[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zciany zdobiłydraperie ze złoto-zielonego brokatu.Pośrodku, nad głowamitańczących zawisł ogromny żyrandol, ozdobiony migotliwymikryształami.Pana domu i jego siostry nie było między tańczącymi, ale nikt się tymspecjalnie nie przejmował.Nikt nie czuł się też urażony.Udzielnywładca Miasta, książę Maksymilian Romanow, mógł robić, co mu siężywnie podobało.Nikt nie śmiałby się skarżyć.Jegosiostra zaś, księżniczka Anastazja, równie niepokorna i niezależna jakon, mogła być w tej chwili wszędzie.Nawet całować się w stajniach zchłopcem do posług.Brat wybaczyłby jej wszystko.On sam stał na galerii, ukryty w podcieniu filaru, niewidoczny z dołu,i miał wszystkich jak na dłoni.Czarne oczy uważnie mierzyłynapływającą falę gości.Bystry wzrok lustrował twarze wchodzących,od razu odgadując ich nastroje.Już w pierwszym momencie wiedział,że księżna Lońska pokłóciła się z mężem, który zdążył przed wyjściemsporo wypić, natomiast hrabina Domogradzka popatrywała natowarzyszącego jej córce kapitana zupełnie jak na kochanka.Ma-ksymilian uśmiechnął się lekko.Przystojny kapitan wprawdziepodawał ramię młodziutkiej, zakochanej w nim bez pamięci hrabiance,ale to jej matce posyłał wiele mówiące spojrzenia.Romanow odwrócił wzrok.Nic mu do romansów i awanturarystokracji, znudzonej, zblazowanej, łaknącej coraz to innych uciech,coraz to nowych podniet.On czekał na kogoś innego.Nagle, dotąd zrelaksowany i spokojny, zacisnął palce na poręczyschodów, aż pobielały mu knykcie.Tego gościa się nie spodziewał.Inspektor Paul de Bries przekroczył swobodnym, pewnym krokiempróg roziskrzonej sali.Omiótł uważnym spojrzeniem tłum gości, poczym potoczył wzrokiem po galerii i od razu zauważył stojącego wcieniu filaru księcia Romanowa.Ten, z rękami splecionymina piersiach, patrzył wprost na inspektora.Paul skinął Maksowigłową, po czym ruszył w kierunku schodów prowadzących na galerię.- Witam, książę - rzekł parę chwil pózniej, wyciągając rękę.Romanow podał swoją.- Inspektorze.Uścisnęli sobie dłonie krótko i mocno.- Bal zapowiada się wielce udany - zauważył grzecznie policjant.- Dziękuję, że znalazł pan chwilę czasu w swym napiętymharmonogramie, by zaszczycić nas swoją obecnością - odparł równiegrzecznie książę.- To dla mnie zaszczyt, Wasza Wysokość.- Inspektor skłonił się zręką na piersi.I nagle obaj, w tym samym momencie, parsknęliśmiechem.Książę klepnął mężczyznę w ramię przyjacielskim gestem.- Nie będziemy chyba gawędzić o balu, de Bries? Zdradzisz, coporabiasz wśród tłumu, którym gardzisz, czy mam zgadywać?- Zgaduj.- Zledztwo utknęło w martwym punkcie i rozpaczliwie łapiesz siękażdego sposobu, by zdobyć informacje?-Jesteś zbyt przenikliwy jak dla mnie, Maks.Ponownie się zaśmiali,ale nie był to śmiech tak beztroski jak poprzednio.- Ta ostatnia ofiara.?- Zamordowana ostrym narzędziem wbitym w kark Bardzoprecyzyjnie wbitym.%7ładen nożownik niebawi się w takie subtelności.- De Bries oparł się dłońmi o balustradęi lustrował tłum tak uważnie, jak Maks Romanow parę chwil przedjego przybyciem.-Szybka śmierć bez rozlewu choćby kropli krwi.Nie rozumiem tego.Seryjni mordercy lubią oglądać spektakularneskutki swych czynów.Cwiartować, upuszczać krew jeszcze żywejofierze, obdzierać ją ze skóry, dusić.- Oszczędz mi tych szczegółów - mruknął książę.-Ten zaś.Nie rozumiem.- ciągnął dalej inspektor, jakby nie słyszałsłów Romanowa.Nagle spojrzał nań ze zdziwieniem.- Takiśwrażliwy? To ty podczas wojny prowadziłeś swój oddział wnajkrwawszy bój.Maks skrzywił się, jakby wspomnienie niedawnych bitew było muniemiłe.A przecież wsławił się jako doskonały dowódca i nazbierałwięcej odznaczeń, niż jego przyjaciel z gimnazjum, Paul de Bries,mógł sobie życzyć.-To, że zabijałem podczas wojny, nie znaczy jeszcze, że lubię słuchaćo mordowanych młodych kobietach.- A właśnie, gdzie jest twoja siostra? Zmiana tematu zaskoczyłaksięcia.- A co Anastazja ma do tych morderstw? - zapytał tonem bardziejostrym, niż by chciał.- Może być następną ofiarą - odparł powoli inspektor, patrząc muprosto w oczy.- %7ładna z nich nie jest bezpieczna.Nawet, a może wszczególności.-zawiesił na chwilę głos -.piękna KonstancjaLubowiecka.Książę zrobił krok w przód i stanął obok niego.Obaj patrzyli na zachwycające zjawisko, które pojawiło się właśnie wdrzwiach sali.Złotowłosa dziewczyna w swej dziewiczo białej sukni z mieniącegosię jedwabiu, opinającego jej zgrabne, szczupłe ciało, ze sznurem perełna szyi i diademie w upiętych włosach, wyróżniała się na tlekolorowych, odzianych w rozłożyste krynoliny kobiet jak łabędzwyróżnia się w tłumie pawi.Nie było mężczyzny, który nie zwróciłbyna nią uwagi, gdy stała tak przez chwilę na progu sali, nie wiedząc, coma ze sobą uczynić, dokąd się udać.Dopiero stara kwoka Gott ruszyłaprzodem, nakazując bratanicy podążać za sobą, ale i wtedy dziewczynęodprowadzały głodne spojrzenia arystokratów i pełne zawiścispojrzenia - ich towarzyszek.Konstancja nie była najpiękniejsządziewczyną w tym towarzystwie, ale sposób, w jaki suknia podkreślałajej kibić, piersi i długie nogi.Każdy chyba mężczyzna pomyślał w tejchwili, że nie miałby nic przeciwko, żeby tę kibić zagarnąć ramieniem,piersi ująć w dłonie, a nogi.nogi same mogłyby się przed nim roz-łożyć.Karceni przez żony i przyjaciółki powracali do tańca, aledziewczyna stała się obiektem plotek kobiet i pożądania mężczyzn.Tepierwsze niemal w tym samym momencie ją znienawidziły, ci drudzytakże, bo zdawali sobie sprawę, że ten łakomy kąsek przypadnie komuinnemu.Na pewno nie im [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Zciany zdobiłydraperie ze złoto-zielonego brokatu.Pośrodku, nad głowamitańczących zawisł ogromny żyrandol, ozdobiony migotliwymikryształami.Pana domu i jego siostry nie było między tańczącymi, ale nikt się tymspecjalnie nie przejmował.Nikt nie czuł się też urażony.Udzielnywładca Miasta, książę Maksymilian Romanow, mógł robić, co mu siężywnie podobało.Nikt nie śmiałby się skarżyć.Jegosiostra zaś, księżniczka Anastazja, równie niepokorna i niezależna jakon, mogła być w tej chwili wszędzie.Nawet całować się w stajniach zchłopcem do posług.Brat wybaczyłby jej wszystko.On sam stał na galerii, ukryty w podcieniu filaru, niewidoczny z dołu,i miał wszystkich jak na dłoni.Czarne oczy uważnie mierzyłynapływającą falę gości.Bystry wzrok lustrował twarze wchodzących,od razu odgadując ich nastroje.Już w pierwszym momencie wiedział,że księżna Lońska pokłóciła się z mężem, który zdążył przed wyjściemsporo wypić, natomiast hrabina Domogradzka popatrywała natowarzyszącego jej córce kapitana zupełnie jak na kochanka.Ma-ksymilian uśmiechnął się lekko.Przystojny kapitan wprawdziepodawał ramię młodziutkiej, zakochanej w nim bez pamięci hrabiance,ale to jej matce posyłał wiele mówiące spojrzenia.Romanow odwrócił wzrok.Nic mu do romansów i awanturarystokracji, znudzonej, zblazowanej, łaknącej coraz to innych uciech,coraz to nowych podniet.On czekał na kogoś innego.Nagle, dotąd zrelaksowany i spokojny, zacisnął palce na poręczyschodów, aż pobielały mu knykcie.Tego gościa się nie spodziewał.Inspektor Paul de Bries przekroczył swobodnym, pewnym krokiempróg roziskrzonej sali.Omiótł uważnym spojrzeniem tłum gości, poczym potoczył wzrokiem po galerii i od razu zauważył stojącego wcieniu filaru księcia Romanowa.Ten, z rękami splecionymina piersiach, patrzył wprost na inspektora.Paul skinął Maksowigłową, po czym ruszył w kierunku schodów prowadzących na galerię.- Witam, książę - rzekł parę chwil pózniej, wyciągając rękę.Romanow podał swoją.- Inspektorze.Uścisnęli sobie dłonie krótko i mocno.- Bal zapowiada się wielce udany - zauważył grzecznie policjant.- Dziękuję, że znalazł pan chwilę czasu w swym napiętymharmonogramie, by zaszczycić nas swoją obecnością - odparł równiegrzecznie książę.- To dla mnie zaszczyt, Wasza Wysokość.- Inspektor skłonił się zręką na piersi.I nagle obaj, w tym samym momencie, parsknęliśmiechem.Książę klepnął mężczyznę w ramię przyjacielskim gestem.- Nie będziemy chyba gawędzić o balu, de Bries? Zdradzisz, coporabiasz wśród tłumu, którym gardzisz, czy mam zgadywać?- Zgaduj.- Zledztwo utknęło w martwym punkcie i rozpaczliwie łapiesz siękażdego sposobu, by zdobyć informacje?-Jesteś zbyt przenikliwy jak dla mnie, Maks.Ponownie się zaśmiali,ale nie był to śmiech tak beztroski jak poprzednio.- Ta ostatnia ofiara.?- Zamordowana ostrym narzędziem wbitym w kark Bardzoprecyzyjnie wbitym.%7ładen nożownik niebawi się w takie subtelności.- De Bries oparł się dłońmi o balustradęi lustrował tłum tak uważnie, jak Maks Romanow parę chwil przedjego przybyciem.-Szybka śmierć bez rozlewu choćby kropli krwi.Nie rozumiem tego.Seryjni mordercy lubią oglądać spektakularneskutki swych czynów.Cwiartować, upuszczać krew jeszcze żywejofierze, obdzierać ją ze skóry, dusić.- Oszczędz mi tych szczegółów - mruknął książę.-Ten zaś.Nie rozumiem.- ciągnął dalej inspektor, jakby nie słyszałsłów Romanowa.Nagle spojrzał nań ze zdziwieniem.- Takiśwrażliwy? To ty podczas wojny prowadziłeś swój oddział wnajkrwawszy bój.Maks skrzywił się, jakby wspomnienie niedawnych bitew było muniemiłe.A przecież wsławił się jako doskonały dowódca i nazbierałwięcej odznaczeń, niż jego przyjaciel z gimnazjum, Paul de Bries,mógł sobie życzyć.-To, że zabijałem podczas wojny, nie znaczy jeszcze, że lubię słuchaćo mordowanych młodych kobietach.- A właśnie, gdzie jest twoja siostra? Zmiana tematu zaskoczyłaksięcia.- A co Anastazja ma do tych morderstw? - zapytał tonem bardziejostrym, niż by chciał.- Może być następną ofiarą - odparł powoli inspektor, patrząc muprosto w oczy.- %7ładna z nich nie jest bezpieczna.Nawet, a może wszczególności.-zawiesił na chwilę głos -.piękna KonstancjaLubowiecka.Książę zrobił krok w przód i stanął obok niego.Obaj patrzyli na zachwycające zjawisko, które pojawiło się właśnie wdrzwiach sali.Złotowłosa dziewczyna w swej dziewiczo białej sukni z mieniącegosię jedwabiu, opinającego jej zgrabne, szczupłe ciało, ze sznurem perełna szyi i diademie w upiętych włosach, wyróżniała się na tlekolorowych, odzianych w rozłożyste krynoliny kobiet jak łabędzwyróżnia się w tłumie pawi.Nie było mężczyzny, który nie zwróciłbyna nią uwagi, gdy stała tak przez chwilę na progu sali, nie wiedząc, coma ze sobą uczynić, dokąd się udać.Dopiero stara kwoka Gott ruszyłaprzodem, nakazując bratanicy podążać za sobą, ale i wtedy dziewczynęodprowadzały głodne spojrzenia arystokratów i pełne zawiścispojrzenia - ich towarzyszek.Konstancja nie była najpiękniejsządziewczyną w tym towarzystwie, ale sposób, w jaki suknia podkreślałajej kibić, piersi i długie nogi.Każdy chyba mężczyzna pomyślał w tejchwili, że nie miałby nic przeciwko, żeby tę kibić zagarnąć ramieniem,piersi ująć w dłonie, a nogi.nogi same mogłyby się przed nim roz-łożyć.Karceni przez żony i przyjaciółki powracali do tańca, aledziewczyna stała się obiektem plotek kobiet i pożądania mężczyzn.Tepierwsze niemal w tym samym momencie ją znienawidziły, ci drudzytakże, bo zdawali sobie sprawę, że ten łakomy kąsek przypadnie komuinnemu.Na pewno nie im [ Pobierz całość w formacie PDF ]