[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jedyny sposób, żebyucieszyć kilka osób.Ciocia powinna.- Kochanie - przerwał jej Zenobiusz - prosiłem cię, żebyśwystawiała dwa palce, kiedy chcesz coś powiedzieć.Uniknęłabyś wtedy wielu głupstw, a niekiedy kompromitacji.- Zenek, już boli mnie ręka od wystawiania palców.Bozawsze mam coś do powiedzenia, nawet jak nic nie mówię.-Wolałabym wystawiać nogi.- Lauro - wtrąciła Filomena - o tych sprawach porozmawiaciepo ślubie.Teraz przystąpmy do rzeczy.Co tu ukrywać, wśródwas znajduje się wielokrotny morderca.Gdyby nie szczęśliwyprzypadek, zginęłabym już co najmniej siedem razy.Czy niemam racji, Amelio?- Oczywiście.To prawdziwy cud, że ciocia jeszcze żyje.- Tak, moja droga.Ale cuda nie trwają na tym świecie zbytdługo.Nawet prawdziwa miłość nie trwa długo.Mójnieboszczyk mąż.Czego chcesz, Lauro? Czy masz coś natemat?- Mam, ciociu.Jak było, tak było, ale się skończyło.- Debrze, dziecko.Skończyło się.Moje słowa.Otóżpostanowiłam, że od jutra będę was bacznie obserwować.A poupływie roku zapiszę cały majątek tylko osobie, która na togodziwie zasłuży.- I ten dwór?- Tak.- I klejnoty?- Tak.- I całą gotówkę?- Tak.- Wszystko jednej osobie?- Wszystko - potwierdziła Filomena.- Powiedziałam.Barnaba zatarł ręce i uśmiechnął się przymilnie.- No to chyba mnie.Bo nikt tak: nie kocha cioci, jak ja.- Jeżeli Barnaba wezmie wszystko - żaliła się Laura - tożegnaj lalu, koniec balu.- Od kiedy odziedziczyłam fatalny spadek - ciągnęłaFilomena - wszyscy mnie szanują, nawet w Ubezpieczalni.Ekspedientki odkładają dla mnie lepszy towar, a babcia wkiosku zostawia mi chodliwe tygodniki.Tylko wśród moichnajbliższych nikt o mnie nie dba.Wy marzycie o mojej śmierci- Filomena podniosła głos - tak wygląda prawda! Ale ostrzegamwas: jeżeli umrę przedwcześnie, nikt nie dostanie ani grosza.Powiedziałam.W ciszy, jaka zapadła po tych słowach, Filomena wstała.- Dobrej nocy - dodała.I skierowała się ku wyjściu.- Dobranoc, kochana ciociu - odpowiedzieli chórem.Filomena spojrzała na nich i zaśmiała się z odcieniem triumfu.Był to jednak triumf przedwczesny.Wyszła z salonu.Czekali, aż ucichną jej kroki.Wtedy Laura powiedziała:- Wesoło jak na pogrzebie.Zenobiusz skinął głową.Wstał, podszedł do okna, pózniej dolustra.Oglądał odbicie swej twarzy i powiedział jakby do siebie,w zamyśleniu:- Co w tym wszystkim się kryje?Amelia spojrzała na Zenobiusza.- Nie wierzę w krasnoludki.Ktoś musi to robić.- Może zwykły zbieg okoliczności? - zapytał Barnaba.- A ja wam powiem - odezwał się Zenobiusz - że trucizna wmakaronie nie może być zbiegiem okoliczności.Dlaczegojednak kucharka, obdarzona wyjątkowo subtelnym smakiem ipowonieniem, nie wyczuła w potrawie arszeniku? Kto na toodpowie?- Ja - rzuciła Laura.- Arszenik nie kiełbasa, nie pachnie.- I słusznie - zgodził się Zenobiusz.Amelia stała przed ozdobnym ściennym zegarem.Spojrzałana swój zegarek, sprawdziła godzinę i palcem przesunęła dużązłoconą wskazówkę ściennego o kilka minut wstecz.Podeszłado telefonu.Podniosła słuchawkę i przez kilka minutnasłuchiwała, naciskając i zwalniając widełki.Nie było sygnału.- Do kogo dzwonisz? - zapytał Barnaba.- Do nikogo - powiedziała Amelia.- Chciałam sprawdzić, czytelefon działa.Widocznie powódz zerwała już albo uszkodziłaprzewody telefoniczne.Jesteśmy odcięci od świata.- Mnie tam wszystko jedno - wtrąciła Laura - no nie, Zenek?- Prócz nas - głośno rozmyślał Zenobiusz - mieszka jeszcze woficynie Filip.I ten stary felczer.Jeżeli sami nie robimy tychniemądrych zamachów, to chyba tylko oni.- A jeżeli nie oni? - zapytał Barnaba.- To kto?- Kucharka wyeliminowała się automatycznie.- To nic pewnego, Zenobiuszu - powiedział Barnaba.- Coś bardzo pewnego.Jeżeli kucharka zjadła makaron zarszenikiem, to znaczy, że ona nie wsypała go do makaronu -dowodziła Amelia.- Jadła kolację razem z pokojówką, wkuchni, i gdyby Gienia wiedziała cokolwiek o arszeniku,ostrzegłaby ją albo w jakiś inny sposób, przeszkodziła.Gienięmożemy także wykluczyć.- Bawisz się w oficera śledczego? - zapytał Barnaba.- Felczernie wchodził do dworu co najmniej od tygodnia.Nic niewymyślisz, Amelio, nic mądrego.Wiem, co mówię.- Jest ktoś - odparła - kto już zajął się sprawą.Rozległy siępomieszane głosy.- Jak to?- Nie rozumiem.- Kto?- Kiedy?- Ty?- Skąd wiesz?- Przecież jesteśmy odcięci od świata! Więc jak?.Wpatrzylisię w Amelię.Wielką ciszę oczekiwania rozbił nagle głośny rumor.Jakbywielki ciężar toczył się po schodach.Jakby ludzkie ciało,rzucone z siłą, uderzało o, skrzypiące deski.Zerwali się z miejsc.- Filomena - ktoś szepnął.Za drzwiami rozległ się przenikliwy jęk.Nikt nie ruszył się zmiejsca.Zastygli w swych nienaturalnych pozach, jakby jeszcze na cośczekali.Padał deszcz.Dziwny jest ten światPowoli otwierały się drzwi salonu.Ukazała się w nich Filomena.Była pochylona do przodu,wsparta na lasce.Lewą rękę miała nisko opuszczaną, na prawąnogę kulała.Barnaba i Amelia podbiegli do Filomeny ipodtrzymując ją, podprowadzili do fotela.Filomena przez chwilę przypatrywała się Zenobiuszowi iLaurze.Pózniej Amelii.Amelia zapytała:- Co się stało?- Chyba zwichnęłam rękę - cicho, powiedziała Filomena.-Może nawet złamałam.Runęłam jak w przepaść.- Ciocia zjeżdżała po poręczy? - zapytała Laura.- Spadłam ze schodów.- Wypadki chodzą po ludziach - oświadczył Zenobiusz.-Zawsze mówiłem, że życie.- Chyba tym razem - powiedziała Amelia - nie usłyszymy, żektóreś z nas zrzuciło ciocię ze schodów?- Nie mam tej pewności - odparła słabym głosem Filomena.- Na górze jest tylko Eligiusz - przypomniał Zenobiusz.- Ale kondycję to ciocia ma! - zauważyła Laura.- Gdy bym jatak sfrunęła ze schodów, zostałyby ze mnie same ogryzki itrochę pestek.Był taki huk, jakby dom się walił.Na olimpiadziemurowane złoto za skok w dal.- Lauro! - zawołał Zenobiusz.- Kochanie, jak możesz.- Wcale nie mogę.Właśnie tłumaczyłam cioci, że ja bym niemogła.- Daj dziecku spokój, Zenobiuszu - powiedziała Filomena.-Byliście tutaj, to prawda.Poza salonem jest kilka osób: Eligiuszleżący na wyciągu, Gienia, felczer i poczciwy Filip [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Jedyny sposób, żebyucieszyć kilka osób.Ciocia powinna.- Kochanie - przerwał jej Zenobiusz - prosiłem cię, żebyśwystawiała dwa palce, kiedy chcesz coś powiedzieć.Uniknęłabyś wtedy wielu głupstw, a niekiedy kompromitacji.- Zenek, już boli mnie ręka od wystawiania palców.Bozawsze mam coś do powiedzenia, nawet jak nic nie mówię.-Wolałabym wystawiać nogi.- Lauro - wtrąciła Filomena - o tych sprawach porozmawiaciepo ślubie.Teraz przystąpmy do rzeczy.Co tu ukrywać, wśródwas znajduje się wielokrotny morderca.Gdyby nie szczęśliwyprzypadek, zginęłabym już co najmniej siedem razy.Czy niemam racji, Amelio?- Oczywiście.To prawdziwy cud, że ciocia jeszcze żyje.- Tak, moja droga.Ale cuda nie trwają na tym świecie zbytdługo.Nawet prawdziwa miłość nie trwa długo.Mójnieboszczyk mąż.Czego chcesz, Lauro? Czy masz coś natemat?- Mam, ciociu.Jak było, tak było, ale się skończyło.- Debrze, dziecko.Skończyło się.Moje słowa.Otóżpostanowiłam, że od jutra będę was bacznie obserwować.A poupływie roku zapiszę cały majątek tylko osobie, która na togodziwie zasłuży.- I ten dwór?- Tak.- I klejnoty?- Tak.- I całą gotówkę?- Tak.- Wszystko jednej osobie?- Wszystko - potwierdziła Filomena.- Powiedziałam.Barnaba zatarł ręce i uśmiechnął się przymilnie.- No to chyba mnie.Bo nikt tak: nie kocha cioci, jak ja.- Jeżeli Barnaba wezmie wszystko - żaliła się Laura - tożegnaj lalu, koniec balu.- Od kiedy odziedziczyłam fatalny spadek - ciągnęłaFilomena - wszyscy mnie szanują, nawet w Ubezpieczalni.Ekspedientki odkładają dla mnie lepszy towar, a babcia wkiosku zostawia mi chodliwe tygodniki.Tylko wśród moichnajbliższych nikt o mnie nie dba.Wy marzycie o mojej śmierci- Filomena podniosła głos - tak wygląda prawda! Ale ostrzegamwas: jeżeli umrę przedwcześnie, nikt nie dostanie ani grosza.Powiedziałam.W ciszy, jaka zapadła po tych słowach, Filomena wstała.- Dobrej nocy - dodała.I skierowała się ku wyjściu.- Dobranoc, kochana ciociu - odpowiedzieli chórem.Filomena spojrzała na nich i zaśmiała się z odcieniem triumfu.Był to jednak triumf przedwczesny.Wyszła z salonu.Czekali, aż ucichną jej kroki.Wtedy Laura powiedziała:- Wesoło jak na pogrzebie.Zenobiusz skinął głową.Wstał, podszedł do okna, pózniej dolustra.Oglądał odbicie swej twarzy i powiedział jakby do siebie,w zamyśleniu:- Co w tym wszystkim się kryje?Amelia spojrzała na Zenobiusza.- Nie wierzę w krasnoludki.Ktoś musi to robić.- Może zwykły zbieg okoliczności? - zapytał Barnaba.- A ja wam powiem - odezwał się Zenobiusz - że trucizna wmakaronie nie może być zbiegiem okoliczności.Dlaczegojednak kucharka, obdarzona wyjątkowo subtelnym smakiem ipowonieniem, nie wyczuła w potrawie arszeniku? Kto na toodpowie?- Ja - rzuciła Laura.- Arszenik nie kiełbasa, nie pachnie.- I słusznie - zgodził się Zenobiusz.Amelia stała przed ozdobnym ściennym zegarem.Spojrzałana swój zegarek, sprawdziła godzinę i palcem przesunęła dużązłoconą wskazówkę ściennego o kilka minut wstecz.Podeszłado telefonu.Podniosła słuchawkę i przez kilka minutnasłuchiwała, naciskając i zwalniając widełki.Nie było sygnału.- Do kogo dzwonisz? - zapytał Barnaba.- Do nikogo - powiedziała Amelia.- Chciałam sprawdzić, czytelefon działa.Widocznie powódz zerwała już albo uszkodziłaprzewody telefoniczne.Jesteśmy odcięci od świata.- Mnie tam wszystko jedno - wtrąciła Laura - no nie, Zenek?- Prócz nas - głośno rozmyślał Zenobiusz - mieszka jeszcze woficynie Filip.I ten stary felczer.Jeżeli sami nie robimy tychniemądrych zamachów, to chyba tylko oni.- A jeżeli nie oni? - zapytał Barnaba.- To kto?- Kucharka wyeliminowała się automatycznie.- To nic pewnego, Zenobiuszu - powiedział Barnaba.- Coś bardzo pewnego.Jeżeli kucharka zjadła makaron zarszenikiem, to znaczy, że ona nie wsypała go do makaronu -dowodziła Amelia.- Jadła kolację razem z pokojówką, wkuchni, i gdyby Gienia wiedziała cokolwiek o arszeniku,ostrzegłaby ją albo w jakiś inny sposób, przeszkodziła.Gienięmożemy także wykluczyć.- Bawisz się w oficera śledczego? - zapytał Barnaba.- Felczernie wchodził do dworu co najmniej od tygodnia.Nic niewymyślisz, Amelio, nic mądrego.Wiem, co mówię.- Jest ktoś - odparła - kto już zajął się sprawą.Rozległy siępomieszane głosy.- Jak to?- Nie rozumiem.- Kto?- Kiedy?- Ty?- Skąd wiesz?- Przecież jesteśmy odcięci od świata! Więc jak?.Wpatrzylisię w Amelię.Wielką ciszę oczekiwania rozbił nagle głośny rumor.Jakbywielki ciężar toczył się po schodach.Jakby ludzkie ciało,rzucone z siłą, uderzało o, skrzypiące deski.Zerwali się z miejsc.- Filomena - ktoś szepnął.Za drzwiami rozległ się przenikliwy jęk.Nikt nie ruszył się zmiejsca.Zastygli w swych nienaturalnych pozach, jakby jeszcze na cośczekali.Padał deszcz.Dziwny jest ten światPowoli otwierały się drzwi salonu.Ukazała się w nich Filomena.Była pochylona do przodu,wsparta na lasce.Lewą rękę miała nisko opuszczaną, na prawąnogę kulała.Barnaba i Amelia podbiegli do Filomeny ipodtrzymując ją, podprowadzili do fotela.Filomena przez chwilę przypatrywała się Zenobiuszowi iLaurze.Pózniej Amelii.Amelia zapytała:- Co się stało?- Chyba zwichnęłam rękę - cicho, powiedziała Filomena.-Może nawet złamałam.Runęłam jak w przepaść.- Ciocia zjeżdżała po poręczy? - zapytała Laura.- Spadłam ze schodów.- Wypadki chodzą po ludziach - oświadczył Zenobiusz.-Zawsze mówiłem, że życie.- Chyba tym razem - powiedziała Amelia - nie usłyszymy, żektóreś z nas zrzuciło ciocię ze schodów?- Nie mam tej pewności - odparła słabym głosem Filomena.- Na górze jest tylko Eligiusz - przypomniał Zenobiusz.- Ale kondycję to ciocia ma! - zauważyła Laura.- Gdy bym jatak sfrunęła ze schodów, zostałyby ze mnie same ogryzki itrochę pestek.Był taki huk, jakby dom się walił.Na olimpiadziemurowane złoto za skok w dal.- Lauro! - zawołał Zenobiusz.- Kochanie, jak możesz.- Wcale nie mogę.Właśnie tłumaczyłam cioci, że ja bym niemogła.- Daj dziecku spokój, Zenobiuszu - powiedziała Filomena.-Byliście tutaj, to prawda.Poza salonem jest kilka osób: Eligiuszleżący na wyciągu, Gienia, felczer i poczciwy Filip [ Pobierz całość w formacie PDF ]