[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Asceza jego żony znalazła w końcu dość oczywisty i naturalny grunt, na którym mogłarozkwitnąć w pełni: Janina zaczęła niemal codziennie chodzić do kościoła i udzielać sięw Żywym Różańcu, co jednak nie obudziło w niej nawet iskierki miłosierdzia.Wręcz przeciwnie– stała się bezlitosnym sędzią, który za dobre wynagradza, a za złe karze.I to karze latami…Kiedy wnuczka przystępowała do Pierwszej Komunii, kazała mężowi pozostać w ławce i niefatygować się ani do spowiedzi, ani tym bardziej po opłatek, bo serce by jej pękło, gdybyzobaczyła, że ktoś taki jak on przyjmuje ciało Chrystusa.Bernard znosił wszystko ze stoickim spokojem, w myślach nazywając żonę Żywą Pokutą.Kara może i mu się należała, ale był pewien, że jest niewspółmierna do przewinienia.Mimonajszczerszych chęci nie czuł się ani trochę winny.Wyrzuty sumienia i wstyd odczuwał,owszem.Ale tylko wtedy, kiedy myślał o Róży.W stosunku do żony nigdy.Starał się ją conajwyżej usprawiedliwiać i szukać winowajcy gdzieś indziej: poza nią i poza sobą.Szukał takdługo, aż w końcu znalazł.Im częściej się nad tym zastanawiał, tym mocniej utwierdzał sięw przekonaniu, że odpowiedzialność za to wszystko ponosi Wiktoria.Kiedy postanowił przepisać dom na córki, Wiktoria powinna była wreszcie dorosnąći wspomóc siostrę.Ale ona wolała latać z akademika do akademika i bawić się na kolejnychimprezach.To przez nią Janina nie miała wyboru i przez nią skazywała męża na długie miesiącesamotności.Gdyby mogła liczyć na młodszą córkę, z pewnością nie musiałaby poświęcać tyleczasu starszej.Ale czy na Wiktorię kiedykolwiek można było liczyć? Czy ją coś kiedyśinteresowało oprócz czubka własnego nosa? Nigdy! Ten nieszczęsny milenijny sylwester to teżbyła jej wina.Pamiętał doskonale, że kiedy żona zadzwoniła i powiedziała, że Mela złapałagrypę, zapytał, czy Wiktoria nie może się nią zaopiekować.– Beniu! No i widzisz, jaki ty jesteś niezwiązany z rodziną? Że sam nie wiesz, comówisz! – Usłyszał ironiczny śmiech.– A gdzie Wika zostanie w domu na sylwestra i gdzie onama głowę do zajmowania się dzieciakami albo chorymi? Jej już od wczoraj w domu nie ma.Pojechała w góry razem z całym towarzystwem i czort wie, kiedy wróci.Miała być drugiegostycznia, ale dzisiaj dzwoniła i wspominała, że może dzień dłużej zostaną.Podobno bardzo ładnyhotel im się trafił.Czy jakieś kwatery wynajęli… Już nie pamiętam.Ale mówiła, że ma z oknawidok na Śnieżkę.I pogoda im dopisuje…„No oczywiście!” – zżymał się w duchu na córkę z taką zapiekłością, jakby dopierowczoraj wyjechała w te nieszczęsne góry.„Jej zawsze musi wszystko dopisywać.I zdrowie,i humor, i widok za oknem, i pogoda! Najlepiej tak żyć: wszystko rzucić w cholerę i wyjechać,nie troszcząc się o nic! Niech sobie siostra umiera na grypę, matka niech zdechnie ze zmęczenia,a ojciec z samotności.Byle jej było dobrze! Pani nauczycielka od siedmiu boleści, która pewnieza dobrze nie odróżnia Mirka od Emilki!”Starał się ukrywać przed córką te pretensje, ale kilka razy wyrwała mu uwaga, po którejrobiła się czerwona jak burak.O dziwo ani razu nie odpyskowała, tylko milczała zaciekle,spoglądając z wdzięcznością na Melę, która niezmiennie stawała w jej obronie.Równo rok po komunii Emilki Wiktoria wyprowadziła się z domu i prawie zerwałakontakty z rodziną, co utwierdziło Bernarda w jego opinii na temat młodszej córki.Znalazłasobie jakiegoś szemranego bogatego biznesmena, którego ledwo kilka razy mieli okazjęzobaczyć.Przychodził nabzdyczony, z miną jakby zjadł wszystkie rozumy, i ewidentnie nie miałzamiaru zabiegać o czyjąkolwiek sympatię.Zarówno on, jak i Wiktoria siedzieli jak na szpilkachi uciekali od stołu przy pierwszej okazji.Jak tylko wyszli, Janina zaczynała płakać, załamującręce nad ich życiem na kocią łapę, Mela parzyła matce melisę i godzinami tłumaczyła, żew dzisiejszych czasach kocia łapa to nic niezwykłego, a Sławek – jeśli był akurat w domu – nieprzebierał w słowach, mówiąc, co o tym wszystkim myśli.I chociaż Bernard niejednokrotniewdawał się z zięciem w przeróżne spory, to tu akurat zgadzał się z nim w całej rozciągłości.Tyle było dobrego ze sporadycznych wizyt, jakie Wiktoria i Paweł składali rodzinie, że wieczórkończył się zgodnym popijaniem zamiast tradycyjnym łagodzeniem sporu teścia i zięcia przezmałżonki.Bernard tak oswoił się z sytuacją, że nie spodziewał się zmiany.Jakież więc było jegozdumienie, kiedy któregoś sierpniowego dnia żona oznajmiła mu, że ich córki znów mieszkająrazem, bo Wika wreszcie nabrała rozumu i odeszła od tego, co to z nim osiem lat w grzechu żyła.– Skąd to wiesz?– Od Amelki.Powiedziała mi dzisiaj, jak do niej rano zadzwoniłam.Chciałam tampojechać, ale mówiła, żeby na razie dać Wiktorii spokój.– Janina od lat nie uśmiechała się takpromiennie.– To, przepraszam bardzo, widok rodzonej matki ją niby ze spokoju wytrąci?– W przeciwieństwie do żony nie tryskał entuzjazmem.– Ano wiesz, jak to jest.Niech sobie najpierw we dwie pobędą i porozmawiają do woli.Nie szkodzi, że nie chcą mnie widzieć.Za to Melcia powiedziała, że być może przyjdą razemna twoje imieniny.– Zanim oddaliła się radosnym krokiem do kuchni, rzuciła jeszcze w progu:– Ja to wymodliłam! Mówię ci, ja to wymodliłam! I Bogu niech będą dzięki, że dzieciaka sięz nim nie dorobiła, bo dopiero byłby teraz kłopot.– Po chwili dobiegło go trzaskanie garnkamii nucona półgłosem kościelna pieśń.Wątpił w modlitwę jako metodę antykoncepcji, ale nie to go teraz zaprzątało [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl