[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tamtenteż szeptał czułe słówka, umiał dotykać, całować.- Przestań! - Oderwała usta od jego warg.- Bree.- Nie nazywaj mnie Bree - warknęła i wyszarpnęła mu się zobjęć.- Spróbuj mnie dotknąć, a przysięgam.- Ja ciebie dotknę? - Zajarzyły mu się oczy.- Kogo ty chceszoszukiwać, lady? Rzuciłaś się na mnie jak kotka w rui, a teraz.Rozległo się suche plaśnięcie.To jej ręka wylądowała na jegopoliczku.Chwycił ją za przegub i mocno odciągnął rękę do tyłu.- Ostrzegałem cię, Stuart.Myślisz, że ile razy można nakręcaćmężczyznę i robić mu wodę sodową z mózgu?- Słuchaj, McClintoch, kiedy znajdziemy się w Italpie.- Nie zręczniej byłoby powiedzieć: jeśli? - Uśmiechnął sięzjadliwie.- Kiedy się tam znajdziemy - powtórzyła z determinacją -dostaniesz, co ci się należy.Roześmiał się.110R S- Już dostałem, Stuart.Kilka dni w twoim towarzystwie to jakwyrok dożywocia w piekle.Mali-Mali nie wiedzą, jakie szczęście ichspotkało, że zostali pozbawieni przyjemności obcowania z tobą.Gwałtowanie pchnęła drzwi i wyszła na zewnątrz.- Otwórz sobie jedną z tych konserw - rzuciła przez ramię.- Istruj się.Byłoby genialnie.- Stuart! - krzyknął za nią.- Stuart, a dokąd to się wybierasz?Odwróciła się z nienawiścią w oczach.- Idę popływać, McClintoch.A co, nie wolno?- Tylko nie pław się za długo.- Bo co? Boisz się, że zużyję całą wodę w tej luksusowejłazience, jaką nam znalazłeś?- Myślałem o ewentualnych intruzach.O kajmanach, piraniach.Także o wężach, ale do diabła, czego tu się właściwie bać? Nie ma wprzyrodzie stworzeń bardziej jadowitych niż ty.- Właśnie.- Uniosła wyniośle głowę.- I dobrze to sobiezapamiętaj.Zrzuciła buty i w ubraniu zanurzyła się w wodzie, która okazałasię ciepła, aż do obrzydliwości, ale przynajmniej zmywała kurz i pot.Niech szlag trafi tego kretyna, myślała rozwścieczona Brionny.Imprędzej się rozstaniemy, tym lepiej.Zanurkowała i wypłynęła,odrzucając mokre włosy z twarzy.Jak śmiał oskarżać ją o jakieśgierki? To nie ona.To on.Nagle poczuła delikatne uderzenie wplecy.Wstrzymała oddech i rozejrzała się wokół.Nie było widać nic111R Sprócz niesionych z prądem gałęzi.A więc to gałąz albo.Coś ude-rzyło ją w nogę.Raz, drugi, i.Długie, kręte cielsko grubości pnia przecięło powierzchnięwody.W pierwszym momencie Brionny, zafascynowana dzikimpięknem węża, patrzyła na niego jak zahipnotyzowana i dopiero pochwili z jej ściśniętego gardła wyrwał się krzyk.Usłyszała wołanieSlade'a, a pózniej plusk wody.Płynął do niej.- Na brzeg, szybko!Usłuchała go ślepo.W trzcinach upadła na kolana, a gdy siępozbierała, spojrzała na rzekę.W bryzgach wzbijanych przez Slade'a iwęża trudno było coś zobaczyć.Raptem zrobiło się cicho.Nie byłowidać nic - ani węża, ani Slade'a.Opanował ją dygot.- Nie - powiedziała cicho i nagle podniosła głos do krzyku.-Slade, nie!Wynurzył się nagle, z trudem łapiąc oddech.Kiedy brnął dobrzegu, rzuciła się w jego stronę i objęła go z całych sił.- Slade - zaszlochała - myślałam, że wąż cię.- Koszmarna idiotko! - Chwycił ją za ramiona i potrząsnął zfurią.- Mogłaś zginąć.- Poszłam tylko popływać.Powiedziałeś.powiedziałeś, że tobezpieczne.- Do stu diabłów!- Nie krzycz na mnie - poprosiła i wybuchnęła płaczem.Przyjrzał się jej uważnie.112R S- Przestań - jęknął.- Do diabła, Stuart, słyszysz mnie, czy nie?Powiedziałem ci, żebyś.No, nie! - Objął ją i mocno przytulił.- Bree.No, Bree, nie płacz.Wyglądało jednak na to, że po prostu nie była w stanie sięopanować.Zmęczenie i strach wreszcie ją pokonały.Z twarzą ukrytąna jego ramieniu szlochała i szlochała, nie puszczając go ani namoment.- Już dobrze, Bree, już dobrze.- Przycisnął wargi do jej włosów.- Już po wszystkim.- Przepraszam - powiedziała łamiącym się głosem.- Masz zemną same kłopoty, wiem.Porwał ją na ręce, zaniósł do szopy i trzymając ją na kolanach,usiadł na pryczy.- Uspokój się - powtarzał, kołysząc ją delikatnie.W końcuwestchnęła i wytarła nos.- Lepiej? - Uśmiechnął się.- Tak.Nigdy w życiu nie widziałam takiego potwora.Dopierotu.- Wiem, wiem.Powinienem cię powstrzymać przed wejściem dowody, ale byłem taki.taki.- Zły, wiem.- Nie zły.- Objął ją ciaśniej.- Widziałem, jakim wzrokiem namnie patrzyłaś, kiedy wróciłem.Wiedziałem, co czujesz, o czymmyślisz.- Nie chcę o tym mówić.- Zarumieniła się, zażenowana.113R S- A potem zrozumiałem, że żałujesz swoich odczuć.- To.to nie jest takie proste, Slade.Ty tak myślisz, ale.- Wcale tak nie myślę.Ze mną jest podobnie.Kiedy patrzę naciebie, to nigdy nie wiem, na co mam większą ochotę - sprawić cilanie, czy wziąć cię w ramiona i kochać się z tobą do utratyświadomości.Brionny spąsowiała.- Czy.czy naprawdę tak na ciebie oddziałuję?- Oddziałujesz - powiedział z lekką ironią i pocałował ją.Znieruchomiała na moment, a potem objęła go za szyję i ucałowała.Tym razem pocałunek przerwał on [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Tamtenteż szeptał czułe słówka, umiał dotykać, całować.- Przestań! - Oderwała usta od jego warg.- Bree.- Nie nazywaj mnie Bree - warknęła i wyszarpnęła mu się zobjęć.- Spróbuj mnie dotknąć, a przysięgam.- Ja ciebie dotknę? - Zajarzyły mu się oczy.- Kogo ty chceszoszukiwać, lady? Rzuciłaś się na mnie jak kotka w rui, a teraz.Rozległo się suche plaśnięcie.To jej ręka wylądowała na jegopoliczku.Chwycił ją za przegub i mocno odciągnął rękę do tyłu.- Ostrzegałem cię, Stuart.Myślisz, że ile razy można nakręcaćmężczyznę i robić mu wodę sodową z mózgu?- Słuchaj, McClintoch, kiedy znajdziemy się w Italpie.- Nie zręczniej byłoby powiedzieć: jeśli? - Uśmiechnął sięzjadliwie.- Kiedy się tam znajdziemy - powtórzyła z determinacją -dostaniesz, co ci się należy.Roześmiał się.110R S- Już dostałem, Stuart.Kilka dni w twoim towarzystwie to jakwyrok dożywocia w piekle.Mali-Mali nie wiedzą, jakie szczęście ichspotkało, że zostali pozbawieni przyjemności obcowania z tobą.Gwałtowanie pchnęła drzwi i wyszła na zewnątrz.- Otwórz sobie jedną z tych konserw - rzuciła przez ramię.- Istruj się.Byłoby genialnie.- Stuart! - krzyknął za nią.- Stuart, a dokąd to się wybierasz?Odwróciła się z nienawiścią w oczach.- Idę popływać, McClintoch.A co, nie wolno?- Tylko nie pław się za długo.- Bo co? Boisz się, że zużyję całą wodę w tej luksusowejłazience, jaką nam znalazłeś?- Myślałem o ewentualnych intruzach.O kajmanach, piraniach.Także o wężach, ale do diabła, czego tu się właściwie bać? Nie ma wprzyrodzie stworzeń bardziej jadowitych niż ty.- Właśnie.- Uniosła wyniośle głowę.- I dobrze to sobiezapamiętaj.Zrzuciła buty i w ubraniu zanurzyła się w wodzie, która okazałasię ciepła, aż do obrzydliwości, ale przynajmniej zmywała kurz i pot.Niech szlag trafi tego kretyna, myślała rozwścieczona Brionny.Imprędzej się rozstaniemy, tym lepiej.Zanurkowała i wypłynęła,odrzucając mokre włosy z twarzy.Jak śmiał oskarżać ją o jakieśgierki? To nie ona.To on.Nagle poczuła delikatne uderzenie wplecy.Wstrzymała oddech i rozejrzała się wokół.Nie było widać nic111R Sprócz niesionych z prądem gałęzi.A więc to gałąz albo.Coś ude-rzyło ją w nogę.Raz, drugi, i.Długie, kręte cielsko grubości pnia przecięło powierzchnięwody.W pierwszym momencie Brionny, zafascynowana dzikimpięknem węża, patrzyła na niego jak zahipnotyzowana i dopiero pochwili z jej ściśniętego gardła wyrwał się krzyk.Usłyszała wołanieSlade'a, a pózniej plusk wody.Płynął do niej.- Na brzeg, szybko!Usłuchała go ślepo.W trzcinach upadła na kolana, a gdy siępozbierała, spojrzała na rzekę.W bryzgach wzbijanych przez Slade'a iwęża trudno było coś zobaczyć.Raptem zrobiło się cicho.Nie byłowidać nic - ani węża, ani Slade'a.Opanował ją dygot.- Nie - powiedziała cicho i nagle podniosła głos do krzyku.-Slade, nie!Wynurzył się nagle, z trudem łapiąc oddech.Kiedy brnął dobrzegu, rzuciła się w jego stronę i objęła go z całych sił.- Slade - zaszlochała - myślałam, że wąż cię.- Koszmarna idiotko! - Chwycił ją za ramiona i potrząsnął zfurią.- Mogłaś zginąć.- Poszłam tylko popływać.Powiedziałeś.powiedziałeś, że tobezpieczne.- Do stu diabłów!- Nie krzycz na mnie - poprosiła i wybuchnęła płaczem.Przyjrzał się jej uważnie.112R S- Przestań - jęknął.- Do diabła, Stuart, słyszysz mnie, czy nie?Powiedziałem ci, żebyś.No, nie! - Objął ją i mocno przytulił.- Bree.No, Bree, nie płacz.Wyglądało jednak na to, że po prostu nie była w stanie sięopanować.Zmęczenie i strach wreszcie ją pokonały.Z twarzą ukrytąna jego ramieniu szlochała i szlochała, nie puszczając go ani namoment.- Już dobrze, Bree, już dobrze.- Przycisnął wargi do jej włosów.- Już po wszystkim.- Przepraszam - powiedziała łamiącym się głosem.- Masz zemną same kłopoty, wiem.Porwał ją na ręce, zaniósł do szopy i trzymając ją na kolanach,usiadł na pryczy.- Uspokój się - powtarzał, kołysząc ją delikatnie.W końcuwestchnęła i wytarła nos.- Lepiej? - Uśmiechnął się.- Tak.Nigdy w życiu nie widziałam takiego potwora.Dopierotu.- Wiem, wiem.Powinienem cię powstrzymać przed wejściem dowody, ale byłem taki.taki.- Zły, wiem.- Nie zły.- Objął ją ciaśniej.- Widziałem, jakim wzrokiem namnie patrzyłaś, kiedy wróciłem.Wiedziałem, co czujesz, o czymmyślisz.- Nie chcę o tym mówić.- Zarumieniła się, zażenowana.113R S- A potem zrozumiałem, że żałujesz swoich odczuć.- To.to nie jest takie proste, Slade.Ty tak myślisz, ale.- Wcale tak nie myślę.Ze mną jest podobnie.Kiedy patrzę naciebie, to nigdy nie wiem, na co mam większą ochotę - sprawić cilanie, czy wziąć cię w ramiona i kochać się z tobą do utratyświadomości.Brionny spąsowiała.- Czy.czy naprawdę tak na ciebie oddziałuję?- Oddziałujesz - powiedział z lekką ironią i pocałował ją.Znieruchomiała na moment, a potem objęła go za szyję i ucałowała.Tym razem pocałunek przerwał on [ Pobierz całość w formacie PDF ]