[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niby pszczelny rój obsiadł ziemię pachniącą i roił się pracowicie wcichości bladego zwiesnowego dnia  że jeno skowronki rozgłośniejśpiewały ważąc się gdziesik niedojrzane, wiater też przewiał niekiedy,zatargał drzewiny, rozwiał przyodziewy kobietom, przygładził żyta i wbory uciekał z chichotem.Długie godziny pracowali bez wytchnienia, tyle jeno odpoczywa-jąc, co tam ktoś grzbiet wyprostował, odzipnął i znowuj się przykładałdo zagona.%7łe nawet na południe z ról nie zjeżdżali, przysiedli jeno namiedzach pojeść z dwojaków i kościom dać folgę, ale skoro tylko konieprzejadły, za pługi się imali, nie leniąc ni ociągając.Dopiero o samymzmierzchu zaczęli ściągać z pól.NASK IFP UG Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG144Wnetki rozbłysły chaty i zawrzały gwarem a krętaniną, cała wieśstanęła w łunach ogni, co się z okien i drzwi wywartych darły na drogę,w każdej chałupie zwijali się kiele obrządków i wieczerzy.Rwetes siępodniósł, przekrzyki, rżenia koni, skrzypy wierzei, cielęce beki, gęgotygęsi na noc spędzonych do zagród, dziecińskie wrzaski, że cała wieśhuczała i trzęsła się tym dziwnie radosnym bełkotem.Przycichło dopiero, kiej gospodynie do mich zapraszały, tak sielniehonorując chłopów, że sadzały ich na pierwszych miejscach, podtyka-jąc co najlepsze, nie żałowały bowiem ni mięsa, ni gorzałki.We wszystkich chałupach wieczerzali, wszędy przez wywarte oknai drzwi widne były głowy w krąg zebrane i gęby ruchające, skrzybotłyżek się rozchodził, a smaki słoniny przysmażonej wiały po drogach,aż w nozdrzach wierciło.Tylko jeden Rocho nikaj nie przysiadł na dłużej, chodził od domudo domu, siał dobrym słowem, poredzał i szedł dalej do drugich, jakoten gospodarz zapobiegliwy i o wszystkim jednako baczący, a tak samojak cała wieś pełen wesela i może barzej jeszcze przejęty radością.Nawet u Hanki czuć było to dzisiejsze świątko, bo choć pomocynie potrzebowała, to by drugim ulżyć, zaprosiła do siebie na kwaterędwóch Rzepczaków, które robiły u Weronki i Gołębowej.Tych se wybrała, że to Rzepczaki za szlachtę się miały.Juści, co w Lipcach przekpiwali się zawdy z takiej szlachty i za psipazur ich nie mieli, gorzej nizli na miejskich łachmytków i prefesjan-tów powstając; ale skoro weszli do chałupy, Hanka zaraz spostrzegła,że to inszy gatunek, znaczniejszy.Chłopy były drobne i chuderlawe, z miejska w czarne kapotyodziane, ale sielnie miniaste; wąsiska im sterczały kiej wiechy konopnei oczyma toczyli górnie, jednako rozmowni byli, a obejście mieli deli-katne i mowę zgoła pańską.Obyczajny był naród, bo tak wszyćkogrzecznie chwalili, a każdej poredzili tym słowem zabasować, że ko-biety jaże urastały z kuntentności.Sutszą też wieczerzę kazała Hanka narządzić i podać im na stolepokrytym czystą płachtą.Sielnie ich obserwowała, przykazując wszystkim uważnie, że pra-wie na palcach kiele nich chodziły, z oczu odgadując potrzeby, Jagnazaś, jakby całkiem głowę straciła, wystroiła się kieby na odpust i sie-działa zapatrzona w młodszego niby w obraz. Ma on swoje dwórki, na bose ani spojrzy  szepnęła Jagustynka,jaże Jaguś w ogniach stanęła i na swoją stronę uciekła.NASK IFP UG Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG145Rocho wszedł był właśnie, za stołkiem się rozglądając. Temu się najbarzej zdumiewają nasze chłopy, co ludzie z Rzepekzjechali Lipcom pomagać!  rzekł cicho. Nie o swoją sprawę pobilim się w lesie, to nikt z nas zawziętościnie żywi  odpowiedział starszy. Bo zawdy bywa, że kiej się dwóch za łby bierze, trzeci korzysta! Prawda, Rochu, ale niech no dwóch się zgodnie zmówi w przyja-cielstwo, to ten trzeci może niezgorzej oberwać po łbie  co? Mądrze mówicie, panie Rzepecki, mądrze. A co dzisiaj Lipcom dolega, jutro może przyjść na Rzepki. I na każdą wieś, panie Rzepecki, jeśli miasto za sobą obstawać ipospólnie się bronić, kłyznią się, dzielą i przez złoście wydają wrogo-wi.Mądre i przyjacielskie sąsiady to jak te płoty a ściany bronne: świ-nia się bez nie nie przeciśnie i zagona nie spyska. Wie się już o tym, Rochu, między nami, jeno chłopy jeszcze tegonie miarkują i stąd bieda idzie. I na to już pora przychodzi, panie Rzepecki: mądrzeją. Wytoczyli się wnet po wieczerzy na ganek, kaj już Pietrek przy-grywał na skrzypicy dziewczynom, co się były zleciały posłuchać.Wieczór szedł cichy i ciepły, mgły białymi kożuchami zsiadały sięna łęgach, czajki kwiliły z mokradeł i młyn po swojemu turkotał, a cza-sem drzewa zaszumiały.Niebo było wysokie, ale zawalone burymichmurzyskami, że jeno na obrzeżach zwałów przecierały się miesięcz-ne brzaski, a miejscami z wyrw głębokich kieby w studniach gwiazdybystro świeciły.Wieś huczała kiej ul przed wyrojem.Do pózna jarzyły się wszyst-kie okna, do pózna też w opłotkach i po drogach wrzały przyciszoneszepty i śmiechy buchały wesołe; dziewki szczerzyły zęby do kawale-rów i rade się z nimi wodziły nad stawem, starsze zaś zasiadłszy z go-spodarzami na pro gach, ugwarzały się godnie zażywając chłodu iodpocznienia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl