[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znieg klei się do szyb.Za Aucją bielszpitalnych pomieszczeń, chodzą po nich ludzie w białychfartuchach.Przed Aucją biała szyba, jak oko zaciągniętebielmem.Od tej bieli robi się jej zimno aż do szpiku kości.Czuje się jak człowiek w górach, który wpadł w lodowąszczelinę.Jeszcze czepia się gładkich, białozielonych ścian, aleza chwilę osunie się na ciemne dno.Pułapka.Dookoła znajdują się ludzie, lecz nikt nie udzieli jej pomocy.Dla nich wszystkich zacznie się jutro normalny, zwykły dzień,tylko ona pozostanie po tej stronie, po stronie dni,upamiętnionych w życiu Nowoborów katastrofą.Dla niej niema już powrotu do codziennego, zwykłego życia.Mogłaby zapobiec temu, co stanie się z nią jutro, a możejeszcze dziś w nocy, temu, co będą robić z nią ludzie, ale niechce.Mogłaby pójść do swojej apteczki, ma tam jeszcze różneśrodki.Byłby koniec.Ale Aucja tego nie zrobi.To byłabyucieczka. Stchórzyłam w życiu kilka razy - myśli.- Za drogomnie to kosztowało w końcowym rezultacie.Nie będę umieraćjak tchórz. Aucja postanawia ponieść wszystkie konsekwencjetego, co się stało.Jej myśl - podobnie bywa w momentach śmiertelnegoniebezpieczeństwa - zaczyna pracować gorączkowo i sprawnie,chociaż, kto jak kto, ale ona przede wszystkim ma prawopowiedzieć: Dajcie mi spokój, jestem tak zmęczona, że niewiem sama, co robię i mówię.A więc: jak to było możliwe? Jaksię to mogło stać?W jaki sposób opłatek z cyjankiem, zgubiony przez Aucję,zabił Irenę Donatową?Kiedy wybiegła z gabinetu Donata, nie zastanawiała się wcale,co pomyślą i powiedzą zgromadzeni tam profesorowie ikoledzy.Z początku strach kazał jej biec.Strach czasamiprzytępia, a czasami zaostrza wrażliwość i spostrzegawczość.Strach Aucji wzmógł jej zdolność odczuwania.Zdziwionespojrzenia mijanych pielęgniarek, salowych, sanitariuszy, lżejchorych, błąkających się po korytarzach, siekły boleśnie nibylodowaty grad po gołym ciele.Drzwi, drzwi pootwierane, drzwipouchylane - ileż drzwi w tym szpitalu? Nigdy o tym niemyślała.Teraz wszystkie są w nią wycelowane niczymobiektywy aparatów fotograficznych.Oczy umieszczone za tymidrzwiami podpatrują i utrwalają w pamięci patrzących jejwzburzoną twarz, pochylenie pleców, świadczące o zgnębieniu,niecierpliwość rąk, przyspieszony, niepewny krok.W tymmomencie z obojętnych ludzi stają się świadkami, wkraczają wkrąg życia i spraw Aucji Bitmarowej.Będą mogli potemzeznawać: Tak.Widzieliśmy między godziną ósmą i dziewiątąwieczór doktor Bitmarową, kiedy biegła przez korytarz.Byłabardzo czymś zdenerwowana, bardzo poruszona.Tak jest,biegła w stronę separatki, w której leżała Irena Donatowa.Otwarte drzwi i badawcze oczy.Drzwi i oczy.Jak gdybywszyscy już wiedzieli, że doktor Aucja Bitmarową, chirurgszpitala w Nowoborach, chyba straciła rozum, bo któż jeśli nieszalony człowiek nosi ze sobą w kieszeni opłatek z cyjankiem igubi go beztrosko w skupisku paruset osób.Zwolniła kroku pod ciężarem tych spojrzeń, z których każdezdawało się chwytać ją za ramię, przytrzymywać w biegu, byzajrzeć jej w twarz i żądać wytłumaczenia się z niewybaczalnejlekkomyślności.W separatce panowały cisza i półmrok.Górne jaskraweświatło zgaszono, paliła się nieduża lampka na stoliku kołookna.Aucja pochyliła się nad Ireną.Irena oddychała równo,oczy miała zamknięte.Aucja zaczęła szukać.Na szafce Irenytylko szklanka z wodą, tampon do zwilżania ust.Nic więcej.Aucja uklękła, wzrokiem obiegła podłogę.Pod łóżkiem Irenycoś się bieliło.Wyciągnęła rękę, wstrzymując oddech.Nie, tonie proszek: malutki, biały strzępek ligniny.- Jasne deszczułkiposadzki, nienagannie wyfroterowane aż do lustrzanegopołysku, przyciemnione przez półmrok, biegną równymizakosami i zygzakami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Znieg klei się do szyb.Za Aucją bielszpitalnych pomieszczeń, chodzą po nich ludzie w białychfartuchach.Przed Aucją biała szyba, jak oko zaciągniętebielmem.Od tej bieli robi się jej zimno aż do szpiku kości.Czuje się jak człowiek w górach, który wpadł w lodowąszczelinę.Jeszcze czepia się gładkich, białozielonych ścian, aleza chwilę osunie się na ciemne dno.Pułapka.Dookoła znajdują się ludzie, lecz nikt nie udzieli jej pomocy.Dla nich wszystkich zacznie się jutro normalny, zwykły dzień,tylko ona pozostanie po tej stronie, po stronie dni,upamiętnionych w życiu Nowoborów katastrofą.Dla niej niema już powrotu do codziennego, zwykłego życia.Mogłaby zapobiec temu, co stanie się z nią jutro, a możejeszcze dziś w nocy, temu, co będą robić z nią ludzie, ale niechce.Mogłaby pójść do swojej apteczki, ma tam jeszcze różneśrodki.Byłby koniec.Ale Aucja tego nie zrobi.To byłabyucieczka. Stchórzyłam w życiu kilka razy - myśli.- Za drogomnie to kosztowało w końcowym rezultacie.Nie będę umieraćjak tchórz. Aucja postanawia ponieść wszystkie konsekwencjetego, co się stało.Jej myśl - podobnie bywa w momentach śmiertelnegoniebezpieczeństwa - zaczyna pracować gorączkowo i sprawnie,chociaż, kto jak kto, ale ona przede wszystkim ma prawopowiedzieć: Dajcie mi spokój, jestem tak zmęczona, że niewiem sama, co robię i mówię.A więc: jak to było możliwe? Jaksię to mogło stać?W jaki sposób opłatek z cyjankiem, zgubiony przez Aucję,zabił Irenę Donatową?Kiedy wybiegła z gabinetu Donata, nie zastanawiała się wcale,co pomyślą i powiedzą zgromadzeni tam profesorowie ikoledzy.Z początku strach kazał jej biec.Strach czasamiprzytępia, a czasami zaostrza wrażliwość i spostrzegawczość.Strach Aucji wzmógł jej zdolność odczuwania.Zdziwionespojrzenia mijanych pielęgniarek, salowych, sanitariuszy, lżejchorych, błąkających się po korytarzach, siekły boleśnie nibylodowaty grad po gołym ciele.Drzwi, drzwi pootwierane, drzwipouchylane - ileż drzwi w tym szpitalu? Nigdy o tym niemyślała.Teraz wszystkie są w nią wycelowane niczymobiektywy aparatów fotograficznych.Oczy umieszczone za tymidrzwiami podpatrują i utrwalają w pamięci patrzących jejwzburzoną twarz, pochylenie pleców, świadczące o zgnębieniu,niecierpliwość rąk, przyspieszony, niepewny krok.W tymmomencie z obojętnych ludzi stają się świadkami, wkraczają wkrąg życia i spraw Aucji Bitmarowej.Będą mogli potemzeznawać: Tak.Widzieliśmy między godziną ósmą i dziewiątąwieczór doktor Bitmarową, kiedy biegła przez korytarz.Byłabardzo czymś zdenerwowana, bardzo poruszona.Tak jest,biegła w stronę separatki, w której leżała Irena Donatowa.Otwarte drzwi i badawcze oczy.Drzwi i oczy.Jak gdybywszyscy już wiedzieli, że doktor Aucja Bitmarową, chirurgszpitala w Nowoborach, chyba straciła rozum, bo któż jeśli nieszalony człowiek nosi ze sobą w kieszeni opłatek z cyjankiem igubi go beztrosko w skupisku paruset osób.Zwolniła kroku pod ciężarem tych spojrzeń, z których każdezdawało się chwytać ją za ramię, przytrzymywać w biegu, byzajrzeć jej w twarz i żądać wytłumaczenia się z niewybaczalnejlekkomyślności.W separatce panowały cisza i półmrok.Górne jaskraweświatło zgaszono, paliła się nieduża lampka na stoliku kołookna.Aucja pochyliła się nad Ireną.Irena oddychała równo,oczy miała zamknięte.Aucja zaczęła szukać.Na szafce Irenytylko szklanka z wodą, tampon do zwilżania ust.Nic więcej.Aucja uklękła, wzrokiem obiegła podłogę.Pod łóżkiem Irenycoś się bieliło.Wyciągnęła rękę, wstrzymując oddech.Nie, tonie proszek: malutki, biały strzępek ligniny.- Jasne deszczułkiposadzki, nienagannie wyfroterowane aż do lustrzanegopołysku, przyciemnione przez półmrok, biegną równymizakosami i zygzakami [ Pobierz całość w formacie PDF ]