[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z trudem przełknęłaślinę i ponowiła pytanie.- Co trzeba mu powiedzieć?W końcu odpowiedział.Usłyszawszy tę odpowiedz, wygłoszonątonem sentencjonalnym a jednocześnie nieobecnym, Maria poczuła,że krew ścina jej się w żyłach.- Saxon sieje śmierć na swej drodze.Bez trudu namówiła go, aby został u niej na noc.Nie miał dokądpójść, a był zbyt zmęczony, żeby sobie czegoś poszukać.Ambasada dała Marii do dyspozycji komfortowe czteropokojowemieszkanie w okazałej kamienicy przy alei Kutuzowa, w zachodniejczęści miasta, po drugiej stronie rzeki Moskwy.Była to jedna z en-klaw, w których zgrupowano zagranicznych rezydentów - dyploma-tów, handlowców, dziennikarzy itp.Milicjanci dzień i noc strzegli102 wszystkich wejść.Można było tam się dostać wyłącznie po podaniuodpowiedniego hasła.Aby zmylić czujność milicji, Michael musiałukryć się w bagażniku wołgi.Maria przekonała go, aby spokojnie siedział sobie w jej miesz-kaniu, podczas gdy ona poleci do Paryża na spotkanie z generałemAvarone.Poleci samolotem następnego dnia.Zajmie jej to najwyżejtrzy lub cztery dni.Jej wyjazd nie wzbudzi żadnych podejrzeń, po-nieważ było już zaplanowane, że pojedzie do matki na Boże Na-rodzenie.Do świąt zostały dwa dni.Zapewniła, że nie powinien się niepokoić.Był całkiem bezpieczny,nikt mu nie zakłóci spokoju, sprzątaczka przyjdzie dopiero w połowieprzyszłego tygodnia.Mikrofonów nie ma - całkiem niedawno spe-cjalna służba ambasady przeprowadziła okresową kontrolę.Powinientylko starać się nie hałasować, nie zapalać światła.Powiedziała, żelodówka jest pełna jedzenia, spytała, czy potrzebuje czegoś szcze-gólnego.Z początku mówił, że nie, wzruszony sposobem, w jaki wzię-ła sprawę w swoje ręce, jej opanowaniem i stanowczością.Był roz-brojony względami, jakimi go otaczała, pozwolił jej działać.Po chwilinamysłu poprosił o aspirynę lub jakikolwiek środek przeciwbólowy,bo trochę bolała go głowa i chciał zapobiec pogorszeniu, poprosił teżo wódkę, bo nie widział innego sposobu na osłodzenie sobie tychparu dni Bożego Narodzenia, które ma spędzić w samotności i za-mknięciu.Na myśl o tym Marii zrobiło się przykro.Zapytała, dlacze-go właściwie nie mógłby z nią pojechać.O mało nie odpowiedział: boSaxon jeszcze nie umarł, ale powstrzymał się i odrzekł po prostu, żejeszcze na to nie czas. 6Fala zimna szalejąca w Europie Północnej dotarła w końcu do Pa-ryża.W piątek wieczorem mżyło, a ulice mieszkaniowej i biurowejdzielnicy Monceau były bardziej opustoszałe niż zwykle.Duży, ciemny samochód marki  Renault wjechał w ulicę obsa-dzoną czarnymi, lśniącymi drzewami, kończącą się ślepo przed ogro-dzeniem parku Monceau.Samochód zatrzymał się przy niewielkiejkamieniczce pogrążonej w ciemności.- Panie generale, czy potrzebuje pan jutro samochodu?- Nie, kapralu.Jutro odpoczynek!- Dziękuję, panie generale.I wesołych świąt!- Tobie też życzę wesołych świąt, chłopcze.Generał Georges Avarone wszedł bez pośpiechu do bramy kamie-niczki.Nie był w zbyt dobrym nastroju, szedł jednak krokiem lżej-szym niż zwykle, ponieważ już cieszył się na przyjemności nadcho-dzącego weekendu.Za dwa dni Boże Narodzenie, nie spędzi więc jakzwykle niedzieli w samotności.Stary wojskowy zniknął we wnętrzu kamienicy.Samochód czekał z zapalonym silnikiem.Kapral zasygnalizowałpowrót generała do domu, a teraz z mikrofonem w ręku patrzył nadrzwi wejściowe.Dwa razy rozbłysło światło w niewielkim owalnymokienku obok przedsionka.- Austerlitz - powiedział kapral do mikrofonu.I odjechał.104 Stojąc bez ruchu w korytarzu generał Avarone zastanawiał się, czynie popełnił błędu.Dał kierowcy sygnał, że wszystko w porządku, ale zrobił to ma-chinalnie, bez zastanowienia, tak jak każdego wieczoru; w ten sposóbzrzucił z siebie raczej ostatni krępujący go przymus, a nie świadomiewykonał ostatni gest mający zapewnić mu bezpieczeństwo.Chyba coś było nie w porządku.Coś go intrygowało, niepokoiło, ale nie wiedział dlaczego.Przezchwilę stał jak na czatach, wsłuchując się w panującą w domu ciszę,w najmniejszy podejrzany szmer.Prawie podskoczył, gdy do jegouszu doleciał z głębi korytarza po prawej stronie dzwięk włączającejsię sprężarki lodówki.W końcu powiedział sobie, że padł ofiarą wła-snej wyobrazni albo zmęczenia, albo wręcz wieku! Nic przecież sięnie działo, nie było żadnego niezwykłego dzwięku.Cóż mogłoby być?Od pięciu lat, od śmierci żony mieszkał sam.Nie miał zwierząt.Go-spodyni, ta sama od trzydziestu lat, Wietnamka, bardzo mu oddana,lekka maniaczka, przychodziła każdego ranka.A jednak coś było.Co to takiego?Nie miało to nic wspólnego z jego wyobraznią, zmęczeniem czywiekiem.To było realne, czuł to.Mówił mu to instynkt - a przeszłośćdowiodła, że mógł mieć do niego zaufanie, powinien mieć.Jego in-stynkt kazał mu odebrać sygnał, którego umysł jeszcze nie rozszyfro-wał [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl