nogi, wgnieciona klatka piersiowa, uduszona w jakimś ciasnym pomieszczeniu.Śmierć zawsze przychodzi szybko, choć umieranie może być bolesne i rozciągnięte w czasie.Nie ma żadnego miłosiernego, łagodnego przejścia od dziecka żywego do dziecka, które nie oddycha, od rosnącego dziecka do gnijącego ciała.Deszcz ustał i grupki ludzi znów zaczynają spacerować.Z głośników wydostaje się kolejna wiadomość i unosi się nad placem: „Czteroletnia Emma szuka swojej mamy.Emma jest ubrana w granatowy kombinezon, ma blond włosy.Jej mama czeka pod dużą sceną”.Mężczyzna, który pomagał jej w poszukiwaniach, właśnie wraca.Jest mu przykro, ale jego dzieci są już głodne i zmęczone, nie wytrzymają tu dłużej, musi wracać do domu.— Wszystko będzie dobrze — mówi jeszcze raz i odchodzi.Myśli Petry nadal pędzą jak oszalałe.Plac wydaje się bardzo mały.Tłum ludzi, stragany, tu jest za ciasno.Dlaczego dziewczynka miałaby tu zostać? Zaledwie kilka metrów dalej zaczyna się groźne miasto [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Lecz to i tak było lepsze niż inne atrakcje jarmarku.Matka odszukała w torebce proszki od bólu głowy i połknęła jeden bez popijania.Tabletka utknęła jej w gardle, aż zacisnęła powieki z bólu i przyłożyła do mostka zaciśniętą dłoń.To dzieje się teraz.Stoją w kolejce.Kobieta próbuje zająć synka ciastkiem, które znalazła na dnie torby.Chłopiec jednak nie daje się tak łatwo oszukać.Wyrywa matce ciastko z ręki, drapie ją przy tym swoimi ostrymi paznokietkami, robi ślad na przegubie dłoni, a potem rzuca ciastkiem w mężczyznę, który stoi przed nimi w kolejce.I gdy kobieta go przeprasza, gorliwie strzepując mu okruszki z płaszcza, jej córka znika.Matka ogląda się do tyłu.Obraca dookoła.Rozgląda na wszystkie strony.Woła najpierw cicho, potem głośniej.Za trzecim razem aż drapie ją w gardle.Gdzież ona jest? — myśli.Nie mogła odejść daleko, przecież dopiero co tu była.Chyba nie minęła nawet minuta, odkąd widziała ją ostatni raz?Najpierw się złości.Jest wściekła.Wrzeszczy na synka.— Siedźże wreszcie spokojnie!Torebka ciągle zjeżdża jej z ramienia, kobieta wbija w nią paznokcie.I to zmęczenie.Szepcze do siebie:— Dlaczego? — Raczej nie ma w tym niepokoju, tylko rezygnacja.— Dlaczego, dlaczego, dlaczego?To takie niesprawiedliwe, co ona ma teraz zrobić?Prosi mężczyznę z kolejki, żeby przypilnował wózka z chłopcem.Mały okrągłymi oczami przygląda się obcemu człowiekowi, a matka zaczyna się przeciskać przez tłum, woła dziewczynkę, podskakuje, żeby dalej sięgnąć wzrokiem.W którą stronę powinna iść? Idzie w każdą po kolei, kilka metrów w jedną, potem w drugą.Ale nie widzi małej, zresztą i tak już musi wracać do synka.Po drodze ogarnia ją strach, który w jednej chwili zagłusza wszystko inne: złość, zmęczenie, rozpacz.Strach bierze ją w ramiona, spowija całą swoimi trującymi wyziewami.Gdzie ona jest? Gdzie jest jej córeczka? Jak to możliwe, że zniknęła? Dlaczego nie może jej znaleźć?Kiedy udaje jej się wygrzebać z torebki komórkę, by mieć pewność, że usłyszy, kiedy ktoś zadzwoni na numer wypisany na rączce dziewczynki, widzi, że wyświetlacz jest całkiem ciemny.Skończyła się bateria.Komórka padła.Kobieta naciska klawisze, potrząsa aparatem, znów coś naciska, lecz to nic nie daje.Dziewczynki nie ma, telefon milczy, a strach musi ustąpić, bo w jego miejsce teraz po plecach matki przebiega zgroza, z ostrymi pazurami i spiczastymi zębami.Moja córka zginęła, myśli.Pochłonęła ją ta leniwie płynąca masa ludzi w przedświątecznym nastroju, porwał ją ten obcy, nieznany świat.Chłopiec znów zaczyna się wiercić w wózku.Ale już nie tak rozzłoszczony.Lęk matki udzielił się i jemu.Chmura wysoko nad ich głowami wreszcie nie wytrzymuje.Zaczyna padać deszcz.Tłum rozprasza się w jednej chwili, ludzie szukają schronienia, stają przy scenie, pod płachtami straganów.Matka zostaje w miejscu.Patrzy przez szarą zasłonę deszczu.Lecz w strugach wody nie widać małej.Na placu nie zostało żadne dziecko.Ona zniknęła.Petra, mama zaginionej dziewczynki, jest ubrana w dżinsy, cienką puchową kurtkę i ma ufarbowane włosy.Jest na urlopie macierzyńskim, przedtem pracowała w biurze.Właściwie nie jest samotną matką, przynajmniej nie powinna być, ale jej facet ją zostawił, Petra nie wie, gdzie on się podziewa.Wyniósł się niecałe cztery miesiące temu, nawet nie odbiera, kiedy ona dzwoni do niego na komórkę.Rozmawiała tylko z jego rodzicami, z jakimś kolegą, raz z bratem.Wszyscy mówią to samo: on teraz chce być sam, odezwie się, kiedy tylko będzie mógł.Oznacza to mniej więcej, że nie chcą mieć z nią nic do czynienia.Ona i jej dzieciaki mają zostawić ich w spokoju, wszystkich.Od czasu jego zniknięcia musi sama opłacać czynsz, nienawidzi go, nienawidzi jego rodziców, całej jego rodziny, nienawidzi każdego z jego beznadziejnych kumpli.Nie może do niego teraz zadzwonić.Nawet gdyby jej telefon działał.Gdzież jest to dziecko? Jak mogło zniknąć w tak krótkim czasie?Petra nie wie, co zrobić.Dokąd pójść? Z kim rozmawiać? Potrzebuje pomocy.Ale gdzie jej szukać? Czy powinna próbować zachować spokój? Czy ktoś wtedy zechce jej wysłuchać? Może będzie lepiej, jak zacznie krzyczeć albo przynajmniej płakać, żeby inni zrozumieli powagę sytuacji? Zanim zdążyła podjąć jakąkolwiek decyzję, ktoś położył dłoń na jej ramieniu.Przypuszczalnie widać po niej, że jest przerażona, bo mężczyzna, który stał przed nią w kolejce, proponuje, że pójdzie poszukać dziewczynki.Radzi jej też, żeby poprosiła o pomoc Mikołaja.— Niech mu pani wyjaśni, co się stało — mówi mężczyzna.— Wszystko będzie dobrze — dodaje jeszcze.Chyba widzi, że kobieta potrzebuje otuchy.— Proszę się nie denerwować, ona zaraz się znajdzie.Matka jednak się denerwuje, to dzieje się samo.Straszne obrazy pojawiają się szybciej, niż potrafi opowiedzieć facetowi z przyprawioną brodą, co się stało.Obrazy zderzają się ze sobą, są bezlitosne.Jej córeczka jest mała, ma zaledwie cztery lata i dziewięć miesięcy, w nocy jeszcze potrzebuje pieluchy i ssie kciuk.Czy tu w pobliżu jest jakaś głęboka woda? — zastanawia się Petra, podczas gdy Mikołaj, który właściwie ma na imię Magnus, dzwoni do kogoś, kto zaraz nada komunikat przez prowizorycznie zainstalowane głośniki.— Moja córka ma na imię Emma — mówi Petra.— Emmo — trzeszczą głośniki.— Twoja mama czeka na ciebie przy Mikołaju.— Ona nie umie pływać — szepcze Petra.Jezioro, kanał, rzeka czy jakiś strumień? Woda nie musi być nawet głęboka.Dziecko może się utopić w wodzie o głębokości dwudziestu centymetrów.Ale przecież są w środku miasta.Gdzie miałaby tutaj utonąć? Fontanna jest wyłączona na zimę, a do portu nie mogła dojść, to za daleko, tam się idzie ponad godzinę.Emma nie może iść tak daleko zupełnie sama, to przecież oczywiste.Zresztą nawet gdyby próbowała, ktoś zatrzymałby ją po drodze.Mimo wszystko te obrazy cisną się jej do głowy.Nieskończona ilość możliwych wypadków, nie można wykluczyć żadnej katastrofy.Upadek? Jej córeczka łatwo traci równowagę.Widzi, jak się przewraca głową naprzód.Może spada z jakiejś wysokości.Pusty plac zabaw, drzewo, śliska huśtawka, murek, kamień, drabinka do wspinania.Albo wpada do studzienki ulicznej, gdzie pochłonie ją ciemność, nie będzie słychać jej wołania o pomoc.Zmiażdżona, martwa, połamane nogi, wgnieciona klatka piersiowa, uduszona w jakimś ciasnym pomieszczeniu.Śmierć zawsze przychodzi szybko, choć umieranie może być bolesne i rozciągnięte w czasie.Nie ma żadnego miłosiernego, łagodnego przejścia od dziecka żywego do dziecka, które nie oddycha, od rosnącego dziecka do gnijącego ciała.Deszcz ustał i grupki ludzi znów zaczynają spacerować.Z głośników wydostaje się kolejna wiadomość i unosi się nad placem: „Czteroletnia Emma szuka swojej mamy.Emma jest ubrana w granatowy kombinezon, ma blond włosy.Jej mama czeka pod dużą sceną”.Mężczyzna, który pomagał jej w poszukiwaniach, właśnie wraca.Jest mu przykro, ale jego dzieci są już głodne i zmęczone, nie wytrzymają tu dłużej, musi wracać do domu.— Wszystko będzie dobrze — mówi jeszcze raz i odchodzi.Myśli Petry nadal pędzą jak oszalałe.Plac wydaje się bardzo mały.Tłum ludzi, stragany, tu jest za ciasno.Dlaczego dziewczynka miałaby tu zostać? Zaledwie kilka metrów dalej zaczyna się groźne miasto [ Pobierz całość w formacie PDF ]