[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pięć okien, jakpięcioro oczu obserwowało dolinę.I kiedy przerażona zastanawiałamsię, dlaczego wszystkich obudził, nagle okna zgasły kolejno i wValmy zapadł spokój.Widziałam tylko jedno zródło światła -reflektory samochodu przeleciały szybko na dwóch zakrętach i naglezniknęły, jakby zostały zgaszone.Omyliłam się.Nie było żadnego alarmu.Przekonał się, żeuciekliśmy, i teraz czeka przy telefonie.Zostało mu jeszcze trochęnocy.Jakiego psa gończego posłał? Wytrzezwiałego nagle Bernardaczy Raoula?Poszłam za Filipem, który właśnie stukał cicho do drzwi chaty.Minęło pół minuty, czterdzieści pięć sekund.Stałam koło Filipa,próbując opanować budzący się we mnie strach.Zaraz się wszystkoskończy, usłyszymy przyjazne kroki zbliżające się do drzwi,skrzypienie zawiasów, ciepło ognia przetnie klinem chłód nocy.W lesie panowała cisza.Minęła cała minuta, półtorej minuty.%7ładnego dzwięku.Widać mocno śpi.- Czy mam jeszcze raz zapukać?- Tak, Filipie, ale mocniej.Ja też zaczęłam pukać, nie mogąc opanować zdenerwowania.Rozległo się to jak walenie w bęben.Chyba cały las się obudził.W ciszy, która potem zapadła, na drodze, poniżej nas usłyszałamsamochód.Z chaty nie dobiegał żaden odgłos.- Nikogo tam nie ma.- Drżący głos dziecka, które musiało byćbardzo zmęczone, otrzezwił mnie.Wzięłam się w garść.- On mocno śpi - powiedziałam spokojnie.- Spróbujmy wejść.Nie obrazi się, jak go obudzimy. Filip nacisnął klamkę.Ku memu zdumieniu drzwi otworzyły sięnatychmiast.Chłopiec zrobił niepewnie jeden krok, ale ja godelikatnie pchnęłam do środka.Skóra mi ścierpła, kiedy usłyszałamten jadący w dolinie samochód.- Panie Blake! - zawołałam cicho i zamknęłam drzwi.- PanieBlake, czy jest pan tu?Odpowiedziała nam cisza, przenikliwa cisza pustego domu.Z tego co opowiedział mi William wiedziałam, że w chacie byłatylko jedna izba, a z tyłu mała spiżarnia pod dachem.Drzwi do niejprowadzące były zapewne zamknięte.Niezbyt dawno stąd wyszedł.Zwiadczyło o tym nie tylkooświetlone okno, które widziałam będąc w Valmy.Drzewo wkuchence żarzyło się jeszcze i w powietrzu czuć było zapach jedzenia.Musiał tu pracować, coś sobie ugotował i zszedł do Coq Hardi.Kocena stojącej w rogu pryczy były starannie złożone.Niewielka izba była prawie nieumeblowana, ściany, sufit ipodłoga - wszystko zrobione z sosnowego drzewa.Stał tu tylkoprosty, własnej roboty stół, dwa drewniane krzesła i prycza, pod którąstała skrzynia.Mała szafka wisiała w jednym kącie, a na półce nadpryczą było kilka książek.Na kołkach w pobliżu pieca wisiałyprzeróżne rzeczy: liny, plecak, stary zielonkawy płaszcz.W drugimkącie stała drabina prowadząca do klapy w suficie.- Czy możemy tu zostać? - głos mu lekko drżał.Filip musiał byćbardzo zmęczony, mnie również zresztą przerażała myśl o dalszejwędrówce.Dokąd moglibyśmy iść? Pewno tak się czuje ścigany lis,kiedy wreszcie ostatkiem sił wpadnie do swojej nory.Spojrzałam nazamknięte drzwi, żarzący się ogień, wreszcie na Filipa.- Tak, oczywiście.- Samochód z pewnością pędził do WilliMireille.Tutaj nie będą nas szukać.- Jak myślisz, czy potrafiłbyśwejść po tej drabinie?- Po drabinie? Tak, ale co tam jest na górze? Czy musimy tamwejść?- Wiesz, tutaj jest tylko jedno łóżko.Może pan Blake wkrótcewróci i będzie się chciał położyć.Poza tym na górze lepiej sięukryjemy.Czy potrafisz zachować się cichutko jak myszka, gdybyktoś tu przyszedł? Spojrzał na mnie, w wymizerowanej twarzyczce jego oczy byływiększe niż zwykle.Skinął głową.Gdyby w tym momencie pojawiłsię Leon de Valmy, zabiłabym go własnymi rękami.- Nie możemy zostawić żadnych śladów, że tutaj byliśmy -powiedziałam energicznie - bo ktoś szukający nas mógłby tu przyjśćprzed powrotem pana Blake'a.Czy nie przemoczyłeś butów? Tak,chyba trochę.Ja też.Zdejmiemy je, nie, poczekaj na chodniku, o tak.A teraz zanieś je do pieca, oprzyj o niego.Ja tymczasem zobaczę, cosię dzieje na strychu.Na szczęście klapa była lekka i najwidoczniej często używana.Wkażdym razie otworzyła się łatwo, a ja, stojąc na drabinie, zapaliłamlatarkę Filipa i obejrzałam strych.Kiedy wspinałam się po drabiniemodliłam się bezgłośnie, żeby panował tam jaki taki porządek.Terazwestchnęłam z ulgą.Na strychu było tak samo sucho i schludnie jak wizbie na dole.Blake używał go jako składu niepotrzebnych rzeczy:były tu pudełka, kanistry, jakieś liny, zwój drutu i, co najważniejszedla nas, koło komina leżały starannie złożone worki i plandeka.Szybko zeszłam i zdałam relację Filipowi.- Na górze nad piecem jest przyjemnie ciepło - mówiłam wesoło.- Schowaj buty do kieszeni i wejdz na strych, a ja poszukam kocy.Podam ci je.Latarka jest mi jeszcze potrzebna, nie odchodz więcdaleko.Jak się spodziewałam, w skrzyni pod pryczą były zapasowe koce.Przyświecając sobie latarką wyjęłam je i kolejno podałam Filipowi,potem weszłam na górę i po raz ostatni omiotłam promieniem latarkimałą izbę.Nie zostawiliśmy żadnych śladów, podłoga była czysta,łóżko nienaruszone, drzwi zamknięte, ale nie na zasuwę.Zamknęliśmy klapę i na czworakach zaczęliśmy szykować sobieposłanie - tylko w środku można było stać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl