[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zrobił pan toza moimi plecami.Czy sądził pan, że ona powie mu prawdę, a mnie nie?- Nie.Nie prosiłem hrabiny o wyjaśnienia.Poprosiłem tylko, żeby panią przyjęła,ponieważ wiedziałem, jak ważne to jest dla pani.Przecież przysięgła pani nie wracać dodomu, póki z nią nie porozmawia.- Zmieniłam zdanie.- Nie miałem pojęcia, że właśnie je pani zmienia, kiedy wczoraj rozmawiałem zhrabiną.- Mimo wszystko.- Urwała.To niegodne odgrywać się na nim za swoje nie-szczęście, pomyślała.- Cóż, mniejsza o to.- Co się stało? Co powiedziała hrabina?- Nie mogę panu powtórzyć.- Proszę więc tego nie robić.To w niczym nie zmienia moich postanowień.Roześmiała się gorzko.- Och, nie powiedziała mi tego, co pan myśli.- Cóż więc?- Nie wzburzyło mnie to, kim albo czym jestem, lecz to, w jaki sposób potrakto-wano dzieci.Zupełnie jakby były zwierzętami, którymi można się wymienić.To jest dlamnie nie do pojęcia!Usiadł w kościelnej ławie i posadził ją obok siebie.RLT- O kim pani mówi?- O hrabinie i mojej przybranej matce, i o akuszerce.Jonathan mimo woli poczuł zainteresowanie.- Sądzę, że skoro już pani zaczęła, to lepiej dokończyć.- Wypowiedział te słowacicho, ale zabrzmiały niemal jak rozkaz.- Nie powiem o tym nikomu, chyba że dostanępozwolenie.- Hrabina wdowa dała mi wybór, czy chcę podzielić się tym z panem.Stanowczonie życzy sobie jednak, żeby wyszło to poza nas dwoje.Zbyt wielu ludzi mogłoby ucier-pieć.- Słucham i obiecuję, że będę milczał.Jonathan wysłuchał cierpliwie opowieści, dodając jej otuchy, gdy słowa więzły jejw gardle.O zamianie dzieci opowiadała przez łzy, objął ją więc i zaczął całować poczubku głowy.Pochłonięta swoją historią i tak tego nie zauważyła.Ucieszył się, słysząc,że Louise jest szlachetnie urodzoną damą, i zupełnie nie przejął się tym, że nie może ni-czego ujawnić.Chciał ją poślubić i nic tego nie zmieni.Kusiło go, by od razu powtórzyć oświadczyny, uznał jednak, że pozwoli Louisetrochę ochłonąć po rozmowie z hrabiną.- Jest pani gotowa, by wrócić do domu? - spytał.- Tak.- Popatrzyła na niego i wątle uśmiechnęła się przez łzy.- Chciałabym o takwiele zapytać mamę.O Thomasa.i o to, dlaczego zgodziła się na zamianę.Przecież onżył całe pięć lat i w tym czasie z pewnością nieraz go widywała.Jak mogła to znosić?- Miała panią.- Tak, pewnie to samo można powiedzieć o hrabinie: miała Thomasa, przynajmniejpoczątkowo.Mnie jednak i tak trudno to ogarnąć.- Rozumiem, ale skoro tak się stało, nie sposób tego zmienić.- Urwał.- Nie chcechyba pani teraz wszystkiego wyjawiać?- Nie, na to jest o wiele za pózno.Za pózno było już w dniu moich narodzin, a napewno w dniu śmierci Thomasa.Biedny chłopiec.RLT- Wcale nie był biedny, Louise.Miał wszystko, czego dziecko może pragnąć, azginął w tragicznym wypadku, prawdopodobnie wskutek swojej ciekawskiej natury i za-niedbania tych, którzy powinni mieć nad nim pieczę.- Ma pan rację, ale wydaje mi się, że ja wyszłam na tym wszystkim najlepiej.- Bez wątpienia.- Wstał i pomógł jej wyjść z ławy.- Wracajmy do zajazdu.Jutrowyruszamy.Dziś naprawdę jest już na to za pózno.Trzymając się za ręce, wyszli z kościoła.Byli w pół drogi do bramy, gdy Jonathanodciągnął ją w bok, by pokazać jej pomnik.Stanął przed nim bez słowa.Nagrobek byłkunsztownie ozdobiony motywami wieńców i cherubinów.Louise przeczytała inskryp-cję:Nieodżałowanej pamięci Thomas Augustus Fellowes, wicehrabia Thirsk, jedynysyn hrabiego i hrabiny Moresdale, zabrany na wieczny odpoczynek 10 marca 1745 rokuw wieku 5 lat.Spoczywaj w pokoju.- Dobrze, że nie zdążył dowiedzieć się o zamianie - szepnęła i przeżegnała się.-Zostawmy go w spokoju.Razem odwrócili się i odeszli.Po kolacji tego wieczoru Betty poszła pomóc Joemu i tylko oni wiedzieli, ile czasupoświęcili na pracę, a ile na pocałunki i pieszczoty.Tymczasem Jonathan wziął Louisena spacer po wzgórzu za zajazdem.Usiedli odpocząć na tej samej skale, na której Louise wyjawiła mu prawdziwy po-wód swojej podróży.Trudno było uwierzyć, że od tej pory minęły zaledwie trzy dni, takwiele się wydarzyło.Zadziwiające zaś wydało się Louise to, że Jonathan nie potępił anijej, ani jej przybranych rodziców.Ani nawet hrabiny.To nie on jednak miał w głowiezamęt.Jego wątpliwości bowiem zostały rozwiane.- Kochana - zaczął, ujmując jej dłonie.- Wczoraj, kiedy się oświadczyłem, nieznałem prawdy, chciałem jednak, by wiedziała pani o moich uczuciach bez względu nato, czego jeszcze się dowie.Dzisiaj czuję dokładnie to samo i nadal chcę, by została panimoją żoną.- Mimo że nie będzie pan mógł powiedzieć rodzicom, kim naprawdę jestem?RLT- Louise, mam dwadzieścia pięć lat i własny majątek.Mogę sam sobie wybrać żonęi wybieram właśnie panią.Jestem zresztą przekonany, że moi rodzice pokochają panią,kiedy tylko ją poznają.Objął ją i okrył czułymi pocałunkami czoło, nos, potem policzki i wreszcie dotarłdo ust.Te pocałunki różniły się od wcześniejszych, były delikatne, ale bardzo namiętne.Włożył w nie całą swoją miłość, wszystkie nadzieje, a przy tym szeptał jej imię i powta-rzał, jak bardzo ją podziwia.- Och, Jonathanie, czy sądzi pan, że to możliwe?- Możliwe? - Roześmiał się, igrając z jej palcami.- To pewne.Wciąż miała wątpliwości.Nic tak naprawdę się nie zmieniło.Nadal była pannąLouise Vail, nadal - przynajmniej dla świata - pozostawała córką proboszcza.- Obawiam się.- Obawia się pani, Louise? Pani, mój nieustraszony przeciwnik? Czy sądzi pani, żemoja miłość nie przetrwa? - Urwał.- Czy mogę coś wyznać?- Tak, proszę!- Małżeństwo moich rodziców trudno nazwać szczęśliwym.Mój ojciec miał mnó-stwo kochanek, a matka nie mniej kochanków.Siostra wyszła za mąż za bestię, bije ją iponiża, a ona mimo to nie chce go zostawić.Małżeństwo nie powinno tak wyglądać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.- Zrobił pan toza moimi plecami.Czy sądził pan, że ona powie mu prawdę, a mnie nie?- Nie.Nie prosiłem hrabiny o wyjaśnienia.Poprosiłem tylko, żeby panią przyjęła,ponieważ wiedziałem, jak ważne to jest dla pani.Przecież przysięgła pani nie wracać dodomu, póki z nią nie porozmawia.- Zmieniłam zdanie.- Nie miałem pojęcia, że właśnie je pani zmienia, kiedy wczoraj rozmawiałem zhrabiną.- Mimo wszystko.- Urwała.To niegodne odgrywać się na nim za swoje nie-szczęście, pomyślała.- Cóż, mniejsza o to.- Co się stało? Co powiedziała hrabina?- Nie mogę panu powtórzyć.- Proszę więc tego nie robić.To w niczym nie zmienia moich postanowień.Roześmiała się gorzko.- Och, nie powiedziała mi tego, co pan myśli.- Cóż więc?- Nie wzburzyło mnie to, kim albo czym jestem, lecz to, w jaki sposób potrakto-wano dzieci.Zupełnie jakby były zwierzętami, którymi można się wymienić.To jest dlamnie nie do pojęcia!Usiadł w kościelnej ławie i posadził ją obok siebie.RLT- O kim pani mówi?- O hrabinie i mojej przybranej matce, i o akuszerce.Jonathan mimo woli poczuł zainteresowanie.- Sądzę, że skoro już pani zaczęła, to lepiej dokończyć.- Wypowiedział te słowacicho, ale zabrzmiały niemal jak rozkaz.- Nie powiem o tym nikomu, chyba że dostanępozwolenie.- Hrabina wdowa dała mi wybór, czy chcę podzielić się tym z panem.Stanowczonie życzy sobie jednak, żeby wyszło to poza nas dwoje.Zbyt wielu ludzi mogłoby ucier-pieć.- Słucham i obiecuję, że będę milczał.Jonathan wysłuchał cierpliwie opowieści, dodając jej otuchy, gdy słowa więzły jejw gardle.O zamianie dzieci opowiadała przez łzy, objął ją więc i zaczął całować poczubku głowy.Pochłonięta swoją historią i tak tego nie zauważyła.Ucieszył się, słysząc,że Louise jest szlachetnie urodzoną damą, i zupełnie nie przejął się tym, że nie może ni-czego ujawnić.Chciał ją poślubić i nic tego nie zmieni.Kusiło go, by od razu powtórzyć oświadczyny, uznał jednak, że pozwoli Louisetrochę ochłonąć po rozmowie z hrabiną.- Jest pani gotowa, by wrócić do domu? - spytał.- Tak.- Popatrzyła na niego i wątle uśmiechnęła się przez łzy.- Chciałabym o takwiele zapytać mamę.O Thomasa.i o to, dlaczego zgodziła się na zamianę.Przecież onżył całe pięć lat i w tym czasie z pewnością nieraz go widywała.Jak mogła to znosić?- Miała panią.- Tak, pewnie to samo można powiedzieć o hrabinie: miała Thomasa, przynajmniejpoczątkowo.Mnie jednak i tak trudno to ogarnąć.- Rozumiem, ale skoro tak się stało, nie sposób tego zmienić.- Urwał.- Nie chcechyba pani teraz wszystkiego wyjawiać?- Nie, na to jest o wiele za pózno.Za pózno było już w dniu moich narodzin, a napewno w dniu śmierci Thomasa.Biedny chłopiec.RLT- Wcale nie był biedny, Louise.Miał wszystko, czego dziecko może pragnąć, azginął w tragicznym wypadku, prawdopodobnie wskutek swojej ciekawskiej natury i za-niedbania tych, którzy powinni mieć nad nim pieczę.- Ma pan rację, ale wydaje mi się, że ja wyszłam na tym wszystkim najlepiej.- Bez wątpienia.- Wstał i pomógł jej wyjść z ławy.- Wracajmy do zajazdu.Jutrowyruszamy.Dziś naprawdę jest już na to za pózno.Trzymając się za ręce, wyszli z kościoła.Byli w pół drogi do bramy, gdy Jonathanodciągnął ją w bok, by pokazać jej pomnik.Stanął przed nim bez słowa.Nagrobek byłkunsztownie ozdobiony motywami wieńców i cherubinów.Louise przeczytała inskryp-cję:Nieodżałowanej pamięci Thomas Augustus Fellowes, wicehrabia Thirsk, jedynysyn hrabiego i hrabiny Moresdale, zabrany na wieczny odpoczynek 10 marca 1745 rokuw wieku 5 lat.Spoczywaj w pokoju.- Dobrze, że nie zdążył dowiedzieć się o zamianie - szepnęła i przeżegnała się.-Zostawmy go w spokoju.Razem odwrócili się i odeszli.Po kolacji tego wieczoru Betty poszła pomóc Joemu i tylko oni wiedzieli, ile czasupoświęcili na pracę, a ile na pocałunki i pieszczoty.Tymczasem Jonathan wziął Louisena spacer po wzgórzu za zajazdem.Usiedli odpocząć na tej samej skale, na której Louise wyjawiła mu prawdziwy po-wód swojej podróży.Trudno było uwierzyć, że od tej pory minęły zaledwie trzy dni, takwiele się wydarzyło.Zadziwiające zaś wydało się Louise to, że Jonathan nie potępił anijej, ani jej przybranych rodziców.Ani nawet hrabiny.To nie on jednak miał w głowiezamęt.Jego wątpliwości bowiem zostały rozwiane.- Kochana - zaczął, ujmując jej dłonie.- Wczoraj, kiedy się oświadczyłem, nieznałem prawdy, chciałem jednak, by wiedziała pani o moich uczuciach bez względu nato, czego jeszcze się dowie.Dzisiaj czuję dokładnie to samo i nadal chcę, by została panimoją żoną.- Mimo że nie będzie pan mógł powiedzieć rodzicom, kim naprawdę jestem?RLT- Louise, mam dwadzieścia pięć lat i własny majątek.Mogę sam sobie wybrać żonęi wybieram właśnie panią.Jestem zresztą przekonany, że moi rodzice pokochają panią,kiedy tylko ją poznają.Objął ją i okrył czułymi pocałunkami czoło, nos, potem policzki i wreszcie dotarłdo ust.Te pocałunki różniły się od wcześniejszych, były delikatne, ale bardzo namiętne.Włożył w nie całą swoją miłość, wszystkie nadzieje, a przy tym szeptał jej imię i powta-rzał, jak bardzo ją podziwia.- Och, Jonathanie, czy sądzi pan, że to możliwe?- Możliwe? - Roześmiał się, igrając z jej palcami.- To pewne.Wciąż miała wątpliwości.Nic tak naprawdę się nie zmieniło.Nadal była pannąLouise Vail, nadal - przynajmniej dla świata - pozostawała córką proboszcza.- Obawiam się.- Obawia się pani, Louise? Pani, mój nieustraszony przeciwnik? Czy sądzi pani, żemoja miłość nie przetrwa? - Urwał.- Czy mogę coś wyznać?- Tak, proszę!- Małżeństwo moich rodziców trudno nazwać szczęśliwym.Mój ojciec miał mnó-stwo kochanek, a matka nie mniej kochanków.Siostra wyszła za mąż za bestię, bije ją iponiża, a ona mimo to nie chce go zostawić.Małżeństwo nie powinno tak wyglądać [ Pobierz całość w formacie PDF ]