[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz już wie-dział, że nie.- Potrzebny ci jest Watson, nieprawdaż? - zapytała, widząc je-go obawy i uśmiechnęła się szeroko, a wtedy znikły resztki jegorozsądnej ostrożności.- Gra się zaczyna - powiedział dumnie Harold, wstając.Sarah zamknęła na sekundę oczy, powstrzymując uśmiechtriumfu.ROZDZIAA 13BIAAA SUKNIAMoja zemsta się właśnie rozpoczęła.Rozciągam ją na stulecia, czas jest po mojej stronie.BRAM STOKER,DRACULA21 pazdziernika 1900- Czy moglibyśmy ustalić, co ja tu właściwie robię? - zapytałBram Stoker, kiedy szli w górę York Street, na północ od stacjiStepney.Nie było tłoku, ale pociągi pasażerskie na linii Blackwall kur-sowały tak rzadko, że wyprawa na East End okazała się dość cza-sochłonna.- Mam sztukę, którą muszę się zająć, uważasz.Henry chcemieć jutro na scenie żywego konia w swoim Don Kichocie ,więc naprawdę muszę skądś wykopać tę kobyłę.- Zapluci imbecyle, Bram! - wykrzyknął Arthur, przedzierającsię przez tłum pieszych w brudnych ubraniach.- Nie zaufałbymYardowi, że znajdzie drogę do własnej kieszeni.- Rozejrzał się,próbując się zorientować, gdzie jest.To zaledwie dwie przecznice95od stacji Stepney, a już się całkiem zgubił.- Pewna martwadziewczyna rozpaczliwie potrzebuje pomocy.Byłoby nie podżentelmeńsku odwrócić się od niej.- Jest martwa.A więc chyba tylko jakieś święcenia predesty-nowałyby nas do pomocy jej.A nie słyszałem, żebyś jakieś ode-brał.- W takim razie potrzebuje sprawiedliwości - poprawił się Ar-thur.- I my ją jej zapewnimy.Bram nie sprawiał wrażenia przekonanego.- Ktoś wysadził w powietrze moje biurko.W tym czasie wdomu była cała moja rodzina.Czy jej dobro nie powinno ci leżećna sercu?Bram westchnął.- Arthurze, ale co ja tu robię?Conan Doyle przystanął.- Potrzebna mi jest twoja pomoc.- Mój Boże.Chcesz, żebym był twoim Watsonem, prawda?- Nie rozumiem.- Uważasz, że ponieważ końcem pióra powołałeś do życiaHolmesa, sam możesz się nim stać.Więc potrzebny ci Watson.Iz jakiegoś powodu, tylko tobie znanego, wybrałeś mnie.Dlacze-go nie Barriego albo, jeszcze lepiej, Shawa? Jestem pewien, że onnie ma nic do roboty.- Całkiem niezła dedukcja.Najwyrazniej to ty uważasz się zadetektywa.- No dobrze, skoro chcesz się tak zachowywać, porozmawiaj-my poważnie - oznajmił Bram.- Watson jest pospolitym, sku-tecznym zabiegiem literackim.Holmesowi jest potrzebny do wy-jaśniania przestępstw nie bardziej niż sześćdziesięciokilowy cię-żar u nogi.Publiczność, Arthurze.To publiczności potrzebny jestWatson, żeby myśli Holmesa mogły pozostawać zawsze poza jej96zasięgiem.Gdybyś opowiadał te historie z perspektywy Holmesa,każdy by wiedział, co ten cholerny geniusz myśli przez cały czas.Mieliby winowajcę na pierwszej stronie.Ale jeżeli opowiadasz jez perspektywy Watsona, pozwalasz czytelnikowi gonić w ciem-ności razem z tym niewydarzonym niedołęgą.Watson jest ko-miczną ozdobą.%7łartem.Dobrym, przyznaję, ale nie bardzo wi-dzę, do czego tobie może być potrzebny.- Posłuchaj - zaczął Arthur takim tonem, jakby po raz setnymusiał wyjaśniać, dlaczego niebo jest niebieskie.