[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale zostawszy na prośby Ireny, Koniuszy w najbezecniejszy wpadłhumor.Fraszką był jeszcze wczorajszy.Nie mogąc się na nikim pomścić, próczna mnie, dał mi się straszliwie we znaki.Ale widzę, że list przeciągnął się nad wszelką miarę przyzwoitą, tak że mógłbyjuż obszernością swoją najdziksze domysły pocztmejstrów usprawiedliwiać;kończę go śpiesznie a raczej urywam.Z następującego dowiesz się o losachwiernego waszego przyjacielaJerzego.V.Turza Góra, 23 Listopada.Kochany Munciu! Nie wiem doprawdy na czem stanąłem, pisząc przed kilkądniami do ciebie; potrzebuję się z kimś podzielić i siadam znowu do listuopowiadać dzieje mojego pobytu na Polesiu.Zdaje mi się, żem się zatrzymał na tem, gdy Koniuszy, zmożony prośbą czyrozkazem (to rzecz dla mnie nie rozwiązana) Ireny, pozostał ze mną wRumianej.Zaledwieśmy wstali od stołu, gdy przez okno postrzegł Koniuszynadjeżdżającego z Turzej Góry kozaka.Wybiegł do niego niespokojny.Jakożbyło czego: ekonom donosił, że korzystając z nieobecności dziada, Kapitanpolował w lasach Turzogórskich od granicy Kurzyłówki, wprawdzie nie dalekosię zapędziwszy, ale właśnie w ten ostęp, w którym sarny hodowano i gdzienikomu strzelać nie było wolno.Znać potrzeba namiętność Koniuszego do myśliwstwa, żeby sobie wyobrazićjaka go ogarnęła wściekłość, jaki go szał opanował gdy tę wiadomość odebrał.Natychmiast rozkazał konie zaprzęgać i sposobić do drogi, a sam chodzącwielkiemi krokami po pokoju, zaglądał od okna do okna, czy nie zobaczypowozu, i powtarzał:— W łeb szelmie wypalę.Irena uspakajała go tem, że ludzie przez zbytnią gorliwość mogli fałszywązburzyć go na próżno wiadomością, on jednak nic słuchać nie chciał.Kilka razy rzucił na mnie okiem badającem, jakby się upewnić chciał czy mutowarzyszyć będę; nareszcie spytał mnie nagle:— Spodziewam się że jedziesz ze mną?— Naturalnie, odpowiedziałem.— Dlaczego naturalnie? spytała Irena.I po co pojedzie Pan Jerzy? — Ja bymwłaśnie prosiła żeby pozostał; na powrót dam mu konia czy konie, jak zechce.— Dlaczegóż nie ma jechać ze mną? odburknął Koniuszy.— Bo Panu tam na nic niepotrzebny, a dla mnie miłym jest gościem.Podziękowałem ukłonem tylko, Koniuszy znacząco spojrzał na nią i usta zaciął.Miłym! powtórzył przez zęby, cedząc i ruszając ramionami.— Zresztą, mówiła Irena, wieczorem go puścimy.Na dzisiejszy dzieńspodziewam się obu Panów Grabów, a nie powiesz, kochany opiekunie, żebypoznać ich nie było warto?Dziad odwrócił się z desperacyą jakąś, pochwycił czapkę i rękawiczki,dostrzegłszy zajeżdżający powóz, i rzekł z przyciskiem do Ireny:— Jako opiekun, przestrzegam cię kochana Pani! Młode chłopię, a do tegomieszczuk, głowa przewrócona lekkością kobiet: powiedz mi co on sobiewnosić gotów z tego zatrzymywania? hę! Gotów się biedaczysko na darmopodkochać.Na darmo! wymówił jeszcze raz z przyciskiem.— Dziękuję ci, kochany opiekunie, za przestrogę, rzekła Irena śmiejąc się, alenadto mam dobre wyobrażenie o Panu Jerzym, żebym go o zarozumiałąpłochość posądzała.Zapraszam go, bo nam wesoło i dobrze czas z nim schodzi,i jemu podobno, jeśli nie nadto sobie pochlebiam.Gdyby na mocy grzeczności iprzyjaźni chciał prawa do czegoś innego tworzyć, wiesz kochany Koniuszy, żebez niczyjej pomocy, powiem mu w porę co będę myślała.Znasz mnie przecie.To mówiąc podała mu rękę, a stary wskoczył w powóz, i rozkazawszy nieoszczędzać koni, pędził sobie szybko wprost ku zagrożonemu ostępowi.Opowiadał mi potem jak się spotkali z Kapitanem.W istocie kochany sąsiadzapędził się był w cudzy ostęp, ale jak dowodził, przez niewiadomość granic; dotego ani razu nie strzelił, i odebrawszy przestrogę od pobereźników, cofnął sięzaraz we własne lasy.Zajadły Koniuszy, dowiedziawszy się od swoich ludzi, żeobozuje niedaleko granicy pod dębami, udał się tam, nie wstrzymany uwagą, żewcale nie było o co się upominać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Ale zostawszy na prośby Ireny, Koniuszy w najbezecniejszy wpadłhumor.Fraszką był jeszcze wczorajszy.Nie mogąc się na nikim pomścić, próczna mnie, dał mi się straszliwie we znaki.Ale widzę, że list przeciągnął się nad wszelką miarę przyzwoitą, tak że mógłbyjuż obszernością swoją najdziksze domysły pocztmejstrów usprawiedliwiać;kończę go śpiesznie a raczej urywam.Z następującego dowiesz się o losachwiernego waszego przyjacielaJerzego.V.Turza Góra, 23 Listopada.Kochany Munciu! Nie wiem doprawdy na czem stanąłem, pisząc przed kilkądniami do ciebie; potrzebuję się z kimś podzielić i siadam znowu do listuopowiadać dzieje mojego pobytu na Polesiu.Zdaje mi się, żem się zatrzymał na tem, gdy Koniuszy, zmożony prośbą czyrozkazem (to rzecz dla mnie nie rozwiązana) Ireny, pozostał ze mną wRumianej.Zaledwieśmy wstali od stołu, gdy przez okno postrzegł Koniuszynadjeżdżającego z Turzej Góry kozaka.Wybiegł do niego niespokojny.Jakożbyło czego: ekonom donosił, że korzystając z nieobecności dziada, Kapitanpolował w lasach Turzogórskich od granicy Kurzyłówki, wprawdzie nie dalekosię zapędziwszy, ale właśnie w ten ostęp, w którym sarny hodowano i gdzienikomu strzelać nie było wolno.Znać potrzeba namiętność Koniuszego do myśliwstwa, żeby sobie wyobrazićjaka go ogarnęła wściekłość, jaki go szał opanował gdy tę wiadomość odebrał.Natychmiast rozkazał konie zaprzęgać i sposobić do drogi, a sam chodzącwielkiemi krokami po pokoju, zaglądał od okna do okna, czy nie zobaczypowozu, i powtarzał:— W łeb szelmie wypalę.Irena uspakajała go tem, że ludzie przez zbytnią gorliwość mogli fałszywązburzyć go na próżno wiadomością, on jednak nic słuchać nie chciał.Kilka razy rzucił na mnie okiem badającem, jakby się upewnić chciał czy mutowarzyszyć będę; nareszcie spytał mnie nagle:— Spodziewam się że jedziesz ze mną?— Naturalnie, odpowiedziałem.— Dlaczego naturalnie? spytała Irena.I po co pojedzie Pan Jerzy? — Ja bymwłaśnie prosiła żeby pozostał; na powrót dam mu konia czy konie, jak zechce.— Dlaczegóż nie ma jechać ze mną? odburknął Koniuszy.— Bo Panu tam na nic niepotrzebny, a dla mnie miłym jest gościem.Podziękowałem ukłonem tylko, Koniuszy znacząco spojrzał na nią i usta zaciął.Miłym! powtórzył przez zęby, cedząc i ruszając ramionami.— Zresztą, mówiła Irena, wieczorem go puścimy.Na dzisiejszy dzieńspodziewam się obu Panów Grabów, a nie powiesz, kochany opiekunie, żebypoznać ich nie było warto?Dziad odwrócił się z desperacyą jakąś, pochwycił czapkę i rękawiczki,dostrzegłszy zajeżdżający powóz, i rzekł z przyciskiem do Ireny:— Jako opiekun, przestrzegam cię kochana Pani! Młode chłopię, a do tegomieszczuk, głowa przewrócona lekkością kobiet: powiedz mi co on sobiewnosić gotów z tego zatrzymywania? hę! Gotów się biedaczysko na darmopodkochać.Na darmo! wymówił jeszcze raz z przyciskiem.— Dziękuję ci, kochany opiekunie, za przestrogę, rzekła Irena śmiejąc się, alenadto mam dobre wyobrażenie o Panu Jerzym, żebym go o zarozumiałąpłochość posądzała.Zapraszam go, bo nam wesoło i dobrze czas z nim schodzi,i jemu podobno, jeśli nie nadto sobie pochlebiam.Gdyby na mocy grzeczności iprzyjaźni chciał prawa do czegoś innego tworzyć, wiesz kochany Koniuszy, żebez niczyjej pomocy, powiem mu w porę co będę myślała.Znasz mnie przecie.To mówiąc podała mu rękę, a stary wskoczył w powóz, i rozkazawszy nieoszczędzać koni, pędził sobie szybko wprost ku zagrożonemu ostępowi.Opowiadał mi potem jak się spotkali z Kapitanem.W istocie kochany sąsiadzapędził się był w cudzy ostęp, ale jak dowodził, przez niewiadomość granic; dotego ani razu nie strzelił, i odebrawszy przestrogę od pobereźników, cofnął sięzaraz we własne lasy.Zajadły Koniuszy, dowiedziawszy się od swoich ludzi, żeobozuje niedaleko granicy pod dębami, udał się tam, nie wstrzymany uwagą, żewcale nie było o co się upominać [ Pobierz całość w formacie PDF ]