[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyciągnął przed siebie paczkę.- Sąnaprawdę smaczne, bierz - dodał z nerwowym pojednawczym uśmiechem.- Sole magnezowepodtrzymują młodość.Dzikus nie zwracał na niego uwagi.- Czego chcecie ode mnie? - zapytał tocząc wzrokiem po roześmianych twarzach.-Czego chcecie ode mnie?- Bicza - odpowiedział chór setek pomieszanych głosów.- Biczuj się.Pokaż nambiczowanie.Potem grupa stojąca z tyłu zaintonowała skandując:- Chce-my-bi-cza! Chce-my-bi-cza!Inni natychmiast podjęli i teraz powtarzali zdanie raz za razem, jak papugi, corazgłośniej, aż przy siódmym lub ósmym powtórzeniu wołano już tylko to.- Chce-my-bi-cza!Krzyczeli wszyscy; odurzeni hałasem, jednomyślnością, wspólnym rytmem, moglibyzapewne tak krzyczeć godzinami - bez końca.Jednakże gdzieś przy dwudziestym piątympowtórzeniu nastąpiło osobliwe zakłócenie.Zza Hog s Back wyłonił się jeszcze jedenhelikopter, zawisł nad tłumem, potem osiadł na ziemi o kilka metrów od Dzikusa, na wolnejprzestrzeni między grupą gapiów a latarnią.Ryk śmigła na chwilę zagłuszył skandowanie; gdy maszyna stanęła na ziemi i silniki umilkły,  Chce-my-bi-cza! zabrzmiało tą samągłośną, upartą melodią.Drzwi helikoptera otwarły się i z wnętrza wyszedł najpierw młodzieniec o rumianejtwarzy, a za nim młoda kobieta w zielonych aksamitnych szortach, białej bluzeczce i czapcedżokejskiej.Na widok kobiety Dzikus wzdrygnął się, cofnął, zbladł.Ona zaś uśmiechała się ku niemu - uśmiechem niepewnym, błagalnym, niemalpokornym.Upływały sekundy.Jej wargi poruszały się, mówiła coś, lecz słowa zagłuszałogłośne nieustanne skandowanie gapiów.- Chce-my-bi-cza! Chce-my-bi-cza!Młoda kobieta przycisnęła obie dłonie do piersi i na brzoskwiniowej, bajeczniepięknej twarzy pojawił się nie bardzo do niej pasujący wyraz tęsknoty i smutku.Błękitneoczy zdawały się powiększać, rozświetlać i nagle po policzkach stoczyły się dwie łzy.Mówiła dalej coś, czego nie było słychać; potem szybkim, namiętnym gestem wyciągnęłaramiona do Dzikusa, ruszyła ku niemu.- Chce-my-bi-cza! Chce-my.I oto nagle otrzymali, czego chcieli.- Ladacznico! - Dzikus rzucił się na nią jak szaleniec.- Dziwko! - jak szaleniecświsnął nad nią biczem z drobnych rzemyków.Przerażona, rzuciła się do ucieczki, potknęła się i upadła we wrzosy.- Henryk, Henryk! - zawołała.Ale towarzysz o rumianej twarzy umknął z polazagrożenia za helikopter.Krąg rozpadł się z jękiem zachwytu i ekstazy; ludzie ruszyli ku magnetycznemucentrum atrakcji.Ból budził grozę, ale i fascynację.- Dziwka, wszeteczna dziwka! - oszalały Dzikus uderzył ponownie.Stłoczyli się wokoło, pchając się i popychając niczym świnie u koryta.- Och, to ciało! - Dzikus zgrzytał zębami.Tym razem opuścił bicz na własne plecy.-Zabić je! Zabić!Oszołomieni grozą i bólem, pobudzani od wewnątrz nawykiem współpracy, owympragnieniem jednomyślności i jednania się ze sobą, tak nieusuwalnie wpojonym im przezwarunkowanie, zaczęli naśladować szaleństwo jego gestów, uderzając jeden drugiego, gdyDzikus uderzał własne niepokorne ciało lub to pulchne wcielenie grzechu wijące się z bóluwe wrzosach u jego stóp.- Zabić je, zabić je, zabić.- wołał Dzikus. Wtem ktoś zaintonował nagle  Orgię-porgię , a wszyscy natychmiast podjęli refren iśpiewając zaczęli tańczyć.Orgia-porgia, w koło, raz za razem, okładając się wzajemnie wrytmie sześć ósmych.Orgia-porgia.Było już po północy, gdy odleciał ostatni helikopter.Otępiały od somy, wyczerpany długotrwałym szaleństwem zmysłów, Dzikus spał wewrzosach.Słońce było już wysoko, gdy się przebudził.Leżał przez chwilę, niczym sowamrużąc półprzytomne oczy w blasku słońca; potem nagle przypomniał sobie - wszystko.- O mój Boże, mój Boże! - zakrył oczy dłonią.Tego wieczoru helikoptery nadciągające z bzyczeniem spoza Hog s Back tworzyłyciemną chmurę dziesięciokilometrowej długości.Opis zeszłonocnej orgii pojednania ukazałsię we wszystkich gazetach.- Dzikus! - wołali pierwsi przybyli, wysiadając z maszyn.- Panie Dzikus!%7ładnej odpowiedzi.Drzwi latarni były uchylone.Otwarli je na oścież i weszli do mrocznego wnętrza.Podsklepieniem w przeciwległej części pokoju dojrzeli podest schodów wiodących na wyższepiętra.Tuż pod wierzchołkiem sklepienia kołysała się para nóg.- Panie Dzikus!Powoli, bardzo powoli, niczym dwie leniwe igły kompasu stopy obracały się w prawo;na północ, północny wschód, wschód, południowy wschód, południe, południo-południo-zachód, potem zatrzymały się i po paru sekundach równie leniwie ruszyły z powrotem wlewo.Południo-południo-zachód, południe, południowy wschód, wschód. OPOWIEZ O OSTATNIM CZAOWIEKUZaratustra Nietzschego przedstawiał ludziom ku przestrodze obraz ostatniegoczłowieka:  Myśmy szczęście wynalezli, mówi ostatni człowiek i mruży wzgardliwie oczy.Ostatni człowiek to ten, który nie jest już owym  przejściem i zanikiem , linią  rozpiętąmiędzy człowiekiem a zwierzęciem , na której z natury balansuje istota ludzka.Ostatniczłowiek wszystko osiągnął i teraz żyje w świecie urządzonym w sposób wygodny iprzyjemny.Powołany do życia ponad pól wieku temu (1931) piórem Aldousa Huxleya nowywspaniały świat jest światem spełnionej (rzekomo) szczęśliwości.Po tak długim czasie, jakiupłynął od chwili stworzenia tej dość już anachronicznej wizji społeczeństwaorganizowanego za pomocą metod biologicznych, zasadność wydania polskiego przekładumoże się wydać wątpliwa.Powieść Huxleya nie stanowi jednakże tylko antywellsowskiejwypowiedzi w sprawie tragicznych skutków triumfu nauki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl