[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Skąd masz bliznę na czole?Bądz łaskaw wyjaśnić tej pani - serdecznie zaproponował Filip Filipowicz.Szarikow zagrał va banque.- Byłem ranny na froncie kołczakowskim - wyszczekał.Panienka wstała iwyszła zgłośnym płaczem.- Niech pani przestanie! - krzyknął za nią Filip Filipowicz.- Chwileczkę, proszę oddać pierścionek -zwrócił się do Szarikowa.Ten zaś pokornie zdjął zpalca tombakowy pierścionek ze szmaragdowym oczkiem.- Dobra - powiedział raptem zwściekłością - ty mnie jeszcze popamiętasz.Urządzę ci jutro kompresjęetatów.- Niech się pani go nie boi - krzyknął do panienki Bormental.- Nie pozwolę mu nic pani zrobić! - odwrócił się itak popatrzył, że Szarikow cofnął się iuderzył głowąoszafę.- Jej nazwisko? - zapytał Bormental.- Nazwisko! - zaryczał inagle stał się dziki iprzerażający.- Wasniecowa - odpowiedział Szarikow, szukając wzrokiem, gdzie by tu zwiać.- Codziennie - ujmując go za klapy kurtki powiedział Bormental - sam osobiście będę sprawdzał wza-kładzie oczyszczania, czy nie zredukowano obywatelki Wasniecowej.Ijeżeli ty.jeśli się dowiem, że jest zredu-kowana, to.własnoręcznie cię zastrzelę.Strzeż się, Szarikow, do ciebie mówię!Szarikow nie mógł oderwać oczu od nosa Bormentala.- Sami też umiemy strzelać zrewolweru.- wymamrotał Poligraf, ale jakoś słabo inagle wykorzystałmoment, by prysnąć wdrzwi.- Strzeż się! - biegł za nim krzyk Bormentala.Przez całą noc ipołowę następnego dnia wisiała cisza jak burzowa chmura.Wszyscy milczeli.Ale na-stępnego dnia, kiedy Poligraf Poligrafowicz, którego tknęło ponure przeczucie, odjechał ciężarówką do pracy,profesor Preobrażeński poza zwykłymi godzinami przyjął jednego ze swoich byłych pacjentów, tęgiego, wyso-kiego mężczyznę wwojskowym mundurze.Człowiek ten uporczywie domagał się spotkania iwkońcu dopiąłswego.Wchodząc do gabinetu uprzejmie stuknął obcasami.- Czyżby bóle powróciły, drogi panie? - zapytał mizerny Filip Filipowicz.- Proszę, niech pan siada.44 DTP by SHADE- Merci.Nie, profesorze - odpowiedział gość stawiając szłyk na rogu biurka.- Jestem panu niezmierniezobowiązany.Hm.Przyjechałem wzupełnie innej sprawie, Filipie Filipowiczu.żywiąc wielki szacunek.hm.ostrzec.Oczywiste głupstwo.To zwyczajny łajdak.- Pacjent sięgnął do teczki iwyjął papier.- Dobrze, żetrafiło bezpośrednio do mnie.Filip Filipowicz wsadził dodatkowo binokle na okulary izaczął czytać.Długo mamrotał do siebie zmie-niając się na twarzy..atakże grożąc, że zabije przewodniczącego komitetu domowego, towarzysza Szwondera, zczegojawnie wynika, że przechowuje broń palną.Wygłasza kontrrewolucyjne przemówienia, anawet Engelsa kazałswojej socjalsłużącej Zinaidzie Prokofiewnie Buninej spalić wpiecu, jako wyrazny mienszewik ze swoim asy-stentem Bormentalem Iwanem Arnoldowiczem, który potajemnie, nie zameldowany, przebywa wjego miesz-kaniu.Podpis kierownika pododdziału oczyszczania P.P.Szarikowa potwierdzam.Przewodniczący komitetudomowego Szwonder, sekretarz Piestruchin.- Pan pozwoli mi zatrzymać usiebie? - zapytał Filip Filipowicz pokrywając się plamami.- Czy to, byćmoże, jest panu potrzebne dla nadania sprawie urzędowego biegu?- Pan daruje, profesorze - nadzwyczaj obraził się pacjent rozdymając nozdrza.- Chyba naprawdę prze-sadnie pan nami gardzi.Ja.- izaczął nadymać się jak indyk.- Przepraszam, przepraszam, mój drogi! - wymamrotał Filip Filipowicz.- Jeszcze raz przepraszam, na-prawdę nie chciałem pana urazić.Niech pan się nie gniewa, mój drogi, on mnie tak udręczył.- Myślę - powiedział zupełnie uspokojony pacjent.- Ale co za łajdak! Swoją drogą chciałbym go zoba-czyć.WMoskwie opowiadają opanu legendy, profesorze.Filip Filipowicz zrozpaczą machnął tylko ręką.Iwtedy pacjent zobaczył, że profesor zgarbił się inawetjakby posiwiał wostatnim okresie.* * *.Przestępstwo dojrzało ispadło jak kamień, jak zresztą przeważnie bywa.Zsercem ściśniętym złymprzeczuciem wrócił ciężarówką Poligraf Poligrafowicz.Głos Filipa Filipowicza poprosił go do laboratorium.Zdumiony Szarikow przyszedł izniejasnym strachem spojrzał wlufy na twarzy Bormentala, anastępnie na Fi-lipa Filipowicza.Chmura krążyła wokół asystenta, ajego lewa ręka zpapierosem lekko drżała na niklowanympręcie krzesła ginekologicznego.Filip Filipowicz zbardzo złowieszczym spokojem powiedział:- Natychmiast zabieraj rzeczy, spodnie, palto, wszystko, co ci jest potrzebne, iwon zmieszkania.- Jakże to tak? - szczerze zdumiał się Szarikow.- Won zmieszkania ito dziś - monotonnie powtórzył Filip Filipowicz, patrząc spod zmrużonych po-wiek na swoje paznokcie.Jakaś nieczysta siła opanowała chyba Poligrafa Poligrafowicza, zagłada już czatowała na niego inieubła-gany wyrok został wydany.Sam Poligraf rzucił się wobjęcia nieuniknionego, bo szczeknął wściekle iostro:- Znowu zaczynacie? Co to ja mocnych na was nie znajdę? Jak tu siedzę na szesnastu arszynach, takbędę siedział.- Wynoś się zmieszkania - serdecznie szepnął Filip Filipowicz.Szarikow sam zaprosił swoją śmierć.Podniósł lewą rękę ipokazał Filipowi Filipowiczowi obgryzionąnie do zniesienia, cuchnącą kotami figę.Anastępnie prawą ręką wyciągnął zkieszeni rewolwer iskierował gowstronę Bormentala.Papieros Bormentala zatoczył łuk niczym spadająca gwiazda, apo kilku sekundach FilipFilipowicz biegając po rozbitych szklanych szybach wprzerażeniu miotał się od szafki do kozetki.Na kozetcezaś leżał chrypiąc rozkrzyżowany kierownik pododdziału oczyszczania, aulokowany na jego piersiach chirurgBormental dusił go malutkim białym jaśkiem.Po kilku minutach doktor Bormental ztwarzą zmienioną nie do poznania otworzył drzwi frontoweiobok guziczka dzwonka nakleił karteczkę: Zpowodu choroby profesora przyjęć dzisiaj nie będzie.Prosimy nie niepokoić dzwonkiem.Lśniącym scyzorykiem doktor przeciął kabel dzwonka, obejrzał wlustrze swoją podrapaną do krwitwarz ipokaleczone, drżące dłonie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.- Skąd masz bliznę na czole?Bądz łaskaw wyjaśnić tej pani - serdecznie zaproponował Filip Filipowicz.Szarikow zagrał va banque.- Byłem ranny na froncie kołczakowskim - wyszczekał.Panienka wstała iwyszła zgłośnym płaczem.- Niech pani przestanie! - krzyknął za nią Filip Filipowicz.- Chwileczkę, proszę oddać pierścionek -zwrócił się do Szarikowa.Ten zaś pokornie zdjął zpalca tombakowy pierścionek ze szmaragdowym oczkiem.- Dobra - powiedział raptem zwściekłością - ty mnie jeszcze popamiętasz.Urządzę ci jutro kompresjęetatów.- Niech się pani go nie boi - krzyknął do panienki Bormental.- Nie pozwolę mu nic pani zrobić! - odwrócił się itak popatrzył, że Szarikow cofnął się iuderzył głowąoszafę.- Jej nazwisko? - zapytał Bormental.- Nazwisko! - zaryczał inagle stał się dziki iprzerażający.- Wasniecowa - odpowiedział Szarikow, szukając wzrokiem, gdzie by tu zwiać.- Codziennie - ujmując go za klapy kurtki powiedział Bormental - sam osobiście będę sprawdzał wza-kładzie oczyszczania, czy nie zredukowano obywatelki Wasniecowej.Ijeżeli ty.jeśli się dowiem, że jest zredu-kowana, to.własnoręcznie cię zastrzelę.Strzeż się, Szarikow, do ciebie mówię!Szarikow nie mógł oderwać oczu od nosa Bormentala.- Sami też umiemy strzelać zrewolweru.- wymamrotał Poligraf, ale jakoś słabo inagle wykorzystałmoment, by prysnąć wdrzwi.- Strzeż się! - biegł za nim krzyk Bormentala.Przez całą noc ipołowę następnego dnia wisiała cisza jak burzowa chmura.Wszyscy milczeli.Ale na-stępnego dnia, kiedy Poligraf Poligrafowicz, którego tknęło ponure przeczucie, odjechał ciężarówką do pracy,profesor Preobrażeński poza zwykłymi godzinami przyjął jednego ze swoich byłych pacjentów, tęgiego, wyso-kiego mężczyznę wwojskowym mundurze.Człowiek ten uporczywie domagał się spotkania iwkońcu dopiąłswego.Wchodząc do gabinetu uprzejmie stuknął obcasami.- Czyżby bóle powróciły, drogi panie? - zapytał mizerny Filip Filipowicz.- Proszę, niech pan siada.44 DTP by SHADE- Merci.Nie, profesorze - odpowiedział gość stawiając szłyk na rogu biurka.- Jestem panu niezmierniezobowiązany.Hm.Przyjechałem wzupełnie innej sprawie, Filipie Filipowiczu.żywiąc wielki szacunek.hm.ostrzec.Oczywiste głupstwo.To zwyczajny łajdak.- Pacjent sięgnął do teczki iwyjął papier.- Dobrze, żetrafiło bezpośrednio do mnie.Filip Filipowicz wsadził dodatkowo binokle na okulary izaczął czytać.Długo mamrotał do siebie zmie-niając się na twarzy..atakże grożąc, że zabije przewodniczącego komitetu domowego, towarzysza Szwondera, zczegojawnie wynika, że przechowuje broń palną.Wygłasza kontrrewolucyjne przemówienia, anawet Engelsa kazałswojej socjalsłużącej Zinaidzie Prokofiewnie Buninej spalić wpiecu, jako wyrazny mienszewik ze swoim asy-stentem Bormentalem Iwanem Arnoldowiczem, który potajemnie, nie zameldowany, przebywa wjego miesz-kaniu.Podpis kierownika pododdziału oczyszczania P.P.Szarikowa potwierdzam.Przewodniczący komitetudomowego Szwonder, sekretarz Piestruchin.- Pan pozwoli mi zatrzymać usiebie? - zapytał Filip Filipowicz pokrywając się plamami.- Czy to, byćmoże, jest panu potrzebne dla nadania sprawie urzędowego biegu?- Pan daruje, profesorze - nadzwyczaj obraził się pacjent rozdymając nozdrza.- Chyba naprawdę prze-sadnie pan nami gardzi.Ja.- izaczął nadymać się jak indyk.- Przepraszam, przepraszam, mój drogi! - wymamrotał Filip Filipowicz.- Jeszcze raz przepraszam, na-prawdę nie chciałem pana urazić.Niech pan się nie gniewa, mój drogi, on mnie tak udręczył.- Myślę - powiedział zupełnie uspokojony pacjent.- Ale co za łajdak! Swoją drogą chciałbym go zoba-czyć.WMoskwie opowiadają opanu legendy, profesorze.Filip Filipowicz zrozpaczą machnął tylko ręką.Iwtedy pacjent zobaczył, że profesor zgarbił się inawetjakby posiwiał wostatnim okresie.* * *.Przestępstwo dojrzało ispadło jak kamień, jak zresztą przeważnie bywa.Zsercem ściśniętym złymprzeczuciem wrócił ciężarówką Poligraf Poligrafowicz.Głos Filipa Filipowicza poprosił go do laboratorium.Zdumiony Szarikow przyszedł izniejasnym strachem spojrzał wlufy na twarzy Bormentala, anastępnie na Fi-lipa Filipowicza.Chmura krążyła wokół asystenta, ajego lewa ręka zpapierosem lekko drżała na niklowanympręcie krzesła ginekologicznego.Filip Filipowicz zbardzo złowieszczym spokojem powiedział:- Natychmiast zabieraj rzeczy, spodnie, palto, wszystko, co ci jest potrzebne, iwon zmieszkania.- Jakże to tak? - szczerze zdumiał się Szarikow.- Won zmieszkania ito dziś - monotonnie powtórzył Filip Filipowicz, patrząc spod zmrużonych po-wiek na swoje paznokcie.Jakaś nieczysta siła opanowała chyba Poligrafa Poligrafowicza, zagłada już czatowała na niego inieubła-gany wyrok został wydany.Sam Poligraf rzucił się wobjęcia nieuniknionego, bo szczeknął wściekle iostro:- Znowu zaczynacie? Co to ja mocnych na was nie znajdę? Jak tu siedzę na szesnastu arszynach, takbędę siedział.- Wynoś się zmieszkania - serdecznie szepnął Filip Filipowicz.Szarikow sam zaprosił swoją śmierć.Podniósł lewą rękę ipokazał Filipowi Filipowiczowi obgryzionąnie do zniesienia, cuchnącą kotami figę.Anastępnie prawą ręką wyciągnął zkieszeni rewolwer iskierował gowstronę Bormentala.Papieros Bormentala zatoczył łuk niczym spadająca gwiazda, apo kilku sekundach FilipFilipowicz biegając po rozbitych szklanych szybach wprzerażeniu miotał się od szafki do kozetki.Na kozetcezaś leżał chrypiąc rozkrzyżowany kierownik pododdziału oczyszczania, aulokowany na jego piersiach chirurgBormental dusił go malutkim białym jaśkiem.Po kilku minutach doktor Bormental ztwarzą zmienioną nie do poznania otworzył drzwi frontoweiobok guziczka dzwonka nakleił karteczkę: Zpowodu choroby profesora przyjęć dzisiaj nie będzie.Prosimy nie niepokoić dzwonkiem.Lśniącym scyzorykiem doktor przeciął kabel dzwonka, obejrzał wlustrze swoją podrapaną do krwitwarz ipokaleczone, drżące dłonie [ Pobierz całość w formacie PDF ]