[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czyżby tobył rohypnol? Pigułka gwałtu? (Chybaby się zorientował?).Coś go spotkało, ale nie wiedział co.Może podano mu jakiś lek psychotropowy, po którym oszalał? Tylko po co? Chyba że tospózniona zemsta bogów.Nie spieszyli się; od jego pobytu w Rosji, od tamtego incydentu,upłynął rok z kawałkiem.Ostatniego dnia ich przewodniczka Maria dała im czas wolny, żeby pokręcili się po targu natyłach Newskiego Prospektu, gdzie stragany uginały się od dóbr produkowanych z myślą oturystach: drewnianych matrioszek, lakierowanych szkatułek, malowanych jajek, pamiątek zczasów komunizmu i futrzanych czapek z godłem Armii Czerwonej.Przeważały jednakmatrioszki, tysiące matrioszek, całe zastępy drewnianych lalek złożonych i porozkładanych szeregi zwielokrotnionych malejących kopii jak niekończące się odbicia w gabinecie luster.Martinowi przyszedł do głowy pomysł na dzieło w stylu Borgesa, w którym każda opowieśćkryłaby w sobie zalążek kolejnej i tak dalej.Rzecz jasna, żadnej Niny Riley dla niej była dobranarracja linearna lecz coś (coś dobrego) z intelektualnym piętnem.Nigdy wcześniej nie interesowały go matrioszki, ale w Petersburgu nie dało się ich uniknąć,zdawały się wszechobecne.Jego towarzysze podróży z dnia na dzień stali się znawcamirosyjskiej sztuki ludowej i nieustannie rozprawiali, jakiego rodzaju matrioszki kupią przedpowrotem do domu.Głośno spekulowali, ile lalek nabędą za swoje ruble.Twierdzili, że Rosjaniena pewno spróbują obedrzeć ich ze skóry, oni zaś ze swej strony zrobią wszystko, żeby obedrzećRosjan. Przyjęli kapitalizm stwierdził jeden z uczestników wycieczki więc muszą siępogodzić z tym, że bywa on krwawy.Martin nie miał pewności, czy to przenośnia, czy teżmówi on o prawdziwych ofiarach dzikiego kapitalizmu.Już wcześniej zauważył, że wycieczkikrajoznawcze wywołują zwykle silną ksenofobię; nawet podziwiając cuda Pragi czy urokiBordeaux, dzielni Brytyjczycy stale walczący w ariergardzie nieodmiennie widzieli wmiejscowych wrogo nastawionych łajdaków.Sklepik w holu ich opanowanego przez karaluchy hotelu duszny, jaskrawo podświetlony, ześcianami zwielokrotnionymi w lustrach sprzedawał matrioszki po bardzo wygórowanychcenach.Nikt w nim niczego nie kupował.Martin zapuścił się tam pod wieczór i buszował popółkach śledzony pełnym rozczarowania spojrzeniem sprzedawczyni ( Tylko się rozglądam ,wymamrotał przepraszającym tonem), badając, oceniając i porównując matrioszki pod kątemczekającej go transakcji z ręki do ręki na jednej z petersburskich ulic.Były laleczki małe i duże,wysokie i przysadziste, lecz wszystkie miały takie same twarze: wydęte różane usteczka i wielkiebłękitne oczy, zawsze szeroko otwarte w wyrazie permanentnego przerażenia jak u dmuchanejlalki z sex shopu.Były też matrioszki w kształcie kotów, psów oraz żab, były podobizny amerykańskichprezydentów i sowieckich przywódców, komplety złożone z pięciu albo pięćdziesięciu figurek,kosmonauci i klauni, lalki prymitywne i wykwitnie zdobione, które wyszły spod pędzlaprawdziwego artysty.Martin opuścił sklepik z zawrotami głowy; w oczach migały muniezliczone odbicia malowanych twarzyczek.Położył się na wąskim, niewygodnym łóżku i śniłomu się, że z nieba obserwuje go olbrzymie masońskie oko, które po chwili zmieniło się w okowymalowane na dnie nocnika jego babki tuż nad lubieżną inskrypcją: Nikomu nie powiem, cotutaj widziałem.Obudził się zlany potem.Od lat nie myślał o swojej babce, a co dopiero o jejnocniku.Przyszła na świat w epoce wiktoriańskiej i w zasadzie nigdy jej nie opuściła; jejrobotnicza czynszówka w Fountainbridge była ciemną, ponurą norą spowitą w kordonkoweserwetki i zatęchły aksamit.Babka umarła wiele lat temu.Martina zaskoczył fakt, że w ogóle majakiekolwiek związane z nią wspomnienia.* * * Wezmę taką dla swojej przyszywanej wnuczki oznajmił mu umierający sklepikarz, gdywędrowali wzdłuż rzędu straganów.Znów zaczęło padać.Duże, mokre płatki wczesnego śniegutopniejące w zetknięciu z asfaltem i ludzką skórą.Dzień wcześniej również padało, ulicepokrywała szara breja.Powietrze było nieprzyjemne, przenikliwie chłodne i wilgotne, asklepikarz, który postanowił kupić sobie futrzaną czapkę z nausznikami, targował się zestraganiarzem.Martin głowił się, jaki to ma sens, skoro jego towarzysz był rzekomo jedną nogąw grobie.Powoli zaczynał się zastanawiać, czy sklepikarz naprawdę jest umierający, czy tylkotak mu powiedział, żeby zwrócić na siebie uwagę.Martin zdołał umknąć, bo mężczyzna wciąż zawzięcie negocjował ze sprzedawcą czapek.Ten człowiek psuł mu całą frajdę z pobytu w magicznej Rosji ; rano snuł się za nim krok wkrok przez cały Ermitaż, bez przerwy krytykując przepych wnętrz (a przecież właśnie o to tamchodziło) i głośno się zastanawiając, jakie ohydne pomyje dostaną znów na kolację.Niezamknął się nawet na widok kolekcji Rembrandta: %7łałosny stary pierdziel, prawda? , zauważył,kontemplując autoportret mistrza.Martin wiedział, że to jedynie chwilowe wytchnienie kiedytylko tamten wsadzi na głowę nową czapkę, niezawodnie odszuka go między straganami i przezresztę popołudnia będzie mu marudził, jak został okantowany przez handlarza czapek, mizernegochudzinę, który wyglądał, jakby miał ubiec swojego klienta i pierwszy przenieść się na tamtenświat.Martin zamierzał kupić komplet matrioszek dla matki.Wiedział, że będą stały regularnieodkurzane, lecz tak naprawdę zapomniane na jakiejś półce razem z innymi tandetnymibibelotami, porcelanowymi figurkami, lalkami w strojach ludowych i obrazkami haftowanymiściegiem krzyżykowym.Nic, co kupował, nie sprawiało matce przyjemności, ale gdy zjawiał siębez podarku, zaraz zaczynała biadolić, że wcale o niej nie myśli (logika jej rozumowania była niedo podważenia).Gdyby Martin dostał w prezencie kamień zawinięty w papier, odczułbywdzięczność na myśl, że ktoś zadał sobie trud, żeby ten kamień znalezć i zawinąć go w papierspecjalnie dla niego.Doszedł do wniosku, że kupi coś zwyczajnego, bo matka na nic więcej nie zasługiwała naprzykład komplet matrioszek w strojach ludowych: każda w fartuszku i w chusteczce zawiązanejpod brodą [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Czyżby tobył rohypnol? Pigułka gwałtu? (Chybaby się zorientował?).Coś go spotkało, ale nie wiedział co.Może podano mu jakiś lek psychotropowy, po którym oszalał? Tylko po co? Chyba że tospózniona zemsta bogów.Nie spieszyli się; od jego pobytu w Rosji, od tamtego incydentu,upłynął rok z kawałkiem.Ostatniego dnia ich przewodniczka Maria dała im czas wolny, żeby pokręcili się po targu natyłach Newskiego Prospektu, gdzie stragany uginały się od dóbr produkowanych z myślą oturystach: drewnianych matrioszek, lakierowanych szkatułek, malowanych jajek, pamiątek zczasów komunizmu i futrzanych czapek z godłem Armii Czerwonej.Przeważały jednakmatrioszki, tysiące matrioszek, całe zastępy drewnianych lalek złożonych i porozkładanych szeregi zwielokrotnionych malejących kopii jak niekończące się odbicia w gabinecie luster.Martinowi przyszedł do głowy pomysł na dzieło w stylu Borgesa, w którym każda opowieśćkryłaby w sobie zalążek kolejnej i tak dalej.Rzecz jasna, żadnej Niny Riley dla niej była dobranarracja linearna lecz coś (coś dobrego) z intelektualnym piętnem.Nigdy wcześniej nie interesowały go matrioszki, ale w Petersburgu nie dało się ich uniknąć,zdawały się wszechobecne.Jego towarzysze podróży z dnia na dzień stali się znawcamirosyjskiej sztuki ludowej i nieustannie rozprawiali, jakiego rodzaju matrioszki kupią przedpowrotem do domu.Głośno spekulowali, ile lalek nabędą za swoje ruble.Twierdzili, że Rosjaniena pewno spróbują obedrzeć ich ze skóry, oni zaś ze swej strony zrobią wszystko, żeby obedrzećRosjan. Przyjęli kapitalizm stwierdził jeden z uczestników wycieczki więc muszą siępogodzić z tym, że bywa on krwawy.Martin nie miał pewności, czy to przenośnia, czy teżmówi on o prawdziwych ofiarach dzikiego kapitalizmu.Już wcześniej zauważył, że wycieczkikrajoznawcze wywołują zwykle silną ksenofobię; nawet podziwiając cuda Pragi czy urokiBordeaux, dzielni Brytyjczycy stale walczący w ariergardzie nieodmiennie widzieli wmiejscowych wrogo nastawionych łajdaków.Sklepik w holu ich opanowanego przez karaluchy hotelu duszny, jaskrawo podświetlony, ześcianami zwielokrotnionymi w lustrach sprzedawał matrioszki po bardzo wygórowanychcenach.Nikt w nim niczego nie kupował.Martin zapuścił się tam pod wieczór i buszował popółkach śledzony pełnym rozczarowania spojrzeniem sprzedawczyni ( Tylko się rozglądam ,wymamrotał przepraszającym tonem), badając, oceniając i porównując matrioszki pod kątemczekającej go transakcji z ręki do ręki na jednej z petersburskich ulic.Były laleczki małe i duże,wysokie i przysadziste, lecz wszystkie miały takie same twarze: wydęte różane usteczka i wielkiebłękitne oczy, zawsze szeroko otwarte w wyrazie permanentnego przerażenia jak u dmuchanejlalki z sex shopu.Były też matrioszki w kształcie kotów, psów oraz żab, były podobizny amerykańskichprezydentów i sowieckich przywódców, komplety złożone z pięciu albo pięćdziesięciu figurek,kosmonauci i klauni, lalki prymitywne i wykwitnie zdobione, które wyszły spod pędzlaprawdziwego artysty.Martin opuścił sklepik z zawrotami głowy; w oczach migały muniezliczone odbicia malowanych twarzyczek.Położył się na wąskim, niewygodnym łóżku i śniłomu się, że z nieba obserwuje go olbrzymie masońskie oko, które po chwili zmieniło się w okowymalowane na dnie nocnika jego babki tuż nad lubieżną inskrypcją: Nikomu nie powiem, cotutaj widziałem.Obudził się zlany potem.Od lat nie myślał o swojej babce, a co dopiero o jejnocniku.Przyszła na świat w epoce wiktoriańskiej i w zasadzie nigdy jej nie opuściła; jejrobotnicza czynszówka w Fountainbridge była ciemną, ponurą norą spowitą w kordonkoweserwetki i zatęchły aksamit.Babka umarła wiele lat temu.Martina zaskoczył fakt, że w ogóle majakiekolwiek związane z nią wspomnienia.* * * Wezmę taką dla swojej przyszywanej wnuczki oznajmił mu umierający sklepikarz, gdywędrowali wzdłuż rzędu straganów.Znów zaczęło padać.Duże, mokre płatki wczesnego śniegutopniejące w zetknięciu z asfaltem i ludzką skórą.Dzień wcześniej również padało, ulicepokrywała szara breja.Powietrze było nieprzyjemne, przenikliwie chłodne i wilgotne, asklepikarz, który postanowił kupić sobie futrzaną czapkę z nausznikami, targował się zestraganiarzem.Martin głowił się, jaki to ma sens, skoro jego towarzysz był rzekomo jedną nogąw grobie.Powoli zaczynał się zastanawiać, czy sklepikarz naprawdę jest umierający, czy tylkotak mu powiedział, żeby zwrócić na siebie uwagę.Martin zdołał umknąć, bo mężczyzna wciąż zawzięcie negocjował ze sprzedawcą czapek.Ten człowiek psuł mu całą frajdę z pobytu w magicznej Rosji ; rano snuł się za nim krok wkrok przez cały Ermitaż, bez przerwy krytykując przepych wnętrz (a przecież właśnie o to tamchodziło) i głośno się zastanawiając, jakie ohydne pomyje dostaną znów na kolację.Niezamknął się nawet na widok kolekcji Rembrandta: %7łałosny stary pierdziel, prawda? , zauważył,kontemplując autoportret mistrza.Martin wiedział, że to jedynie chwilowe wytchnienie kiedytylko tamten wsadzi na głowę nową czapkę, niezawodnie odszuka go między straganami i przezresztę popołudnia będzie mu marudził, jak został okantowany przez handlarza czapek, mizernegochudzinę, który wyglądał, jakby miał ubiec swojego klienta i pierwszy przenieść się na tamtenświat.Martin zamierzał kupić komplet matrioszek dla matki.Wiedział, że będą stały regularnieodkurzane, lecz tak naprawdę zapomniane na jakiejś półce razem z innymi tandetnymibibelotami, porcelanowymi figurkami, lalkami w strojach ludowych i obrazkami haftowanymiściegiem krzyżykowym.Nic, co kupował, nie sprawiało matce przyjemności, ale gdy zjawiał siębez podarku, zaraz zaczynała biadolić, że wcale o niej nie myśli (logika jej rozumowania była niedo podważenia).Gdyby Martin dostał w prezencie kamień zawinięty w papier, odczułbywdzięczność na myśl, że ktoś zadał sobie trud, żeby ten kamień znalezć i zawinąć go w papierspecjalnie dla niego.Doszedł do wniosku, że kupi coś zwyczajnego, bo matka na nic więcej nie zasługiwała naprzykład komplet matrioszek w strojach ludowych: każda w fartuszku i w chusteczce zawiązanejpod brodą [ Pobierz całość w formacie PDF ]