[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szula wyszła z gabinetu lekarskiego, nerwowo zagryzając dolną wargę.Siedziałem w przestronnejpoczekalni.Przez ostatnie pół godziny sekretarka profesora zabawiała mnie rozmową o pogodzie, ojakości ręcznie produkowanych zegarków i o bezgranicznej bezczelności Japończyków wtykającychnos w tradycyjny przemysł Szwajcarów.Sekretarka mówiła bez emocji, jak przystało na bardzozadbaną panią w średnim wieku, odzianą w ciasno przylegający biały kitel i ukrywającą oczy zaokularami w modnej oprawie.Ona również spostrzegła nerwowy odruch Szuli i z profesjonalnątroską, bez cienia osobistego zaangażowania, zaproponowała jej szklankę zimnego napoju.Szulaprzeszła przez sekretariat nie zauważając nikogo.Wybiegłem za nią.Dopiero gdy zatrzymała się przywindzie, miałem okazję zapytać:  Na miłość boską, co się stało?Drzwi windy otwarły się bezszelestnie.Weszliśmy i stanęliśmy oparci o przeciwległe ścianki,razem, a jednak osobno, dwoje ludzi zamkniętych w odciętej od świata klatce.Szula przejrzała się wlustrze. Tak.Nie jestem już kobietą , wyrzuciła z siebie. Nie jestem już kobietą , powtórzyła. Nie wyglądasz na mężczyznę , próbowałem zażartować. Nie ma w tym nic śmiesznego , żachnęła się. Co powiedział profesor? Powiedział, że nie wolno mi zajść w ciążę. Nie ma sprawy.Kupisz sobie pigułki przeciwciążowe. Nic nie rozumiesz albo nie chcesz zrozumieć , odparła i zamilkła.Winda zjeżdżała tak miękko jakby szyb był wyłożony watą i równie miękko zatrzymała się naparterze.Szula nosiła buty na wysokich obcasach stukających o marmurową podłogę hallu.Pchnąłemprzed nią oszklone drzwi obrotowe.Znalezliśmy się na ulicy.Padał deszcz. Zmokniemy ,powiedziałem.Woda niszczyła wygląd jej starannie uczesanych włosów. Psujesz sobie fryzurę ,dodałem, otwierając parasol.Ale Szula, wyraznie pragnąc zademonstrować swój nowy stosunek dokobiecości, odmówiła ochrony przed deszczem.Po chwili rozmazał się jej makijaż oczu.Nie byłempewien, czy ciemnoniebieska strużka spływająca po policzkach to tylko deszcz, czy też deszczpomieszany z łzami.Lato miało się ku jesieni.Przypominała o tym żółknąca korona rozłożystegokasztana rosnącego naprzeciw biurowca, z którego wyszliśmy przed chwilą.Drzewo rosło samotniewśród szarych murów i oświetlonych okien wystawowych, samym swoim istnieniem przypominając,że świat to nie tylko domy, ulice i samochody.Pomyślałem o sile przyrody kierującej naszym życiem,o drzewach, które nie tracą soków, nawet gdy tracą liście.Szula zacisnęła pasek deszczowca, pasekbez klamry, związany niedbałym węzłem.Spontaniczny ruch symbolizował w moich oczach chwilęodcięcia od otoczenia.Taką wryła mi się w pamięć, jak fotografia, która nigdy nie żółknie.Macierzyństwo uważała za nieodłączną część kobiecości, zaś kobiecość za najistotniejszy elementswego życia.Nie była to kobiecość z rodzaju, jaki feministki wypisują na sztandarach, lecz taka, którawymaga obecności mężczyzny, bo dopiero w jego towarzystwie uzyskuje pełną wyrazistość.Terazodkryła, że brak jej istotnego ogniwa w łańcuchu istnienia i dlatego byt stracił znaczenie.Nie znaczyto, iż należy mu położyć kres, mówiła, ale nie ulega wątpliwości, że od tego dnia będzie jak potrawa,którą zapomniano posolić.Bez smaku.Różniliśmy się zasadniczo poglądami na kwintesencję życia.Byłem mistrzem w fachuracjonalizacji.Zawsze umiałem sobie wytłumaczyć, że potknięcie uratowało mnie przed upadkiem; żeupadek umożliwił mi stanąć na nogi lepiej niż poprzednio; że rozbite małżeństwo nie stanowiłożadnego nieszczęścia, ponieważ byłem wolny do zawarcia lepszego; a przede wszystkim wierzyłemświęcie i bez zastrzeżeń, że tak jak każdy żołnierz nosi w plecaku buławę marszałkowską, tak ja mamukryty w zakamarkach duszy przysłowiowy łut szczęścia.Szula była inna.Natura nie wyposażyła jej78 w tę wspaniałą cechę postrzegania kolom czarnego jako biały lub, w najgorszym przypadku, jakojeden z odcieni szarości.Nie posiadała umiejętności oszukiwania samej siebie i za brak ten płaciłazawsze pełną cenę niepowodzenia.Ja proponowałem kontynuację podróży, Szula sprzeciwiła siękategorycznie. Jak długo będziemy mogli udawać, że nic się nie stało, że wszystko w porządku? ,chciała wiedzieć. Ile razy będziesz musiał odwracać wzrok, aby nie widzieć mojej skwaszonejminy? Dyskusja nie miała sensu.Wysłaliśmy depeszę anulującą wizytę u wuja Henryka w Kanadzie,aby nazajutrz wrócić do domu.Na lotnisku Ben Guriona w Tel-Awiwie oczekiwali nas rodzice Szuli.W drodze do miasta teść siedział milczący za kierownicą wypieszczonego opla; teściowa szczebiotałajak dzierlatka, ani słowem nie odnosząc się do tak nagle przerwanej podróży.Jeszcze tego samego tygodnia Szula zwróciła się do lekarza-specja-listy, prosząc o dokładnądiagnozę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl