[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Każde drzwi znajdujące się na drugim i trzecim piętrze były zamknięte.To byłyciężkie drzwi z litego drewna ze skompilowanymi zamkami których nie mogłabymsforsować.Zaczęłam ukradkowo potrząsać klamkami ponieważ obawiałam się ,żeBarrons może być w jednym z pokoi ale do czasu aż przeszłam przez trzecie piętro,solidnie już nimi potrząsałam i kopałam je z wściekłości.Obudziłam się dzisiaj wkompletnej ciemności.Byłam już zmęczona tym ciągłym trwaniem w mroku.Byłamzmęczona tym ,że wszyscy inni wydawali sie mieć kontrolę nad światłem.Zeszłam na dół i wyszłam na zewnątrz do garażu.Deszcz przestał padać ale niebonadal było zasłane ciemnymi burzowymi chmurami a świt był obietnicą w którą bymnie uwierzyła, gdybym nie przeżyła 22 lat świtów.W dole alejki po mojej lewej,Cienie niespokojnie kształtowały się i zmieniały ciemność na krańcach opuszczonejdzielnicy.Błysnęłam w nie światłem.Obiema rękoma.Sprawdziłam drzwi od garażu.Oczywiście zamknięte.Podeszłam do najbliższego zamalowanego na czarno okna iuderzyłam w nie końcówką latarki.Dzwięk tłuczonego uspokoił moją duszę.%7ładen alarm się nie uruchomił Zgaduje,Barrons, że chyba jednak twój świat nie jest pod taką perfekcyjną kontrolą mimowszystko być może był zabezpieczony jak księgarnia, przeciwko innymzagorzeniom niż Ja.Zbiłam resztki szkła z boków okna, żeby sie nie pociąć,podniosłam się ponad parapetem i opuściłam na podłogęWłączyłam gwałtownie włącznik przy drzwiach potem stałam tam przez minutę,uśmiechając się jak idiotka.Widziałam już wcześniej tą kolekcję , nawet miałamokazję przejechać się kilkom samochodami ,ale widok ich wszystkich razem jednabłyszcząca fantazja przy drugiej, to była totalna euforia dla kogoś takiego jak ja.Kocham samochody.Od lśniących i sportowych do krępych, od luksusowych sedanów do wysokosilnikowych coupe, od najnowszych dzieł sztuki do ponadczasowej klasyki.Jestemfanatyczką samochodów a Barrons ma je wszystkie.Cóż może nie wszystkie.Niewidziałam go jeszcze ja prowadził Bugatti i naprawdę z 1003 koniowym silnikiem iceną miliona dolarów, raczej nie oczekuje ,że zobaczę ale ma praktycznie wszystkiemoje wymarzone, tu na prawo Stingray, pomalowany na cóż by innego jak niebrytyjski wyścigowy zielony, czarne Maserati przyczajone obok Wolf Countachtutaj i czerwony Ferrari rozciągnięty na skraju obok mój uśmiech znikłnatychmiast Maybacha Rockiego O Banniona, przypominającego mi o śmierciktóra spadła na szesnastu mężczyzn którzy nie zasłużyli ,żeby umrzeć a przynajmniejcześć z nich w mojej głowie.16 śmierci z powodu których świętowałam, boprzyniosły mi przynajmniej tymczasowe zawieszenie wykonania wyroku.Co z robić z takimi skonfliktowanymi uczuciami? Czy to jest punkt w którympowinnam dorosnąć i zacząć dzielić na części? Czy rozczłonkowywanie jest tylkokolejnym sposobem na rozgrzeszanie naszych grzechów ,rozdzielając kilka tutajkilka tam ,przestawiając nasze wewnętrzne meble tak ,żeby ukryć trochę, żebyśmymogli żyć z ich ciężarem indywidualnie ponieważ zebrane do kupy zatopiły by nas?Przepchnęłam wszystkie myśli na temat samochodów z mojego umysłu i zaczęłamszukać drzwi.Garaż kiedyś był jakiegoś rodzaju handlowym magazynem i nie byłabym zaskoczonagdyby zajmował powierzchnie całego bloku.Podłogi i ściany były betonowe, belki idzwigary stalowe.Wszystkie okna były zamalowane na czarno, od tych zrobionychze szklanego bloku otworów przy suficie do dwóch podwójnych szklanych otworówmieszczących się na parterze przy drzwiach, przez jedno z których włamałam się dośrodka.Garaż miał pojedyncze portowe drzwi.Oprócz samochodów niczego tutaj nie było.%7ładnych schodów, żadnych szaf,żadnych włazów i klap ukrytych pod gumowymi matami na podłodze.Wiem, boszukałam, nie było niczego.Więc gdzie były te trzy podziemne poziomy? i jak niby miałam dostać się na dół?Stałam w centrum ogromnego garażu w otoczeniu jednej z najlepszych na świeciekolekcji samochodów ukrytego w nijakiej alejce w Dublinie, starając się myśleć jakjego dziwaczny właściciel.To było daremne ćwiczenie.Nie byłam nawet pewna czymiał mózg.Może był tam tylko efektywny mikro czip.Poczułam coś więcej niżusłyszany hałas, coś jak dudnienie pod stopami.Pochyliłam głowę nasłuchując.Pochwili kucnęłam na czworaka, wyczyściłam cienką warstwę kurzu z podłogi iprzycisnęłam moje ucho do zimnego betonu.W znacznej odległości pode mną,wsamym środku pod ziemią coś zawyło.To zabrzmiało wściekle, bestialsko i spowodowało ,że zjeżyły mi się wszystkiewłoski na ciele.Zamknęłam oczy i starałam sobie wyobrazić pysk zdolny dowydawania takich dzwięków.To wyło znowu i znowu, każdy oziębiający duszedzwięk trwający pełną minutę albo i dłużej ,rozbrzmiewając echem nad betonowymgrobowcem tego czegoś.Co było tam na dole? Jakiego rodzaju istota mogła mieć tak pojemne płuca ?Dlaczego wydawała taki dzwięk? Był mroczniejszy niż zawodzenie z rozpaczybardziej pusty niż żałobna elegia, udręczone wycie czegoś co było poza wszelkimocaleniem, opuszczone, samotne, stracone, skazane na mękę z piekła rodem bezpoczątku i końca.Gęsia skórka przetoczyła się przez moje ramiona.Wtedy pojawiłsię nowy dzwięk, ten jeszcze bardziej przerażający i jeszcze bardziej udręczony.Podniósł się w jakiejś straszliwej zgodzie z tym długim, przerażającym wyciem.Oba ucichłyZaległa cisza.Zastukałam palcami w podłogę w nagłym odruchu frustracji zastanawiając się jakdaleko się zapuściłam tam tam gdzie nie powinnam.Nie czując się już dłużej tak całkiem naciskana i winna, wyszłam wracając domojego pokoju.Jak weszłam do alejki, wiatr poderwał śmieci wzdłuż chodnika agęsta pokrywa chmur przesunęła się ukazując ciemne niebo.Zwit nadchodził,jednocześnie księżyc był nadal jasny i w pełni.Po mojej prawej w Ciemnej StrefieCienie już dłużej nie kłębiły się w zakamarkach ulicy.Umykały przed czymś i nie byłto ani księżyc ani nadchodzący świt.Ostatnio często je obserwowałam z okna.Cedowały noc w zależności od stopnia drażliwości, największe zostają do końca.Obejrzałam się w lewo i wstrzymałam oddech. Nie wyszeptałam.Poza zasięgiem budynku zobaczyłam podświetloną wysoką, okrytą w czerń figura,fałdy tkaniny szeleszczące na wietrze.Kilkakrotnie podczas minionego tygodnia, myślałam,że zauważyłam coś za szybąpózno w nocy.Coś tak banalnego i sztampowego ,że odmówiłam uwierzyć iż jestprawdziwe.I teraz też nie chciałam.Wróżki były wystarczająco złe. Nie ma cię tam powiedziałam.Przeskoczyłam przez przejście, wspięłam się po schodach, kopniakiem otworzyłamdrzwi i wbiegłam do środka.Kiedy spojrzałam z powrotem, widmo zniknęło.Zmiałam się darzącym głosem.Teraz juz wiedziałamTak naprawdę nigdy tam tego nie było [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Każde drzwi znajdujące się na drugim i trzecim piętrze były zamknięte.To byłyciężkie drzwi z litego drewna ze skompilowanymi zamkami których nie mogłabymsforsować.Zaczęłam ukradkowo potrząsać klamkami ponieważ obawiałam się ,żeBarrons może być w jednym z pokoi ale do czasu aż przeszłam przez trzecie piętro,solidnie już nimi potrząsałam i kopałam je z wściekłości.Obudziłam się dzisiaj wkompletnej ciemności.Byłam już zmęczona tym ciągłym trwaniem w mroku.Byłamzmęczona tym ,że wszyscy inni wydawali sie mieć kontrolę nad światłem.Zeszłam na dół i wyszłam na zewnątrz do garażu.Deszcz przestał padać ale niebonadal było zasłane ciemnymi burzowymi chmurami a świt był obietnicą w którą bymnie uwierzyła, gdybym nie przeżyła 22 lat świtów.W dole alejki po mojej lewej,Cienie niespokojnie kształtowały się i zmieniały ciemność na krańcach opuszczonejdzielnicy.Błysnęłam w nie światłem.Obiema rękoma.Sprawdziłam drzwi od garażu.Oczywiście zamknięte.Podeszłam do najbliższego zamalowanego na czarno okna iuderzyłam w nie końcówką latarki.Dzwięk tłuczonego uspokoił moją duszę.%7ładen alarm się nie uruchomił Zgaduje,Barrons, że chyba jednak twój świat nie jest pod taką perfekcyjną kontrolą mimowszystko być może był zabezpieczony jak księgarnia, przeciwko innymzagorzeniom niż Ja.Zbiłam resztki szkła z boków okna, żeby sie nie pociąć,podniosłam się ponad parapetem i opuściłam na podłogęWłączyłam gwałtownie włącznik przy drzwiach potem stałam tam przez minutę,uśmiechając się jak idiotka.Widziałam już wcześniej tą kolekcję , nawet miałamokazję przejechać się kilkom samochodami ,ale widok ich wszystkich razem jednabłyszcząca fantazja przy drugiej, to była totalna euforia dla kogoś takiego jak ja.Kocham samochody.Od lśniących i sportowych do krępych, od luksusowych sedanów do wysokosilnikowych coupe, od najnowszych dzieł sztuki do ponadczasowej klasyki.Jestemfanatyczką samochodów a Barrons ma je wszystkie.Cóż może nie wszystkie.Niewidziałam go jeszcze ja prowadził Bugatti i naprawdę z 1003 koniowym silnikiem iceną miliona dolarów, raczej nie oczekuje ,że zobaczę ale ma praktycznie wszystkiemoje wymarzone, tu na prawo Stingray, pomalowany na cóż by innego jak niebrytyjski wyścigowy zielony, czarne Maserati przyczajone obok Wolf Countachtutaj i czerwony Ferrari rozciągnięty na skraju obok mój uśmiech znikłnatychmiast Maybacha Rockiego O Banniona, przypominającego mi o śmierciktóra spadła na szesnastu mężczyzn którzy nie zasłużyli ,żeby umrzeć a przynajmniejcześć z nich w mojej głowie.16 śmierci z powodu których świętowałam, boprzyniosły mi przynajmniej tymczasowe zawieszenie wykonania wyroku.Co z robić z takimi skonfliktowanymi uczuciami? Czy to jest punkt w którympowinnam dorosnąć i zacząć dzielić na części? Czy rozczłonkowywanie jest tylkokolejnym sposobem na rozgrzeszanie naszych grzechów ,rozdzielając kilka tutajkilka tam ,przestawiając nasze wewnętrzne meble tak ,żeby ukryć trochę, żebyśmymogli żyć z ich ciężarem indywidualnie ponieważ zebrane do kupy zatopiły by nas?Przepchnęłam wszystkie myśli na temat samochodów z mojego umysłu i zaczęłamszukać drzwi.Garaż kiedyś był jakiegoś rodzaju handlowym magazynem i nie byłabym zaskoczonagdyby zajmował powierzchnie całego bloku.Podłogi i ściany były betonowe, belki idzwigary stalowe.Wszystkie okna były zamalowane na czarno, od tych zrobionychze szklanego bloku otworów przy suficie do dwóch podwójnych szklanych otworówmieszczących się na parterze przy drzwiach, przez jedno z których włamałam się dośrodka.Garaż miał pojedyncze portowe drzwi.Oprócz samochodów niczego tutaj nie było.%7ładnych schodów, żadnych szaf,żadnych włazów i klap ukrytych pod gumowymi matami na podłodze.Wiem, boszukałam, nie było niczego.Więc gdzie były te trzy podziemne poziomy? i jak niby miałam dostać się na dół?Stałam w centrum ogromnego garażu w otoczeniu jednej z najlepszych na świeciekolekcji samochodów ukrytego w nijakiej alejce w Dublinie, starając się myśleć jakjego dziwaczny właściciel.To było daremne ćwiczenie.Nie byłam nawet pewna czymiał mózg.Może był tam tylko efektywny mikro czip.Poczułam coś więcej niżusłyszany hałas, coś jak dudnienie pod stopami.Pochyliłam głowę nasłuchując.Pochwili kucnęłam na czworaka, wyczyściłam cienką warstwę kurzu z podłogi iprzycisnęłam moje ucho do zimnego betonu.W znacznej odległości pode mną,wsamym środku pod ziemią coś zawyło.To zabrzmiało wściekle, bestialsko i spowodowało ,że zjeżyły mi się wszystkiewłoski na ciele.Zamknęłam oczy i starałam sobie wyobrazić pysk zdolny dowydawania takich dzwięków.To wyło znowu i znowu, każdy oziębiający duszedzwięk trwający pełną minutę albo i dłużej ,rozbrzmiewając echem nad betonowymgrobowcem tego czegoś.Co było tam na dole? Jakiego rodzaju istota mogła mieć tak pojemne płuca ?Dlaczego wydawała taki dzwięk? Był mroczniejszy niż zawodzenie z rozpaczybardziej pusty niż żałobna elegia, udręczone wycie czegoś co było poza wszelkimocaleniem, opuszczone, samotne, stracone, skazane na mękę z piekła rodem bezpoczątku i końca.Gęsia skórka przetoczyła się przez moje ramiona.Wtedy pojawiłsię nowy dzwięk, ten jeszcze bardziej przerażający i jeszcze bardziej udręczony.Podniósł się w jakiejś straszliwej zgodzie z tym długim, przerażającym wyciem.Oba ucichłyZaległa cisza.Zastukałam palcami w podłogę w nagłym odruchu frustracji zastanawiając się jakdaleko się zapuściłam tam tam gdzie nie powinnam.Nie czując się już dłużej tak całkiem naciskana i winna, wyszłam wracając domojego pokoju.Jak weszłam do alejki, wiatr poderwał śmieci wzdłuż chodnika agęsta pokrywa chmur przesunęła się ukazując ciemne niebo.Zwit nadchodził,jednocześnie księżyc był nadal jasny i w pełni.Po mojej prawej w Ciemnej StrefieCienie już dłużej nie kłębiły się w zakamarkach ulicy.Umykały przed czymś i nie byłto ani księżyc ani nadchodzący świt.Ostatnio często je obserwowałam z okna.Cedowały noc w zależności od stopnia drażliwości, największe zostają do końca.Obejrzałam się w lewo i wstrzymałam oddech. Nie wyszeptałam.Poza zasięgiem budynku zobaczyłam podświetloną wysoką, okrytą w czerń figura,fałdy tkaniny szeleszczące na wietrze.Kilkakrotnie podczas minionego tygodnia, myślałam,że zauważyłam coś za szybąpózno w nocy.Coś tak banalnego i sztampowego ,że odmówiłam uwierzyć iż jestprawdziwe.I teraz też nie chciałam.Wróżki były wystarczająco złe. Nie ma cię tam powiedziałam.Przeskoczyłam przez przejście, wspięłam się po schodach, kopniakiem otworzyłamdrzwi i wbiegłam do środka.Kiedy spojrzałam z powrotem, widmo zniknęło.Zmiałam się darzącym głosem.Teraz juz wiedziałamTak naprawdę nigdy tam tego nie było [ Pobierz całość w formacie PDF ]