[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaproponowałem: Na zgodę pocałujemy się jak mąż i żona.Bo choć wiedziałem, że dzieli nas tak wiele, to chwilami zapominałem, z kim mam doczynienia.Z dezaprobatą potrząsnęła głową, ale nie obraziła się. No tak.Przekonałeś mnie ostatecznie, że jesteś zwykłym śmiertelnikiem.Człowiek zPrzyszłości nie zażądałby ode mnie pocałunku.To mówiąc szybko dotknęła swymi ustami moich ust, a potem zawstydzona tym gestem,jakby była normalną kobietą, a nie istotą z Przyszłości, zarumieniła się, zerwała z miejsca izarzuciwszy sztucer na ramię, ruszyła w stronę dżungli.Poszedłem za nią, a potem już nie miałem czasu, aby rozmyślać o tajemnicach ludzi zPrzyszłości.Wdarliśmy się w górską dżunglę i mieliśmy do pokonania nie tylko stromiznystoków Sierra Nevada, ale i utrudniające wspinaczkę zwaliska grubych pni podobnych dofortyfikacji, które raz po raz trzeba było zdobywać.Górska dżungla różni się bowiem odrówninnej także i tym, że ziemię pokrywają grube pokłady butwiejących resztek roślinnych.Nie rozkładają się one tak szybko jak w dżungli równikowej, ponieważ panuje tu niższatemperatura.Wspinasz się, omijając grube jak kolumny pnie drzew i raptem aż po paswpadasz w zbutwiałe resztki roślin.Albo, co gorsza, zaczynasz zjeżdżać w dół razem zoderwaną od podłoża ogromną masą gnijących liści.Spadasz jak gdyby niesiony przez lawinęi w każdej chwili możesz rozbić sobie głowę o pień drzewa lub o wystającą skałę.W dżungli powietrze jest wilgotniejsze, a im wyżej  tym mniej bogate w tlen.Nie jestemprzyrodnikiem, ale potrafię palmę odróżnić od drzewa iglastego.Dżungla, przez którąwędrowaliśmy, składała się właśnie z grubych palm i paproci drzewiastych, niekiedywysokich na dziesięć metrów.Po pniach wspinały się rozmaite pnącza i tworzyły jak gdybydach nad głową lub zagradzały drogę jak zwarte ściany.Wtedy Teresa brała do rękizakrzywiony nóż i w owej ścianie wycinała dla nas przejście.Idąc, od czasu do czasupłoszyliśmy jakieś ptaki, towarzyszył nam też wrzask małp przeskakujących z gałęzi na gałązlub kołyszących się na lianach.Innych dzikich zwierząt nie widziałem, choć musiało ich tubyć bardzo wiele.Uciekały jednak spłoszone naszym hałaśliwym wspinaniem się w górę. Po trzech godzinach poczułem, że znowu tracę siły, sztucer ciążył jak armata, plecak zdawałsię ważyć cztery razy więcej niż na początku wędrówki.Brakowało mi tchu, ponieważbyliśmy już chyba na wysokości szczytu Rysów. Zaraz będzie szeroka przełęcz  odezwała się do mnie Teresa zauważywszy, żezwolniłem kroku. Dnem przełęczy płynie strumień.Odtąd powędrujemy brzegiemstrumienia aż do Diabelskiej Doliny. Diabelska Dolina?  zastanawiałem się głośno. Gdzieś już słyszałem tę nazwę.Aha, tobyło w barze hotelu Hilton.Jakiś tutejszy znawca spraw UFO opowiadał, że przed latywidywano szklane kule lądujące w Diabelskiej Dolinie w górach Sierra Nevada.Podobno niktnie ma odwagi, aby odwiedzić to miejsce. Tak  skinęła głową Teresa. W Diabelskiej Dolinie lądowały wehikuły czasu.Ale tyniczego się nie obawiaj.Przybywasz tam przecież na polecenie Dawsona.Ruszyła dalej, a ja zacisnąłem usta i poszedłem za nią, pełen podziwu, że tak świetnie znositrudy wędrówki.Wciąż miałem przed oczami jej zgrabną sylwetkę, zachwycała mnie lekkość,z jaką przeskakiwała zwalone pnie.No cóż, nie była, tak jak ja, zwykłą śmiertelniczką, aleistotą z Przyszłości, zapewne obdarzoną specjalnymi zdolnościami.Nagle otworzył się przed nami widok na piękną przełęcz ze strumieniem płynącym pokamienistym dnie.Tu i ówdzie rosły samotne mangowce i drzewa pomarańczowe, a międzynimi rozpościerały się połacie wysokiej po kolana, soczystej trawy.Było tu spokojnie i pięknie, ale Teresa ponaglała do marszu. Spójrz na słońce  ostrzegała. Za chwilę skryje się za górami i choć na nizinie będziejeszcze dzień, tu wkroczy zmrok.O takiej porze dżungla zaczyna być niebezpieczna.Zresztądo celu mamy jeszcze najwyżej cztery kilometry.Ledwie skończyła mówić, o jakieś trzydzieści metrów od nas z wysokich traw nad brzegiemstrumienia raptem wychylił się malutki jaguar.Wytrzeszczył ślepia i strzygąc uszamiprzyglądał się nam z ciekawością, choć i z odrobiną lęku. To wyszedł nam na spotkanie Robin  zakrzyknęła radośnie Teresa. On zawszeukazuje mi się pod postacią jaguara.Porzuciła sztucer i plecak.Wyciągnąwszy przed siebie ręce pobiegła naprzeciw jaguara, któryjeszcze przez chwilę przyglądał się jej bacznie, lecz gdy zaczęła się do niego zbliżać, nagleprzeraził się i zniknął w wysokich trawach.A wówczas po drugiej stronie strumienia na skałęwskoczyła jego ogromna matka.Teresa zatrzymała się jak skamieniała. To nie Robin, ale prawdziwa jaguarzyca z małym.Strzelaj, bo ona nas zaraz zaatakuje zawołała. Jak w takiej sytuacji zachowa się człowiek, który nigdy nie był na polowaniu, nigdy niestrzelał do dzikich zwierząt? Zdjąłem z ramienia sztucer i wymierzywszy w kierunkujaguarzycy, pociągnąłem za spust.Rozległ się suchy trzask  mój sztucer był nie nabity. Ona zaraz skoczy!  usłyszałem przerazliwy krzyk Teresy, która zabiła w życiuniejednego jaguara.Teraz jednak jej sztucer leżał daleko, porzucony w trawie.Widziałem, jak jaguarzyca kuca na tylnych łapach, jak odbija się od skały i leci ponadstrumieniem w kierunku Teresy.Ale dzieliło ją od niej ponad czterdzieści metrów, jeden skoknie wystarczył.Znowu więc przysiadła na tylnych łapach i gotowała się do następnego skoku.Dziewczyna stała nieruchomo, nawet już krzyk nie wydobył się z jej ust.Wtedy przypomniałem sobie o pudełku, które dał mi Ralf.Miałem je przy sobie w kieszenispodni.Jaguarzyca znowu skoczyła, szybko wyjąłem pudełeczko, jego otwór wycelowałem wznajdujące się już w powietrzu ogromne cielsko, a potem przycisnąłem guziczek naobudowie.Stało się coś zadziwiającego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl