[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czypowie jej pan o tym, kiedy ja pójdę do Leonarda?Przystał w milczeniu, po czym oboje wstali i postąpili naprzód spokojni i opanowani.I spokojnie oraz łagodnie opowiedziała Ruth synkowi o swym zamiarze; nie śmiała nawet uciec siędo jakichkolwiek nadzwyczajnych czułych słów bądz gestów, obawiała się bowiem, że czyniąc towzbudziłaby w nim niepotrzebne obawy o wynik swej pracy.Mówiła tonem pogodnym i prosiła,ażeby był mężny; i zaraził się ów biedaczek jej odwagą, jakkolwiek w jego przypadku zakorzenionaona była raczej w nieświadomości rzeczywistego bezpośredniego zagrożenia, nie zaś, jak u niej w głębokiej wierze.Kiedy wyszedł, Ruth jęła szykować suknię.Gdy zeszła na dół, udała się do starego,znajomego ogrodu i zebrała bukiecik ostatnich niezwiędłych jeszcze jesiennych kwiatów kilka różi tym podobnych.Pan Benson pouczył siostrę należycie; i chociaż twarz panny Faith spuchnięta była odpłaczu, przemawiała ona do Ruth z niemalże przesadną wesołością.Istotnie, kiedy tak stali wszyscyprzy drzwiach frontowych, poruszając w rozmowie beztroskie błahostki, jak gdyby było tozwyczajne pożegnanie, nie można było odgadnąć, iż w sercu każdego z nich kryły się napięte dogranic uczucia.Pozostawali tam długo, ostatnie promienie zachodzącego słońca padały na ichgromadkę.Ruth raz czy dwa zebrała się w sobie, by rzec Bywajcie , lecz kiedy wzrok jej padł naLeonarda, zmuszona była utaić drżenie warg i ukryć niespokojne usta pośród wiązki róż. Obawiam się, że nie pozwolą ci zatrzymać kwiatów rzekła panna Benson. Doktorzybardzo często skarżą się, że zapach niszczy powietrze. Nie; prawdopodobnie nie odparła pośpiesznie Ruth. Nie pomyślałam o tym.Zatrzymam tę jedną różę tylko.Leonardzie, proszę, kochanie! wręczyła mu resztę.Było to jejpożegnanie; skoro bowiem nie miała teraz woalu, za którym mogłaby skryć uczucia, przyzwała całąodwagę, ażeby zdobyć się na jeden uśmiech rozstania, i z uśmiechem się odwróciła.Lecz raz jedenobejrzała się za siebie na ulicy, z ostatniego miejsca, z którego widać było drzwi, a dostrzegłszyprzelotnie Leonarda, który stał na samym przedzie na stopniu, rzuciła się biegiem z powrotem, onzaś spotkał ją w połowie drogi i matka oraz dziecko nie przemówili ni słowem, trwając w ciasnymuścisku. No, Leonardzie rzekła panna Faith bądzże dzielnym chłopcem.Przekonana jestem, żeona niezadługo do nas wróci.Jednakże sama była bardzo bliska płaczu; i zdaje mi się, iż byłaby się mu poddała, gdybynie dane jej było znalezć zdrowego ujścia dla uczuć, jakim okazało się skarcenie Sally za to, iż daławyraz poglądowi odnośnie do poczynań Ruth, który ona sama wyraziła była nieledwie dwiegodziny wcześniej.Wziąwszy sobie za przykład słowa brata, wystosowała do Sally taką lekcjęo braku wiary, iż sama siebie zaskoczyła i tak wielce poruszyła własnymi słowy, że dośćpośpiesznie musiała zamknąć drzwi łączące kuchnię z bawialnią, ażeby uniemożliwić grożącejodpowiedzi Sally osłabienie wiary w słuszność tego, co uczyniła Ruth.Słowa jej sięgały dalej, nizliprzekonania.Wieczór w wieczór udawał się pan Benson po nowiny o Ruth; noc zaś w noc powracałz pomyślnymi wieściami.Gorączka, co prawda, szalała; lecz nie zbliżyła się do niej żadna zaraza.Oznajmił, że twarz Ruth była zawsze spokojna i pogodna, chyba że spowijał ją smutek, gdypowiadamiała o śmierciach, jakie zdarzały się pomimo najtroskliwszej opieki.Oświadczył, iż nigdyjeszcze nie widział jej twarzy tak urodziwą i łagodną, jaką była obecnie, gdy Ruth przebywałapośród choroby i rozpaczy.Pewnego wieczoru Leonard (Bensonowie nabrali bowiem odwagi względem choroby)towarzyszył mu w przechadzce na ulicę, przy której stał szpital.Pan Benson zostawił go tami nakazał wrócić do domu; lecz chłopiec się ociągał, nęcił go tłum, który się tam zebrał i wpatrywałbacznie w oświetlone okna szpitala.Niczego nie dało się dojrzeć; lecz większość owych biedakówmiała w tym pałacu śmierci przyjaciół bądz krewnych.Leonard stał i nasłuchiwał.Początkowo na to, co mówili, składały się niejasne i przesadzoneświadectwa (o ile możliwa była przesada w tej kwestii) okropieństw gorączki.Następnie jęli mówićo Ruth o jego matce; a Leonard wstrzymał oddech, aby usłyszeć. Powiadają, że to wielka grzesznica, a to jest jej pokuta rzekł ktoś.A gdy Leonard złapałoddech, nim ruszył naprzód, ażeby zażądać od mówiącego cofnięcia tego kłamstwa, ozwał siępewien starzec: Ktoś taki jak ona nigdy nie był wielkim grzesznikiem; ani też nie czyni swojej pracy zapokutę, lecz z miłości do Boga i do błogosławionego Jezusa.Znajdzie się ona w światłościBoskiego oblicza, kiedy ty i ja stać będziemy z daleka.Powiadam ci, człeku, kiedy zmarło się mejbiednej córce, a nikt nie chciał się do niej zbliżyć, jej głowa spoczywała w ową godzinę na piersi tejsłodkiej kobiety.Mógłbym cię powalić ciągnął starzec, wznosząc trzęsące się ramię za to, żeśnazwał tę kobietę wielką grzesznicą.Spoczywa na niej błogosławieństwo tych, co gotowali się naśmierć.Natychmiast rozległa się wrzawa na wiele głosów, każdy niósł opowieść o szlachetnychczynach jego matki, aż Leonardowi w głowie się zakręciło od uderzeń ukontentowanego, dumnegoserca.Niewielu zdawało sobie sprawę z tego, jak wiele Ruth uczyniła; nigdy o tym nie mówiła,wzbraniając się z uroczą nieśmiałością przed czynionymi bez ustanku zbyt licznymi wzmiankamio jej pracy.Jej lewica prawdziwie nie wiedziała, co czyniła prawica; Leonard zaś był terazoszołomiony słyszanymi wyrazami miłości oraz czci, jakimi ubodzy i odrzuceni ją obdarzali.Niemożna ich było powstrzymać.Z dumą wystąpił naprzód i dotknąwszy ramienia starca, któryprzemówił jako pierwszy, usiłował również przemówić; lecz przez chwilę nie mógł, ponieważ sercejego było przepełnione: łzy napływały przed słowami, lecz nareszcie zdołał rzec: Proszę pana, ja jestem jej synem! Ty! Tyś jej dzieciak! Niechaj cię Bóg błogosławi, chłopcze rzekła staruszka,przepychając się przez tłum. Nie dalej jak wczoraj uspokajała moje dziecko, śpiewając mu psalmyprzez caluśką noc.Cicho i słodko, cicho i słodko, tak żem słyszała aż ucichł niejeden biedaczek,chociaż już zmysły postradał i nie słyszał psalmów od wielu roków [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Czypowie jej pan o tym, kiedy ja pójdę do Leonarda?Przystał w milczeniu, po czym oboje wstali i postąpili naprzód spokojni i opanowani.I spokojnie oraz łagodnie opowiedziała Ruth synkowi o swym zamiarze; nie śmiała nawet uciec siędo jakichkolwiek nadzwyczajnych czułych słów bądz gestów, obawiała się bowiem, że czyniąc towzbudziłaby w nim niepotrzebne obawy o wynik swej pracy.Mówiła tonem pogodnym i prosiła,ażeby był mężny; i zaraził się ów biedaczek jej odwagą, jakkolwiek w jego przypadku zakorzenionaona była raczej w nieświadomości rzeczywistego bezpośredniego zagrożenia, nie zaś, jak u niej w głębokiej wierze.Kiedy wyszedł, Ruth jęła szykować suknię.Gdy zeszła na dół, udała się do starego,znajomego ogrodu i zebrała bukiecik ostatnich niezwiędłych jeszcze jesiennych kwiatów kilka różi tym podobnych.Pan Benson pouczył siostrę należycie; i chociaż twarz panny Faith spuchnięta była odpłaczu, przemawiała ona do Ruth z niemalże przesadną wesołością.Istotnie, kiedy tak stali wszyscyprzy drzwiach frontowych, poruszając w rozmowie beztroskie błahostki, jak gdyby było tozwyczajne pożegnanie, nie można było odgadnąć, iż w sercu każdego z nich kryły się napięte dogranic uczucia.Pozostawali tam długo, ostatnie promienie zachodzącego słońca padały na ichgromadkę.Ruth raz czy dwa zebrała się w sobie, by rzec Bywajcie , lecz kiedy wzrok jej padł naLeonarda, zmuszona była utaić drżenie warg i ukryć niespokojne usta pośród wiązki róż. Obawiam się, że nie pozwolą ci zatrzymać kwiatów rzekła panna Benson. Doktorzybardzo często skarżą się, że zapach niszczy powietrze. Nie; prawdopodobnie nie odparła pośpiesznie Ruth. Nie pomyślałam o tym.Zatrzymam tę jedną różę tylko.Leonardzie, proszę, kochanie! wręczyła mu resztę.Było to jejpożegnanie; skoro bowiem nie miała teraz woalu, za którym mogłaby skryć uczucia, przyzwała całąodwagę, ażeby zdobyć się na jeden uśmiech rozstania, i z uśmiechem się odwróciła.Lecz raz jedenobejrzała się za siebie na ulicy, z ostatniego miejsca, z którego widać było drzwi, a dostrzegłszyprzelotnie Leonarda, który stał na samym przedzie na stopniu, rzuciła się biegiem z powrotem, onzaś spotkał ją w połowie drogi i matka oraz dziecko nie przemówili ni słowem, trwając w ciasnymuścisku. No, Leonardzie rzekła panna Faith bądzże dzielnym chłopcem.Przekonana jestem, żeona niezadługo do nas wróci.Jednakże sama była bardzo bliska płaczu; i zdaje mi się, iż byłaby się mu poddała, gdybynie dane jej było znalezć zdrowego ujścia dla uczuć, jakim okazało się skarcenie Sally za to, iż daławyraz poglądowi odnośnie do poczynań Ruth, który ona sama wyraziła była nieledwie dwiegodziny wcześniej.Wziąwszy sobie za przykład słowa brata, wystosowała do Sally taką lekcjęo braku wiary, iż sama siebie zaskoczyła i tak wielce poruszyła własnymi słowy, że dośćpośpiesznie musiała zamknąć drzwi łączące kuchnię z bawialnią, ażeby uniemożliwić grożącejodpowiedzi Sally osłabienie wiary w słuszność tego, co uczyniła Ruth.Słowa jej sięgały dalej, nizliprzekonania.Wieczór w wieczór udawał się pan Benson po nowiny o Ruth; noc zaś w noc powracałz pomyślnymi wieściami.Gorączka, co prawda, szalała; lecz nie zbliżyła się do niej żadna zaraza.Oznajmił, że twarz Ruth była zawsze spokojna i pogodna, chyba że spowijał ją smutek, gdypowiadamiała o śmierciach, jakie zdarzały się pomimo najtroskliwszej opieki.Oświadczył, iż nigdyjeszcze nie widział jej twarzy tak urodziwą i łagodną, jaką była obecnie, gdy Ruth przebywałapośród choroby i rozpaczy.Pewnego wieczoru Leonard (Bensonowie nabrali bowiem odwagi względem choroby)towarzyszył mu w przechadzce na ulicę, przy której stał szpital.Pan Benson zostawił go tami nakazał wrócić do domu; lecz chłopiec się ociągał, nęcił go tłum, który się tam zebrał i wpatrywałbacznie w oświetlone okna szpitala.Niczego nie dało się dojrzeć; lecz większość owych biedakówmiała w tym pałacu śmierci przyjaciół bądz krewnych.Leonard stał i nasłuchiwał.Początkowo na to, co mówili, składały się niejasne i przesadzoneświadectwa (o ile możliwa była przesada w tej kwestii) okropieństw gorączki.Następnie jęli mówićo Ruth o jego matce; a Leonard wstrzymał oddech, aby usłyszeć. Powiadają, że to wielka grzesznica, a to jest jej pokuta rzekł ktoś.A gdy Leonard złapałoddech, nim ruszył naprzód, ażeby zażądać od mówiącego cofnięcia tego kłamstwa, ozwał siępewien starzec: Ktoś taki jak ona nigdy nie był wielkim grzesznikiem; ani też nie czyni swojej pracy zapokutę, lecz z miłości do Boga i do błogosławionego Jezusa.Znajdzie się ona w światłościBoskiego oblicza, kiedy ty i ja stać będziemy z daleka.Powiadam ci, człeku, kiedy zmarło się mejbiednej córce, a nikt nie chciał się do niej zbliżyć, jej głowa spoczywała w ową godzinę na piersi tejsłodkiej kobiety.Mógłbym cię powalić ciągnął starzec, wznosząc trzęsące się ramię za to, żeśnazwał tę kobietę wielką grzesznicą.Spoczywa na niej błogosławieństwo tych, co gotowali się naśmierć.Natychmiast rozległa się wrzawa na wiele głosów, każdy niósł opowieść o szlachetnychczynach jego matki, aż Leonardowi w głowie się zakręciło od uderzeń ukontentowanego, dumnegoserca.Niewielu zdawało sobie sprawę z tego, jak wiele Ruth uczyniła; nigdy o tym nie mówiła,wzbraniając się z uroczą nieśmiałością przed czynionymi bez ustanku zbyt licznymi wzmiankamio jej pracy.Jej lewica prawdziwie nie wiedziała, co czyniła prawica; Leonard zaś był terazoszołomiony słyszanymi wyrazami miłości oraz czci, jakimi ubodzy i odrzuceni ją obdarzali.Niemożna ich było powstrzymać.Z dumą wystąpił naprzód i dotknąwszy ramienia starca, któryprzemówił jako pierwszy, usiłował również przemówić; lecz przez chwilę nie mógł, ponieważ sercejego było przepełnione: łzy napływały przed słowami, lecz nareszcie zdołał rzec: Proszę pana, ja jestem jej synem! Ty! Tyś jej dzieciak! Niechaj cię Bóg błogosławi, chłopcze rzekła staruszka,przepychając się przez tłum. Nie dalej jak wczoraj uspokajała moje dziecko, śpiewając mu psalmyprzez caluśką noc.Cicho i słodko, cicho i słodko, tak żem słyszała aż ucichł niejeden biedaczek,chociaż już zmysły postradał i nie słyszał psalmów od wielu roków [ Pobierz całość w formacie PDF ]