- Postaram się to powiedzieć z całym należnym ci szacunkiem.Nie orientuję się tak dobrze w tej.w tej okolicy.Pojmujesz? Iwiem, że ty spędziłeś jakiś czas w tych stronach i możesz znaćtutejszych mieszkańców, co może mi się przydać w śledztwie.Rozumiesz?Bram poczuł się urażony sugestią Arthura.- Robisz mi przykrość, stary przyjacielu.Nie sądzę, żebymmiał tu stać i godzić się na twoje insynuacje.Wiesz bardzo do-brze, jakiego rodzaju kobiety nazywają to miejsce domem i czegoszukałby tu dżentelmen naszego pokroju.Chcę, żebyś wiedział,że twoje słowa nieco mnie dotknęły.Arthur przez chwilę patrzył mu prosto w oczy.Potem uniósłgłowę i spojrzał w górę, na otaczające ich budynki, nie znajdującjednak niczego, co wskazywałoby kierunek, poza reklamami cy-gar Duke of Wellington i soku z limonek Grovera.Opuścił wzrokna adres, który zapisał starannie na kawałku papieru, i zmarszczyłsię, bardzo zmieszany.- Najmocniej przepraszam, nie miałem zamiaru cię obrazić.Inie chciałem zasugerować, że jesteś gościem, który szukałbyuciechy w tym podłym miejscu.Do licha, zgubiłem się na dobre.Czy to jest Salmon Street?- Nie - odparł Bram bez zastanowienia.- Salmon to następnaw tamtą stronę.Znalazłeś się na.- zatrzymał się, zdając sobie97sprawę, że przypadkiem się zdemaskował.- Tak, daj mi chwilę.Nie znam tej okolicy.- Odegrał scenę rozglądania się wokół zatablicami z nazwami ulic i zdumienia, że ich nie znajduje.- Prze-praszam panią - zwrócił się do przechodzącej obok młodej kobie-ty w czarnej sukni.- Może zna pani drogę na Salmon Street?Kobieta przystanęła, szybko zmierzyła Brama wzrokiem odstóp do głów i uśmiechnęła się zalotnie, a jej policzki zabłyszcza-ły jaśniej niż miedziane guziki przy jej sukni [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Teraz już wie-dział, że nie.- Potrzebny ci jest Watson, nieprawdaż? - zapytała, widząc je-go obawy i uśmiechnęła się szeroko, a wtedy znikły resztki jegorozsądnej ostrożności.- Gra się zaczyna - powiedział dumnie Harold, wstając.Sarah zamknęła na sekundę oczy, powstrzymując uśmiechtriumfu.ROZDZIAA 13BIAAA SUKNIAMoja zemsta się właśnie rozpoczęła.Rozciągam ją na stulecia, czas jest po mojej stronie.BRAM STOKER,DRACULA21 pazdziernika 1900- Czy moglibyśmy ustalić, co ja tu właściwie robię? - zapytałBram Stoker, kiedy szli w górę York Street, na północ od stacjiStepney.Nie było tłoku, ale pociągi pasażerskie na linii Blackwall kur-sowały tak rzadko, że wyprawa na East End okazała się dość cza-sochłonna.- Mam sztukę, którą muszę się zająć, uważasz.Henry chcemieć jutro na scenie żywego konia w swoim Don Kichocie ,więc naprawdę muszę skądś wykopać tę kobyłę.- Zapluci imbecyle, Bram! - wykrzyknął Arthur, przedzierającsię przez tłum pieszych w brudnych ubraniach.- Nie zaufałbymYardowi, że znajdzie drogę do własnej kieszeni.- Rozejrzał się,próbując się zorientować, gdzie jest.To zaledwie dwie przecznice95od stacji Stepney, a już się całkiem zgubił.- Pewna martwadziewczyna rozpaczliwie potrzebuje pomocy.Byłoby nie podżentelmeńsku odwrócić się od niej.- Jest martwa.A więc chyba tylko jakieś święcenia predesty-nowałyby nas do pomocy jej.A nie słyszałem, żebyś jakieś ode-brał.- W takim razie potrzebuje sprawiedliwości - poprawił się Ar-thur.- I my ją jej zapewnimy.Bram nie sprawiał wrażenia przekonanego.