[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ellen uniosła głowę.- Po co? Przecież na moim jest mnóstwo pieniędzy.- Tak, ale ludzie chcą wpłacać datki, oni albo ich rodziny.Jeśli zaczniemy pobierać opłaty,będziemy mogły wykorzystać zebrane w ten sposób pieniądze na wprowadzenie pewnychudogodnień, zamiast wszystko pokrywać z własnej kieszeni.To dobry sposób.- Zaczekała, aż Ellenkiwnie głową, i ciągnęła: - Podobno kuracja działa o wiele skuteczniej, jeśli pacjenci muszą za niązapłacić.Ziggy wstała, powoli obróciła się wokół własnej osi, wyciągając smukłe ramiona w stronę sufitu.Ellen przyjrzała się jej.Znów widziała reprezentacyjną dziewczynę" Cartera, jasnowłosy, zielonookiokaz zdrowia i urody.Aż trudno uwierzyć, że jeszcze nie tak dawno Ziggy głodziła się na śmierć.Podczas patrzenia na przyjaciółkę Ellen ogarniało dziwne wrażenie, że Ziggy odzyskiwała siły, wjakiś sposób wykorzystując zasoby energii swojej wybawczyni, która stawała się przez to corazsłabsza, bezsilna, niezdolna do podejmowania decyzji.- Zostawię ci mapę! - zawołała Ziggy przez ramię, przechodząc przez próg.- Przyjrzyj się jej.Uważam, że powinnyśmy znalezć dom, do którego można dojechać samochodem.Poszukasz?- Jasne - powiedziała Ellen.282- W takim razie dobranoc.- Dobranoc.- Miłych snów.- Nawzajem.Ziggy odwróciła się.Nagle obydwie przypomniały sobie pokój klasztorny z dużym, nieszczelnymoknem i swoje śmiechy w ciemności, kiedy opowiadały sobie różne historie, dzieliły się obawami,póki Ziggy nie zadecydowała, że pora spać. Dobra.Zpię". Dobranoc, Ziggy". Dobranoc".Pokój ogarniała cisza.Jedynym odgłosem były płytkie oddechy dziewcząt. Nie śpisz, El?". Nie". Zgadnij, co widziałam dziś rano."Ellen stała przy oknie, patrząc na padający śnieg.Białe płatki leciały bez końca, widoczne naciemnym, ponurym niebie.W domu panował spokój, ostatnie głosy zamilkły, ostatnie śmiechyucichły.Nie zdejmując grubych wełnianych skarpetek, Ellen weszła do łóżka, ułożyła się wygodnie ipodciągnęła koce aż po uszy.Zamknęła oczy i rozluzniła mięśnie, ignorując chłód, który jakbezkrwiste ręce otaczał jej głowę.Silny wiatr miotał śnieg na szybę i wył w załomach murów.Ellen podciągnęła nakrycie wyżej,zasłaniając uszy, żeby nie słyszeć hałasu nasilającego się i cichnącego wraz z podmuchami wiatru,który chwilami zawodził i jęczał, a potem zmieniał się w leciutki powiew.Nagle odrzuciła nakrycie izamarła w bezruchu, natężając słuch.Przez długi czas niczego nie usłyszała.Potem w ciszy nocyznów dobiegł ją jakiś dzwięk.Ciche popiskiwanie psa, zaskoczonego przez burzę śnieżną.Ellen leżałasztywno, próbując pokonać naglą falę paniki i chęć ucieczki.Nienawidzę psów - wmawiała sobie.Towszystko.Nie lubiłam psa Jamesa.283Jakaś magiczna sita przyciągnęła ją jednak do okna.Stanęła przy nim pomimo chłodu, który sączyłsię przez szybę, i zaczęła przeszukiwać wzrokiem ciemność.Wówczas coś drgnęło w zakamarkach jejpamięci, początkowo odległe i słabe, jak pierwszy pomruk nadjeżdżającego pociągu.Wciąż patrzyław okno.To coś powoli się zbliżało.Stawało się coraz głośniejsze i wyrazniejsze.Przyciągał je białypuch, który leżał na parapecie, padający śnieg i pies piszczący w mrozną noc.Jego cicha skarga ztrudem przebijała się przez wycie wiatru.Ellen poczuła, że po twarzy spływają jej kropelki potu.Serce waliło jej w piersiach jak miot.Pomimo trudności w oddychaniu starała się zaciągnąć zasłonę zapomnienia.Uciec.- Zaczekaj - rozległ się cichy głos na tle zamieci.- Posłuchaj.Nie! Uciekaj!Ellen wahała się, jakby znalazła się na rozstaju dróg: szerokiej, dobrze ubitej trasy ucieczki iwąskiej, wyboistej ścieżki prowadzącej w nieznane.- Teraz jesteś silna.Samotna.Wolna.Gotowa.Ellen opuściła głowę, oparła czoło o lodowatą szybę i zamknęła oczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Ellen uniosła głowę.- Po co? Przecież na moim jest mnóstwo pieniędzy.- Tak, ale ludzie chcą wpłacać datki, oni albo ich rodziny.Jeśli zaczniemy pobierać opłaty,będziemy mogły wykorzystać zebrane w ten sposób pieniądze na wprowadzenie pewnychudogodnień, zamiast wszystko pokrywać z własnej kieszeni.To dobry sposób.- Zaczekała, aż Ellenkiwnie głową, i ciągnęła: - Podobno kuracja działa o wiele skuteczniej, jeśli pacjenci muszą za niązapłacić.Ziggy wstała, powoli obróciła się wokół własnej osi, wyciągając smukłe ramiona w stronę sufitu.Ellen przyjrzała się jej.Znów widziała reprezentacyjną dziewczynę" Cartera, jasnowłosy, zielonookiokaz zdrowia i urody.Aż trudno uwierzyć, że jeszcze nie tak dawno Ziggy głodziła się na śmierć.Podczas patrzenia na przyjaciółkę Ellen ogarniało dziwne wrażenie, że Ziggy odzyskiwała siły, wjakiś sposób wykorzystując zasoby energii swojej wybawczyni, która stawała się przez to corazsłabsza, bezsilna, niezdolna do podejmowania decyzji.- Zostawię ci mapę! - zawołała Ziggy przez ramię, przechodząc przez próg.- Przyjrzyj się jej.Uważam, że powinnyśmy znalezć dom, do którego można dojechać samochodem.Poszukasz?- Jasne - powiedziała Ellen.282- W takim razie dobranoc.- Dobranoc.- Miłych snów.- Nawzajem.Ziggy odwróciła się.Nagle obydwie przypomniały sobie pokój klasztorny z dużym, nieszczelnymoknem i swoje śmiechy w ciemności, kiedy opowiadały sobie różne historie, dzieliły się obawami,póki Ziggy nie zadecydowała, że pora spać. Dobra.Zpię". Dobranoc, Ziggy". Dobranoc".Pokój ogarniała cisza.Jedynym odgłosem były płytkie oddechy dziewcząt. Nie śpisz, El?". Nie". Zgadnij, co widziałam dziś rano."Ellen stała przy oknie, patrząc na padający śnieg.Białe płatki leciały bez końca, widoczne naciemnym, ponurym niebie.W domu panował spokój, ostatnie głosy zamilkły, ostatnie śmiechyucichły.Nie zdejmując grubych wełnianych skarpetek, Ellen weszła do łóżka, ułożyła się wygodnie ipodciągnęła koce aż po uszy.Zamknęła oczy i rozluzniła mięśnie, ignorując chłód, który jakbezkrwiste ręce otaczał jej głowę.Silny wiatr miotał śnieg na szybę i wył w załomach murów.Ellen podciągnęła nakrycie wyżej,zasłaniając uszy, żeby nie słyszeć hałasu nasilającego się i cichnącego wraz z podmuchami wiatru,który chwilami zawodził i jęczał, a potem zmieniał się w leciutki powiew.Nagle odrzuciła nakrycie izamarła w bezruchu, natężając słuch.Przez długi czas niczego nie usłyszała.Potem w ciszy nocyznów dobiegł ją jakiś dzwięk.Ciche popiskiwanie psa, zaskoczonego przez burzę śnieżną.Ellen leżałasztywno, próbując pokonać naglą falę paniki i chęć ucieczki.Nienawidzę psów - wmawiała sobie.Towszystko.Nie lubiłam psa Jamesa.283Jakaś magiczna sita przyciągnęła ją jednak do okna.Stanęła przy nim pomimo chłodu, który sączyłsię przez szybę, i zaczęła przeszukiwać wzrokiem ciemność.Wówczas coś drgnęło w zakamarkach jejpamięci, początkowo odległe i słabe, jak pierwszy pomruk nadjeżdżającego pociągu.Wciąż patrzyław okno.To coś powoli się zbliżało.Stawało się coraz głośniejsze i wyrazniejsze.Przyciągał je białypuch, który leżał na parapecie, padający śnieg i pies piszczący w mrozną noc.Jego cicha skarga ztrudem przebijała się przez wycie wiatru.Ellen poczuła, że po twarzy spływają jej kropelki potu.Serce waliło jej w piersiach jak miot.Pomimo trudności w oddychaniu starała się zaciągnąć zasłonę zapomnienia.Uciec.- Zaczekaj - rozległ się cichy głos na tle zamieci.- Posłuchaj.Nie! Uciekaj!Ellen wahała się, jakby znalazła się na rozstaju dróg: szerokiej, dobrze ubitej trasy ucieczki iwąskiej, wyboistej ścieżki prowadzącej w nieznane.- Teraz jesteś silna.Samotna.Wolna.Gotowa.Ellen opuściła głowę, oparła czoło o lodowatą szybę i zamknęła oczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]