[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był jeszcze słaby, ale zgodnie z umową ubrał się i opuścił natychmiast nasze mieszkanie.Mama nie mogła uwierzyć, że naprawdę sobie poszedł.Nikt oprócz mnie, Janka i Moslera nieznał szczegółów naszej umowy.Był to jeden z jej warunków. Jak go przekonałeś?! dopytywała się mama. Pewnie zrozumiał, że nic już od nas nie wyciągnie odparłem.Objęła mnie z głęboką ulgą, jakby nasze życie zaczynało się od początku.Taty nie byłojeszcze w domu.Uznałem to za sprzyjającą okoliczność.Pomyślałem, że łatwiej będzie muprzyjąć moje wyjaśnienia, jeśli nie spotka się już nigdy z Moslerem.Postanowiliśmy zrobić muniespodziankę.Zastawiliśmy stół wiktuałami przyniesionymi przez Janka.Miało to być cośw rodzaju symbolicznego pożegnania z torturą strachu i zawiedzonych nadziei, jakiej poddawałnas od niemal roku były doktorant ojca.Nazwaliśmy to ostatnią wieczerzą z Moslerem.Tata długo nie wracał.Minęła już godzina od masowego powrotu do domów.Ulice byłyznów puste, a getto spowiła nocna cisza.Wreszcie drzwi się otworzyły.Rzuciliśmy siędo korytarza.Ojciec wyglądał strasznie.Jakby zupełnie zmieniły mu się rysy twarzy.Oczy miałwytrzeszczone koszmarnie, ledwo go poznałem. Leon, co się stało?! przeraziła się mama.Ojciec przeniósł na nią wolno oszalały wzrok.Chyba w ogóle nie wiedział, gdzie jest. Panie Mosler.to jest wybitna praca. Moslera już nie ma! Leon, słyszysz mnie? Mosler poszedł sobie na zawsze! Na zawsze powtórzył głucho ojciec i podniósł wolno rękę zaciśniętą kurczowona trzech paragwajskich paszportach.To, co się stało, opisał mi dokładnie Józek Kaplan, który widział wszystko z oknaswojego mieszkania na parterze.Tata wracał do domu razem ze wszystkimi.Tuż przed bramąnatknął się na wychodzącego od nas Moslera, który wciąż oglądał z niedowierzaniem paszportyprzyniesione przez Janka.Miał w ręku dokładnie to, czego chciał.Od lat kłamał, kradł, donosiłi oszukiwał, bo wydawało mu się, że to jedyny sposób na przetrwanie.A teraz po prostu dostałtrzy bilety na wolność od frajera, który nadal uważał, że umów trzeba dotrzymywać. Panie Mosler! Co pan tu robi? zawołał tata, zdziwiony. Nie wolno panu jeszczewychodzić!Cały ojciec do samego końca troszczył się o zdrowie tego drania. Dziękuję za troskę, panie profesorze, ale na mnie już czas.Wyjeżdżam za granicę. Jak to?Mosler zaśmiał się na widok jego zaskoczonej twarzy. Wielki profesor Leon Sajkowski! zadrwił. Zawsze mnie pan traktował jak łajno. O czym pan mówi? Był pan moim ulubionym doktorantem. Naprawdę? Już pan zapomniał? Co zapomniałem? Raz na wykładzie usiadłem w pierwszej ławce, bo chciałem być bliżej pana.Tak,podziwiałem pana, panie profesorze.Chciałem spijać słowa prosto z pańskich ust.Dlategousiadłem wtedy w pierwszej ławce.I co pan mi wtedy powiedział? Nie pamiętam takiej sytuacji. Powiedział pan: Panie Mosler, proszę wracać na swoje miejsce.No bo %7łyd mógł,oczywiście siedzieć tylko w żydowskiej ławce, na samej górze, ale nie tak blisko złotoustegoprofesora Sajkowskiego! Ależ to nieprawda! Powiedziałem to, bo nie chciałem żadnego konfliktu z władzami.I tak mnie ciągle oskarżali, że pana faworyzuję! Porządek musi być, prawda, panie profesorze? Jesteście tacy sami jak Niemcy.Alemnie to wszystko już nie dotyczy.Widzi pan, co to jest? Paszporty Paragwaju.A wie pan, kto mije załatwił? Wasz Janek.Tak, tak, narzeczony pańskiej córeczki.To się dopiero nazywa ironia,prawda? O tym warto by kiedyś napisać pracę doktorską, a nie o jakimś tam nadętym polskimpoecie.Oto żydowska rodzina Sajkowskich jedzie w bydlęcym wagonie do Treblinki, a panMosler dzięki nim płynie sobie statkiem do Paragwaju.Przyślę państwu pocztówkę, możecie nieodpisywać!Ryknął śmiechem prosto w twarz ojca.Może liczył na to, że cała ta przemowa zupełniego załamie, a może po prostu chciał się wygadać.W każdym razie był trochę zawiedziony,że ojciec tylko stał i słuchał. No, co pan nic nie mówi? Chce pan obejrzeć mój paszport? Proszę bardzo, zięć mizałatwił.Wystarczyło trochę go postraszyć, że sypnę jego laleczkę, a już przyniósł mi w zębachco trzeba.Bardzo przesadzone jest to wasze bohaterstwo, trzeba powiedzieć.Wystarczy.Nie dokończył, ponieważ w tym samym momencie ojciec chwycił go oburącz za gardłoz taką siłą, jakiej nikt by się po nim nie spodziewał.Mosler był co prawda młodszyi sprawniejszy, ale rana postrzałowa bardzo go osłabiła.Nie miał żadnych szans.Próbowałodepchnąć ojca, ale ten napierał z jakąś nieludzką siłą.Mosler zgiął się na nogach, jak miękkipatyk opadając na bruk.Oczy wyszły mu z orbit, zaczął rzęzić, ale ojciec nadal nie zwalniałuścisku.Puścił dopiero, kiedy ciało było już zupełnie nieruchome.Wyrwał z rąk trupa trzyparagwajskie paszporty i ściskając je kurczowo, wciąż półprzytomny, ruszył do domu.Ciało Moslera leżało na bruku przez całą noc.Było je widać z okna w moim pokoju.Wiem, że to głupie, ale za każdym razem, kiedy spoglądałem w dół, zastanawiałem się, co staniesię teraz z Frumką i Haną. 15Ruchome śniegiWe wtorki doktor Kirchner zmieniał Marię na całonocnym dyżurze.Zgodnie z niepisanąumową przychodził do szpitala kilka minut pózniej, żeby uniknąć spotkania z nią we wspólnymgabinecie.Tym razem jednak pojawił się cały kwadrans wcześniej.Było to jawne pogwałceniepierwszej zasady ich wzajemnych stosunków żadnych spotkań.Co gorsza, złamał równieżzasadę numer dwa żadnych rozmów. Przepraszam, że jestem wcześniej, ale kolega podwiózł mnie samocho-dem.Maria nie odpowiedziała.Krew uderzyła jej do twarzy.Każda chwila spędzonana koleżeńskich pogawędkach z niemieckim oficerem wydawała się jej potworną zdradą wobecCzesława.Nie miała ochoty przebywać w jednym pomieszczeniu z człowiekiem, któregopodwoziło do pracy SS. Ten kolega też jest lekarzem wyjaśnił doktor Kirchner, jakby czytał w jej myślach. W wojskowym szpitalu.Bardzo dobry specjalista, urolog.Znamy się jeszcze ze studiów.Podwiózł mnie, bo deszcz strasznie pada. Po co pan mi to mówi? wybuchła Maria. Nie mam ochoty prowadzić z panemprywatnych rozmów.Poczuła ulgę, że wreszcie powiedziała na głos to, co do tej pory wisiało tylkow powietrzu.Może i nie miał nic wspólnego z SS, ale co z tego? Byli wrogami, a wrogowie niegawędzą o pogodzie w ciepłym gabinecie. Jak pani sobie życzy powiedział doktor Kirchner wyraznie zraniony.W gabinecie zapanowało nieprzyjemne milczenie.Oboje starali udawać, że nie widząsiebie nawzajem.Maria spojrzała dyskretnie na zegarek.Do końca jej dyżuru pozostało jeszczeczternaście długich minut.Modliła się w duchu, żeby wezwano ją na oddział.Modlitwa okazała się wyjątkowo skuteczna, ponieważ niemal w tej samej chwilido gabinetu wpadła siostra Józefa. Pani doktor. urwała na widok doktora Kirchnera [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Był jeszcze słaby, ale zgodnie z umową ubrał się i opuścił natychmiast nasze mieszkanie.Mama nie mogła uwierzyć, że naprawdę sobie poszedł.Nikt oprócz mnie, Janka i Moslera nieznał szczegółów naszej umowy.Był to jeden z jej warunków. Jak go przekonałeś?! dopytywała się mama. Pewnie zrozumiał, że nic już od nas nie wyciągnie odparłem.Objęła mnie z głęboką ulgą, jakby nasze życie zaczynało się od początku.Taty nie byłojeszcze w domu.Uznałem to za sprzyjającą okoliczność.Pomyślałem, że łatwiej będzie muprzyjąć moje wyjaśnienia, jeśli nie spotka się już nigdy z Moslerem.Postanowiliśmy zrobić muniespodziankę.Zastawiliśmy stół wiktuałami przyniesionymi przez Janka.Miało to być cośw rodzaju symbolicznego pożegnania z torturą strachu i zawiedzonych nadziei, jakiej poddawałnas od niemal roku były doktorant ojca.Nazwaliśmy to ostatnią wieczerzą z Moslerem.Tata długo nie wracał.Minęła już godzina od masowego powrotu do domów.Ulice byłyznów puste, a getto spowiła nocna cisza.Wreszcie drzwi się otworzyły.Rzuciliśmy siędo korytarza.Ojciec wyglądał strasznie.Jakby zupełnie zmieniły mu się rysy twarzy.Oczy miałwytrzeszczone koszmarnie, ledwo go poznałem. Leon, co się stało?! przeraziła się mama.Ojciec przeniósł na nią wolno oszalały wzrok.Chyba w ogóle nie wiedział, gdzie jest. Panie Mosler.to jest wybitna praca. Moslera już nie ma! Leon, słyszysz mnie? Mosler poszedł sobie na zawsze! Na zawsze powtórzył głucho ojciec i podniósł wolno rękę zaciśniętą kurczowona trzech paragwajskich paszportach.To, co się stało, opisał mi dokładnie Józek Kaplan, który widział wszystko z oknaswojego mieszkania na parterze.Tata wracał do domu razem ze wszystkimi.Tuż przed bramąnatknął się na wychodzącego od nas Moslera, który wciąż oglądał z niedowierzaniem paszportyprzyniesione przez Janka.Miał w ręku dokładnie to, czego chciał.Od lat kłamał, kradł, donosiłi oszukiwał, bo wydawało mu się, że to jedyny sposób na przetrwanie.A teraz po prostu dostałtrzy bilety na wolność od frajera, który nadal uważał, że umów trzeba dotrzymywać. Panie Mosler! Co pan tu robi? zawołał tata, zdziwiony. Nie wolno panu jeszczewychodzić!Cały ojciec do samego końca troszczył się o zdrowie tego drania. Dziękuję za troskę, panie profesorze, ale na mnie już czas.Wyjeżdżam za granicę. Jak to?Mosler zaśmiał się na widok jego zaskoczonej twarzy. Wielki profesor Leon Sajkowski! zadrwił. Zawsze mnie pan traktował jak łajno. O czym pan mówi? Był pan moim ulubionym doktorantem. Naprawdę? Już pan zapomniał? Co zapomniałem? Raz na wykładzie usiadłem w pierwszej ławce, bo chciałem być bliżej pana.Tak,podziwiałem pana, panie profesorze.Chciałem spijać słowa prosto z pańskich ust.Dlategousiadłem wtedy w pierwszej ławce.I co pan mi wtedy powiedział? Nie pamiętam takiej sytuacji. Powiedział pan: Panie Mosler, proszę wracać na swoje miejsce.No bo %7łyd mógł,oczywiście siedzieć tylko w żydowskiej ławce, na samej górze, ale nie tak blisko złotoustegoprofesora Sajkowskiego! Ależ to nieprawda! Powiedziałem to, bo nie chciałem żadnego konfliktu z władzami.I tak mnie ciągle oskarżali, że pana faworyzuję! Porządek musi być, prawda, panie profesorze? Jesteście tacy sami jak Niemcy.Alemnie to wszystko już nie dotyczy.Widzi pan, co to jest? Paszporty Paragwaju.A wie pan, kto mije załatwił? Wasz Janek.Tak, tak, narzeczony pańskiej córeczki.To się dopiero nazywa ironia,prawda? O tym warto by kiedyś napisać pracę doktorską, a nie o jakimś tam nadętym polskimpoecie.Oto żydowska rodzina Sajkowskich jedzie w bydlęcym wagonie do Treblinki, a panMosler dzięki nim płynie sobie statkiem do Paragwaju.Przyślę państwu pocztówkę, możecie nieodpisywać!Ryknął śmiechem prosto w twarz ojca.Może liczył na to, że cała ta przemowa zupełniego załamie, a może po prostu chciał się wygadać.W każdym razie był trochę zawiedziony,że ojciec tylko stał i słuchał. No, co pan nic nie mówi? Chce pan obejrzeć mój paszport? Proszę bardzo, zięć mizałatwił.Wystarczyło trochę go postraszyć, że sypnę jego laleczkę, a już przyniósł mi w zębachco trzeba.Bardzo przesadzone jest to wasze bohaterstwo, trzeba powiedzieć.Wystarczy.Nie dokończył, ponieważ w tym samym momencie ojciec chwycił go oburącz za gardłoz taką siłą, jakiej nikt by się po nim nie spodziewał.Mosler był co prawda młodszyi sprawniejszy, ale rana postrzałowa bardzo go osłabiła.Nie miał żadnych szans.Próbowałodepchnąć ojca, ale ten napierał z jakąś nieludzką siłą.Mosler zgiął się na nogach, jak miękkipatyk opadając na bruk.Oczy wyszły mu z orbit, zaczął rzęzić, ale ojciec nadal nie zwalniałuścisku.Puścił dopiero, kiedy ciało było już zupełnie nieruchome.Wyrwał z rąk trupa trzyparagwajskie paszporty i ściskając je kurczowo, wciąż półprzytomny, ruszył do domu.Ciało Moslera leżało na bruku przez całą noc.Było je widać z okna w moim pokoju.Wiem, że to głupie, ale za każdym razem, kiedy spoglądałem w dół, zastanawiałem się, co staniesię teraz z Frumką i Haną. 15Ruchome śniegiWe wtorki doktor Kirchner zmieniał Marię na całonocnym dyżurze.Zgodnie z niepisanąumową przychodził do szpitala kilka minut pózniej, żeby uniknąć spotkania z nią we wspólnymgabinecie.Tym razem jednak pojawił się cały kwadrans wcześniej.Było to jawne pogwałceniepierwszej zasady ich wzajemnych stosunków żadnych spotkań.Co gorsza, złamał równieżzasadę numer dwa żadnych rozmów. Przepraszam, że jestem wcześniej, ale kolega podwiózł mnie samocho-dem.Maria nie odpowiedziała.Krew uderzyła jej do twarzy.Każda chwila spędzonana koleżeńskich pogawędkach z niemieckim oficerem wydawała się jej potworną zdradą wobecCzesława.Nie miała ochoty przebywać w jednym pomieszczeniu z człowiekiem, któregopodwoziło do pracy SS. Ten kolega też jest lekarzem wyjaśnił doktor Kirchner, jakby czytał w jej myślach. W wojskowym szpitalu.Bardzo dobry specjalista, urolog.Znamy się jeszcze ze studiów.Podwiózł mnie, bo deszcz strasznie pada. Po co pan mi to mówi? wybuchła Maria. Nie mam ochoty prowadzić z panemprywatnych rozmów.Poczuła ulgę, że wreszcie powiedziała na głos to, co do tej pory wisiało tylkow powietrzu.Może i nie miał nic wspólnego z SS, ale co z tego? Byli wrogami, a wrogowie niegawędzą o pogodzie w ciepłym gabinecie. Jak pani sobie życzy powiedział doktor Kirchner wyraznie zraniony.W gabinecie zapanowało nieprzyjemne milczenie.Oboje starali udawać, że nie widząsiebie nawzajem.Maria spojrzała dyskretnie na zegarek.Do końca jej dyżuru pozostało jeszczeczternaście długich minut.Modliła się w duchu, żeby wezwano ją na oddział.Modlitwa okazała się wyjątkowo skuteczna, ponieważ niemal w tej samej chwilido gabinetu wpadła siostra Józefa. Pani doktor. urwała na widok doktora Kirchnera [ Pobierz całość w formacie PDF ]