- Ktoś wysadził w powietrze moje biurko.W tym czasie wdomu była cała moja rodzina.Czy jej dobro nie powinno ci leżećna sercu?Bram westchnął.- Arthurze, ale co ja tu robię?Conan Doyle przystanął.- Potrzebna mi jest twoja pomoc.- Mój Boże.Chcesz, żebym był twoim Watsonem, prawda?- Nie rozumiem.- Uważasz, że ponieważ końcem pióra powołałeś do życiaHolmesa, sam możesz się nim stać.Więc potrzebny ci Watson.Iz jakiegoś powodu, tylko tobie znanego, wybrałeś mnie.Dlacze-go nie Barriego albo, jeszcze lepiej, Shawa? Jestem pewien, że onnie ma nic do roboty.- Całkiem niezła dedukcja.Najwyrazniej to ty uważasz się zadetektywa.- No dobrze, skoro chcesz się tak zachowywać, porozmawiaj-my poważnie - oznajmił Bram.- Watson jest pospolitym, sku-tecznym zabiegiem literackim.Holmesowi jest potrzebny do wy-jaśniania przestępstw nie bardziej niż sześćdziesięciokilowy cię-żar u nogi.Publiczność, Arthurze.To publiczności potrzebny jestWatson, żeby myśli Holmesa mogły pozostawać zawsze poza jej96zasięgiem.Gdybyś opowiadał te historie z perspektywy Holmesa,każdy by wiedział, co ten cholerny geniusz myśli przez cały czas.Mieliby winowajcę na pierwszej stronie.Ale jeżeli opowiadasz jez perspektywy Watsona, pozwalasz czytelnikowi gonić w ciem-ności razem z tym niewydarzonym niedołęgą.Watson jest ko-miczną ozdobą.%7łartem.Dobrym, przyznaję, ale nie bardzo wi-dzę, do czego tobie może być potrzebny.- Posłuchaj - zaczął Arthur takim tonem, jakby po raz setnymusiał wyjaśniać, dlaczego niebo jest niebieskie.- Postaram się to powiedzieć z całym należnym ci szacunkiem.Nie orientuję się tak dobrze w tej.w tej okolicy.Pojmujesz? Iwiem, że ty spędziłeś jakiś czas w tych stronach i możesz znaćtutejszych mieszkańców, co może mi się przydać w śledztwie.Rozumiesz?Bram poczuł się urażony sugestią Arthura.- Robisz mi przykrość, stary przyjacielu.Nie sądzę, żebymmiał tu stać i godzić się na twoje insynuacje.Wiesz bardzo do-brze, jakiego rodzaju kobiety nazywają to miejsce domem i czegoszukałby tu dżentelmen naszego pokroju.Chcę, żebyś wiedział,że twoje słowa nieco mnie dotknęły.Arthur przez chwilę patrzył mu prosto w oczy.Potem uniósłgłowę i spojrzał w górę, na otaczające ich budynki, nie znajdującjednak niczego, co wskazywałoby kierunek, poza reklamami cy-gar Duke of Wellington i soku z limonek Grovera.Opuścił wzrokna adres, który zapisał starannie na kawałku papieru, i zmarszczyłsię, bardzo zmieszany.- Najmocniej przepraszam, nie miałem zamiaru cię obrazić.Inie chciałem zasugerować, że jesteś gościem, który szukałbyuciechy w tym podłym miejscu.Do licha, zgubiłem się na dobre.Czy to jest Salmon Street?- Nie - odparł Bram bez zastanowienia.- Salmon to następnaw tamtą stronę.Znalazłeś się na.- zatrzymał się, zdając sobie97sprawę, że przypadkiem się zdemaskował.- Tak, daj mi chwilę.Nie znam tej okolicy.- Odegrał scenę rozglądania się wokół zatablicami z nazwami ulic i zdumienia, że ich nie znajduje.- Prze-praszam panią - zwrócił się do przechodzącej obok młodej kobie-ty w czarnej sukni.- Może zna pani drogę na Salmon Street?Kobieta przystanęła, szybko zmierzyła Brama wzrokiem odstóp do głów i uśmiechnęła się zalotnie, a jej policzki zabłyszcza-ły jaśniej niż miedziane guziki przy jej sukni [ Pobierz całość w formacie PDF ]