[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zajmę się panią, jak tylko będę wolny.Krzesło stoi na środku salonu.Chantal siada posłusznie.Siedemdziesięciolatekpodchodzi do czarnej kobiety i znika z nią w sąsiednim pokoju.Tam teraz warczy odkurzacz;w jego hałasie Chantal słyszy głos siedem-dziesięciolatka, wydającego rozkazy, i stukaniemłotkiem.Młotek? - dziwi się - kto tutaj pracuje młotkiem? Nikogo nie widziała! Ktoś musiałprzyjść! Ale którędy wszedł?Przeciąg unosi czerwone kotary w oknach.Chantal, nagiej na krześle, jest zimno.Razjeszcze słyszy stukanie młotkiem i, przerażona, pojmuje: zabijają wszystkie drzwi! Niewyjdzie stąd nigdy! Dławi ją poczucie olbrzymiego niebezpieczeństwa.Podnosi się z krzesła,robi kilka kroków, lecz nie wie, dokąd iść, i przystaje.Chce wołać pomocy.Ale kto mógłbyjej pomóc? W szczytowej chwili lęku pojawia się w niej obraz mężczyzny, który zmaga się ztłumem, aby do niej dotrzeć.Ktoś z tyłu wykręca mu ramię.Nie widzi jego twarzy, jedyniepochylone ciało.Mój Boże, chciałaby dokładniej coś sobie o nim przypomnieć, przywołaćjego rysy, lecz nie potrafi, wie jedynie, że to mężczyzna, który ją kocha, i jest to jedyna rzecz,jaka ją teraz obchodzi.Widziała go w tym mieście, on nie może być daleko.Chce go odnalezć- 72 - tak szybko, jak tylko możliwe.Ale jak? Drzwi wszędzie są zabite gwozdziami! Okna! Sąotwarte! Musi podejść do okien! Krzyczeć w stronę ulicy! Będzie nawet mogła wyskoczyć nazewnątrz, jeśli okno nie jest zbyt wysoko! Znowu stukot młotka.I jeszcze jeden.Teraz albonigdy.Czas pracuje przeciw niej.To jej ostatnia szansa, by cokolwiek uczynić.48Wrócił na ławkę, ledwo widoczną w ciemności, którą pozostawiły między sobą dwielatarnie, jedyne na ulicy i bardzo od siebie oddalone.Już siadał, gdy usłyszał wrzask.Podskoczył; mężczyzna, który tymczasem zajął ławkę,obsypał go przekleństwami.Jean-Marc odszedł bez słowa protestu.Stało się, powiedział dosiebie, oto mój nowy status; będę musiał się bić nawet o najmniejszy kąt do spania.Przystanął po drugiej stronie jezdni, tam gdzie lampa, zawieszona między dwiemakolumienkami, oświetlała białe drzwi domu, z którego go wyrzucono dwie minuty temu.Usiadł na chodniku i oparł się o kratę okalającą park.Po chwili zaczął padać drobny deszcz.Podniósł kołnierz marynarki i obserwował dom.Nagle okna otworzyły się jedno po drugim.Czerwone zasłony, rozsunięte na boki,łopoczą na wietrze i odsłaniają biały, rozświetlony sufit.Co to znaczy? Zabawa się skoń-czyła? Przecież nikt nie wyszedł.Kilka minut temu spalał się w ogniu zazdrości, a terazodczuwa już tylko strach, strach o Chantal.Chce dla niej uczynić wszystko, lecz nie wie, conależy uczynić, i to jest nieznośne: nie wie, jak jej pomóc, a przecież pomóc jej może onjeden, on, on jeden, gdyż Chantal nie ma nikogo innego na świecie, nikogo innego nigdzie naświecie.Z twarzą zmoczoną łzami wstaje, robi kilka kroków w stronę domu i wykrzykuje jej imię.49Siedemdziesięciolatek przystaje przy Chantal z drugim krzesłem w dłoni: - Dokąd chcepani odejść?Zdziwiona, spostrzega go naprzeciw siebie i w tym momencie wielkiej trwogi mocna falaciepła wznosi się z głębi jej ciała, wypełnia jej brzuch, jej piersi, pokrywa jej twarz.Jest wpłomieniach.Jest cała naga, jest cała czerwona, i spojrzenie mężczyzny utkwione w jej ciele- 73 - każe jej czuć każdą cząsteczkę rozpalonej nagości.Machinalnym gestem kładzie rękę napiersi, jakby chciała je ukryć.Wewnątrz ciała płomienie szybko pożerają jej odwagę i bunt.Nagle czuje się zmęczona.Nagle czuje się słaba.Chwyta ją za ramię, prowadzi do krzesła, i stawia swoje krzesło tuż przed nią.Siedząsami, twarzą w twarz, tuż przy sobie, na środku pustego salonu.Powiew zimnego powietrza obejmuje spocone ciało Chantal.Chantal drży i cieniutkim,błagającym głosem pyta: - Nie można stąd wyjść?- Dlaczego nie chce pani zostać ze mną, Anno? - pyta ją tonem pełnym wyrzutu.- Anno? - zlodowaciała z przerażenia: - Dlaczego nazywa mnie pan Anną?- Czyż nie jest to pani imię?- Ja nie jestem Anną.- Ależ od zawsze znam panią jako Annę!Z przyległego pokoju dotarł kolejny stukot młotka; odwrócił twarz w tamtą stronę, jakbywahał się, czy pójść i zażądać ciszy.Zawłaszczyła sobie tę chwilę samotności, aby spróbowaćzrozumieć: jest naga, lecz oni ciągle ją rozbierają! Rozbierają ją z jej ja! Rozbierają ją z jejprzeznaczenia! Dadzą jej inne imię, a potem porzucą ją wśród nieznajomych ludzi, którymnigdy nie będzie mogła wyjaśnić, kim jest.Nie ma już nadziei, że stąd wyjdzie.Drzwi są zabite gwozdziami.Musi skromnie zacząćod początku.Początek to jej imię.Chce najpierw osiągnąć niezbędne minimum i doprowadzićdo tego, by mężczyzna naprzeciw nazwał ją jej własnym imieniem, jej prawdziwymimieniem.To jest pierwsza rzecz, o którą go poprosi.Której zażąda.Ledwo jednak wyznaczasobie ten cel, stwierdza, że jej imię jest jakby zatrzaśnięte w jej myślach; nie przypomina gosobie.Wywołuje to w niej skrajną panikę, lecz Chantal wie, że gra toczy się o jej życie i żechcąc się bronić, chcąc walczyć, musi za wszelką cenę odzyskać zimną krew; skupia siężarliwie i usiłuje sobie przypomnieć: na chrzcie dano jej trzy imiona, tak, trzy, używała tylkojednego, to wie, lecz jakie były te trzy imiona i które z nich zachowała? Mój Boże, musiałasłyszeć to imię tysiące razy!Wyłania się myśl o mężczyznie, który ją kocha.Gdyby tu był, nazwałby ją jej imieniem.Jeśliby udało się jej przypomnieć sobie jego twarz, umiałaby być może wyobrazić sobie ustawymawiające jej imię.Wydaje jej się, że to dobry trop: dotrzeć do swego imienia zapośrednictwem tego mężczyzny.Próbuje wyobrazić go sobie i raz jeszcze widzi sylwetkę,która przedziera się przez tłum [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl
  • /6.php") ?>