X




[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiecie co? pour cause d'utilit� publique,każcie mi w łeb strzelić.to wszystko rozwiąże. Nieszczęściem i to niemożliwe, zawołał Mann śmiejąc się, powiedzianoby żepopełniono skrytobójstwo na was, ale na miłość Bożą, mówmy rozumnie, tyśnie dziecko, milcz, zamknij się. Powiecie że spiskuję. Ogranicz się towarzystwem Moskali. Narażę się im prawdą. No, to nie gadaj! Nie potrafię.Gość wstał z krzesła zniecierpliwiony. Niechże cię.porwą! Pochwycił za laskę, kapelusz włożył na głowę i wyszedł trzasnąwszydrzwiami.* * *Dzień ten był dla Jakóba ze wszech miar ciężkim.przysłano po niego ze Zto.Jurskiej ulicy oznajmując o bardzo niebezpiecznym stanie chorej; pospieszył,ale po to tylko aby zastać płaczące dziecię, sierotę.Lija nie żyła.Nieszczęśliwa istota zostawała na jego opiece, nie było jej powierzyć komu,niepodobna opuścić, naturalnie Jakób się zwrócił z prośbą do matki.Za pierwszem słowem które wyrzekł, zarumieniła się skłopotana staruszka,przykro jej było posądzać syna, a mimowolnie nastręczało się podejrzenie.Oszczędzając jej tej chwili niepewności i obawy, Jakób poprzysiągłnajuroczyściej że dziecię było mu obcem zupełnie.Stara uwierzyła ale mimo tookazywała jakiś wstręt i obawę. Ja ci wierzę, odezwała się, ale czy mnie uwierzą drudzy gdy to dziecięzobaczą? czy nie zechcą ciebie posądzać? czy nie da to powodu do nowychpotwarzy i plotek?  Matko kochana, odpowiedział Jakób, mamże dla tego istotę niewinnąpozbawić opieki? zdać ją na ręce najemne? mamże nie spełnić ludzkiegoobowiązku z obawy ludzkich języków?Stara spojrzała nań i zamilkła. Nie, mój Jakóbie, ofiara byłaby zbyt wielka,dziecko to matki nie znajdzie nigdzie, a opiekę troskliwą znaleść może.Zostawto mnie.Dobrego uczynku spełnić ci nie przeszkodzę, ale krzywdy tobieuczynić nie dam.Póznym wieczorem, strudzony, znękany nieustannemi odwiedzinami, i bólem asmutkiem jaki niespodziana śmierć biednej Liji ściągnęła, machinalnie prawiepowlókł się do Henrykowstwa.Szarzało gdy tam przyszedł ciesząc się zawczasu myślą że chwilę w tejatmosferze cichego smutku odetchnie, po wrzawie i gorączce rannych godzin.Służący przywykli wpuszczać go zawsze otworzyli mu salon w którym jeszczeświatła nie było.Umajony kwiatami, pusty, chłodny, niezamieszkały, wspaniałyten przybytek urzędowej gościnności, wyglądał tęskno, czarno, jakby całunemokryty.Zdawało się że nawet wonne kwiaty które w wielkich grupachprzystrajały kąty jego więdły w tej zimnej zadusze.Powietrze przesiąkło byłoich zapachem przedśmiertnym, zmięszanym z wonią tej pustki.Fortepian Tildy stał zamknięty, jej samej, chociaż go oznajmiono, długodoczekać się nie mógł.Służący wszedł wprzód ze światłem które rozlewając siępo ciemnych sprzętach, czepiając złoceń, zwierciadeł i luster, nieco ożywiłomartwy salon; ale czarniejsze zakątki zdawały się kryć w sobie jakieś tajemnicegrobowe.Cały ten dom w istocie miał w sobie, mimo przepychu, cośprzerażająco smutnego; nigdy nie rozległ się po nim wesoły głos dziecięcy,codzień obijały się o ścianyśmiechy szyderskie, lub westchnienia męczarniskrytej.Do niczego tu nie przylgnęło, nie wypiętnowało się życie, usuwało siępo niem jak po głazach; wszystko stało jak niegdyś ustawił tapicer,jak codzień ustawiali słudzy, znać było że nikt nie pokochał tego kąta, nikt wnim nie był szczęśliwym  ludzie tu tylko  przebywali.Jak cień biały, w sukni długiej tyftykowej przepasanej sznurem, wysunęła się pocichu Tilda; ale od czasu gdy ją, widział raz ostatni, zmieniona straszliwie.Oczyjej nabrały blasku chorobliwego, twarz wychudła jeszcze, odrętwiałość dawnazmieniła się prawie w osłupienie i podała mu nieśmiało rękę zimną, drzącą,wyschłą  na powitanie głosu jej zabrakło.Jakób przywykły do żywszegoprzyjęcia, zmięszał się czując od razu że i tu ścigać go musiało to co wszędzie potwarz jakaś.Ale są chwile w życiu w których liczba spadających na razjedne po drugich ciosów czynią już twardszym człowieka na to co go spotyka. Może przyszedłem nie w porę, rzekł Jakób witając ją, odejdę. Ale nie, odpowiedziała Tilda zmięszana nieco, owszem, nigdy pan bardziej wporę przyjść nie mogłeś, chciałam bardzo widzieć się i pomówić z wami. Ale tyś chora? Nie  a! nie! jestem zupełnie zdrowa! odpowiedziała zimno.  Tyle mnie dziś spotkało różnych przykrych, śmiesznych, bolesnych,krwawych ciosów, że serce moje samo się upomniało, abym tu przyszedł popociechę. Serce? a! to chyba ze starego nałogu! Jak to? miałażbyś i ty już mi nie wierzyć? spytał Jakób.Tilda długo,badająco spojrzała na niego. Słuchaj, odezwała się, dosyć tej męki, dość tego co mi duszę rozdziera, niemogę znieść wątpliwości, wolę prawdę choć gorzką.Widziałam w tobieczłowieka prawdy  dla czego stałeś się mężem fałszu jak oni wszyscy? Ty! zwątpiałażbyś o mnie! krzyknął Jakób łamiąc ręce, tego mi jeszczebrakło! Zwątpiłam ? nie  przekonałam się żeś kłamał! Zdradziłeś mnie która odciebie nic nie żądałam tylko prawdy.Mogłeś mi przecie powiedzieć szczerze jaksiostrze: nie kocham ciebie, kocham inną, do tego trupa przykutym zostać niemogę; potrzebuję życia.Byłabym ci powiedziała choć ze smutkiem w duszy: Idz bądz szczęśliwy.I nie miałabym żalu do ciebie, ale żal po tobie. Ale cożem ja uczynił? kiedy skłamałem?zawołał Jakób. Jak to? ty śmiesz. Tildo, rzekł Jakób surowo i poważnie, sądz o mnie jak ci się podoba, ale nieodbieraj mi czci mojej; jestem człowiekiem słabym, ułomnym, lecz nie byłemnigdy dobrowolnie podłym, nigdy. Więc coż znaczą, co znaczą, ta kobieta.te tajemnice.?Jakób stanął, załamał ręce i boleśnie westchnąwszy, opuścił głowę na piersi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl