[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Machnęła lekceważąco ręką.- Chcę poznać prawdę.Nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami.A może onirzeczywiście nas okłamują? Tylko powód jest zupełnie inny niżten, który podejrzewa Adam? Tak naprawdę nie czyhają nanasze dobra i spadki.Może rzeczywiście nie było żadnegopożaru? Spojrzałam na swoje dłonie przerażona.A może to ja?Może ja miałam krew na rękach? Może to nie jest programpozwalający nam przypomnieć sobie przeszłość, tylko jakaśresocjalizacja morderców?Podzieliłam się z Morulską moim przypuszczeniem.Chybapo raz pierwszy słyszałam jej szczery śmiech.Azy pociekły jejpo policzkach i musiała użyć chusteczki do nosa.- W życiu nie słyszałam niczego tak niedorzecznego,skarbeczku.Masz naprawdę bujną wyobraznię.Zawstydziłam się.W mojej głowie ten pomysł wcale niebrzmiał aż tak głupio.- To dlaczego nie znalazłam niczego w internecie?- A po co ci to, skarbeczku? - Zacisnęła mocno wąskie ustaumalowane krwistoczerwoną szminką.- Chyba mi ufasz?- Ufam.- Nie chciałam jej do siebie zrażać.- Chodzi mi o to,że może gdybym zobaczyła chociaż zdjęcie zwęglonychszczątków, to wtedy moje wspomnienia by się odblokowały.Sama nie wiem.Potrzebuję tego.Tylko tyle.A nigdzie nie manawet wzmianki.Nic dziwnego, że zaczęłam się zastanawiać.Po mojej przemowie w gabinecie zapadła cisza.Morulskawpatrywała się we mnie w napięciu.W końcu wstała i podeszłado sekretarzyka zawalonego papierami.Sięgnęła do teczkileżącej na samym szczycie stosu.- Jak widzisz, często przesiaduję nad twoimi dokumentami -powiedziała, zagłębiając się z powrotem w fotelu.Czekałam w napięciu, gdy ona przeglądała zawartość teczki.- O, jest&Prawie wyrwałam jej z dłoni świstek papieru, którywyciągnęła w moją stronę.Był to wymięty wycinek z jakiejślokalnej gazety.Druk w miejscu załamań kartki wytarł się,czyniąc go trochę nieczytelnym.Na niewyraznym zdjęciu widaćbyło zgliszcza jakiegoś domu.Spłonął doszczętnie, tak jakmówiła.Dach zapadł się, tak samo jak piętro.Zciany z cegłytakże groziły zawaleniem.Zdjęcie było malutkie.Pozafragmentem domu nie było nic na nim widać.Przeczytałamszybko treść artykułu.Nie wniósł niczego odkrywczego domojej sytuacji.Oddałam wycinek Morulskiej. - Widzisz, kochanie, jest jakiś ślad.Pomógł ci jakoś? -Wydawało mi się, że w jej głosie wychwyciłam nutkę drwiny.- Nie, przepraszam - odpowiedziałam zakłopotana.Terazbyło mi głupio.Niepotrzebnie aż tak ją wcześniej atakowałam.- Jestem przekonana, że niezbędne ci informacje pojawią sięniedługo w internecie.Zacisnęłam mocno zęby.No i mam za swoje.Teraz niebędzie mnie już tak lubiła.Byleby tylko nie chciała mi jakoś zaszkodzić, na przykładwydłużając terapię.- Po prostu mam mętlik w głowie.Jeszcze dzisiaj taMagdalena - zaczęłam się tłumaczyć.- Opowiedz mi o tym, co się stało.- Powiedziała mi, że jest tu już od pięciu lat i że kiedyś byłataka jak ja, że też miała sobie wszystko przypomnieć.A potempodobno nie było efektów.Powiedziała też, że słyszy głosy.Postanowiłam nie wspominać o mordercach w białychfartuchach.Jeszcze tego brakowało, żeby Morulska wpadła whisterię, że teraz podejrzewam, że chce mnie potajemnie zabić.- Głosy? - podchwyciła lekarka.- Czy to informacja o głosachtak cię wystraszyła?Już miałam przytaknąć, ale powstrzymałam się.- Nie.Bardziej mnie zmartwiło jej stwierdzenie, że jesteśmytakie same.- Skarbeczku - na jej twarzy pojawił się profesjonalnyuśmiech.- Już ci mówiłam, na pewno nie jesteście takie same.- Ale&- Julio, nie jesteście takie same.Widzę, że należy więcejczasu poświęcić Magdalenie.Jej terapia nie przynosipożądanych efektów.Nie odzywałam się, gdy Morulska przekładała ze złościądokumenty w mojej teczce.- Skarbeczku, myślę, że dzisiaj skończymy naszą sesjęwcześniej.Mam kilka spraw do załatwienia.Bardzo cięprzepraszam.Wstałam na sztywnych nogach i skierowałam się do wyjścia.Też nie miałam ochoty dłużej siedzieć naprzeciwko niej isłuchać pustych słów pociechy.Gdy zamykałam za sobą drzwi, zobaczyłam, jak wykręcajakiś numer na białym telefonie stacjonarnym.- Witam, panie doktorze, mówi Zofia Morulska.Paniedoktorze, mamy problem z jedną pacjentką&Reszty już nie słyszałam.Gdy znalazłam się w pokoju, nie mogłam skupić się naczytaniu czy choćby leżeniu i patrzeniu w sufit.Rozpamiętywałam króciutki artykuł, który pokazała milekarka.To zdjęcie zgliszczy.Coś mi w nim nie pasowało.Tylkoco?Wyciągnęłam z biurka kartki pożyczone od Izy.Większośćjuż zamalowałam portretami tajemniczej dziewczyny, aleznalazłam jeszcze kilka czystych.Malunki rzuciłam niedbale nałóżko.Część z nich sfrunęła na podłogę, ale się tym nieprzejęłam.Nie mogłam oderwać wzroku od bieli kartki.Tępyjuż ołówek zaczął tańczyć w mojej dłoni, odtwarzającniewyrazną fotografię.Gdy skończyłam, na kolejnej czystej stronie postarałam sięnarysować dom, którego zarysy zobaczyłam któregoś dnia wswojej pamięci.Porównałam rysunki.Oba pozostawiały wiele do życzenia,ale to na pewno nie był ten sam budynek.Dom z mojej pamięcimiał z przodu werandę, na którą prowadziły trzy betonoweschodki.W spalonym domu front ocalał, ale przed wejściembrakowało werandy.Sięgnęłam po fotografię przedstawiającąmnie i rodziców.Niestety zasłanialiśmy sobą cały dół budynku.Było widać tylko pierwsze piętro i dach.Kilka minut pózniej jeszcze raz wpisywałam w wyszukiwarceszpitalnego komputera hasła pożar i Warszawa [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.- Machnęła lekceważąco ręką.- Chcę poznać prawdę.Nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami.A może onirzeczywiście nas okłamują? Tylko powód jest zupełnie inny niżten, który podejrzewa Adam? Tak naprawdę nie czyhają nanasze dobra i spadki.Może rzeczywiście nie było żadnegopożaru? Spojrzałam na swoje dłonie przerażona.A może to ja?Może ja miałam krew na rękach? Może to nie jest programpozwalający nam przypomnieć sobie przeszłość, tylko jakaśresocjalizacja morderców?Podzieliłam się z Morulską moim przypuszczeniem.Chybapo raz pierwszy słyszałam jej szczery śmiech.Azy pociekły jejpo policzkach i musiała użyć chusteczki do nosa.- W życiu nie słyszałam niczego tak niedorzecznego,skarbeczku.Masz naprawdę bujną wyobraznię.Zawstydziłam się.W mojej głowie ten pomysł wcale niebrzmiał aż tak głupio.- To dlaczego nie znalazłam niczego w internecie?- A po co ci to, skarbeczku? - Zacisnęła mocno wąskie ustaumalowane krwistoczerwoną szminką.- Chyba mi ufasz?- Ufam.- Nie chciałam jej do siebie zrażać.- Chodzi mi o to,że może gdybym zobaczyła chociaż zdjęcie zwęglonychszczątków, to wtedy moje wspomnienia by się odblokowały.Sama nie wiem.Potrzebuję tego.Tylko tyle.A nigdzie nie manawet wzmianki.Nic dziwnego, że zaczęłam się zastanawiać.Po mojej przemowie w gabinecie zapadła cisza.Morulskawpatrywała się we mnie w napięciu.W końcu wstała i podeszłado sekretarzyka zawalonego papierami.Sięgnęła do teczkileżącej na samym szczycie stosu.- Jak widzisz, często przesiaduję nad twoimi dokumentami -powiedziała, zagłębiając się z powrotem w fotelu.Czekałam w napięciu, gdy ona przeglądała zawartość teczki.- O, jest&Prawie wyrwałam jej z dłoni świstek papieru, którywyciągnęła w moją stronę.Był to wymięty wycinek z jakiejślokalnej gazety.Druk w miejscu załamań kartki wytarł się,czyniąc go trochę nieczytelnym.Na niewyraznym zdjęciu widaćbyło zgliszcza jakiegoś domu.Spłonął doszczętnie, tak jakmówiła.Dach zapadł się, tak samo jak piętro.Zciany z cegłytakże groziły zawaleniem.Zdjęcie było malutkie.Pozafragmentem domu nie było nic na nim widać.Przeczytałamszybko treść artykułu.Nie wniósł niczego odkrywczego domojej sytuacji.Oddałam wycinek Morulskiej. - Widzisz, kochanie, jest jakiś ślad.Pomógł ci jakoś? -Wydawało mi się, że w jej głosie wychwyciłam nutkę drwiny.- Nie, przepraszam - odpowiedziałam zakłopotana.Terazbyło mi głupio.Niepotrzebnie aż tak ją wcześniej atakowałam.- Jestem przekonana, że niezbędne ci informacje pojawią sięniedługo w internecie.Zacisnęłam mocno zęby.No i mam za swoje.Teraz niebędzie mnie już tak lubiła.Byleby tylko nie chciała mi jakoś zaszkodzić, na przykładwydłużając terapię.- Po prostu mam mętlik w głowie.Jeszcze dzisiaj taMagdalena - zaczęłam się tłumaczyć.- Opowiedz mi o tym, co się stało.- Powiedziała mi, że jest tu już od pięciu lat i że kiedyś byłataka jak ja, że też miała sobie wszystko przypomnieć.A potempodobno nie było efektów.Powiedziała też, że słyszy głosy.Postanowiłam nie wspominać o mordercach w białychfartuchach.Jeszcze tego brakowało, żeby Morulska wpadła whisterię, że teraz podejrzewam, że chce mnie potajemnie zabić.- Głosy? - podchwyciła lekarka.- Czy to informacja o głosachtak cię wystraszyła?Już miałam przytaknąć, ale powstrzymałam się.- Nie.Bardziej mnie zmartwiło jej stwierdzenie, że jesteśmytakie same.- Skarbeczku - na jej twarzy pojawił się profesjonalnyuśmiech.- Już ci mówiłam, na pewno nie jesteście takie same.- Ale&- Julio, nie jesteście takie same.Widzę, że należy więcejczasu poświęcić Magdalenie.Jej terapia nie przynosipożądanych efektów.Nie odzywałam się, gdy Morulska przekładała ze złościądokumenty w mojej teczce.- Skarbeczku, myślę, że dzisiaj skończymy naszą sesjęwcześniej.Mam kilka spraw do załatwienia.Bardzo cięprzepraszam.Wstałam na sztywnych nogach i skierowałam się do wyjścia.Też nie miałam ochoty dłużej siedzieć naprzeciwko niej isłuchać pustych słów pociechy.Gdy zamykałam za sobą drzwi, zobaczyłam, jak wykręcajakiś numer na białym telefonie stacjonarnym.- Witam, panie doktorze, mówi Zofia Morulska.Paniedoktorze, mamy problem z jedną pacjentką&Reszty już nie słyszałam.Gdy znalazłam się w pokoju, nie mogłam skupić się naczytaniu czy choćby leżeniu i patrzeniu w sufit.Rozpamiętywałam króciutki artykuł, który pokazała milekarka.To zdjęcie zgliszczy.Coś mi w nim nie pasowało.Tylkoco?Wyciągnęłam z biurka kartki pożyczone od Izy.Większośćjuż zamalowałam portretami tajemniczej dziewczyny, aleznalazłam jeszcze kilka czystych.Malunki rzuciłam niedbale nałóżko.Część z nich sfrunęła na podłogę, ale się tym nieprzejęłam.Nie mogłam oderwać wzroku od bieli kartki.Tępyjuż ołówek zaczął tańczyć w mojej dłoni, odtwarzającniewyrazną fotografię.Gdy skończyłam, na kolejnej czystej stronie postarałam sięnarysować dom, którego zarysy zobaczyłam któregoś dnia wswojej pamięci.Porównałam rysunki.Oba pozostawiały wiele do życzenia,ale to na pewno nie był ten sam budynek.Dom z mojej pamięcimiał z przodu werandę, na którą prowadziły trzy betonoweschodki.W spalonym domu front ocalał, ale przed wejściembrakowało werandy.Sięgnęłam po fotografię przedstawiającąmnie i rodziców.Niestety zasłanialiśmy sobą cały dół budynku.Było widać tylko pierwsze piętro i dach.Kilka minut pózniej jeszcze raz wpisywałam w wyszukiwarceszpitalnego komputera hasła pożar i Warszawa [ Pobierz całość w formacie PDF ]