[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dopóki John nie wróci do domu.Te słowa zabrzmiałydziwnie i pusto, jakby wyrwane przypadkiem z jakiejś zupełnie innej rozmowy.Bina spojrzała na nią surowo.- To dobry tytuł.Powinnaś przy nim zostać.Taka jestmoja rada.Mara uśmiechnęła się cierpko.- Zabawne, bo tu w ogóle nie ma bwany.Po prostuwszyscy wykonują swoje obowiązki.Hinduska pokręciła głową.Na jej twarzy malowało sięzniecierpliwienie pomieszane z czułością, jakby miała przedsobą niesforne, a zarazem rozkoszne dziecko.Pożegnały się.Kiedy chłopcy podążyli za Biną, Marasłyszała ich dziecinną paplaninę.Spodziewała się, że każeim zamilknąć, tymczasem ona zaczęła ich wypytywaćw swym łamanym suahili.Jak można było podejrzewać,chciała wyciągnąć od nich trochę plotek związanych z filmem, żeby mocje rozpuścić po Kikuyu.Wracając na swój punkt widokowy, Mara zobaczyła, żeteraz wszyscy zgromadzili się nad wodopojem.Lillian stałaobok Petera, dokładnie przed kamerą.Nie miała kapeluszai ciemne długie włosy spływały jej na ramiona.Mara poczuła się tak, jakby to siebie oglądała z daleka.Tak łatwobyło wyobrazić sobie, że stoi na miejscu aktorki.Dokładniewiedziała, jak pogłębiają się drobne zmarszczki wokół oczuPetera, gdy się uśmiecha, a we włosach, na pierwszy rzutoka brązowych, widać pasemka w różnych odcieniach, kiedy patrzy się na nie z bliska.Przymykając powieki, niemalpoczuła jego zapach: typową dla Afryki mieszaninę potui kurzu z przebijającą cynamonową nutą.Kiedy na powrót otworzyła oczy, Peter nachylał się ku205Lillian.Marę przeszył dreszcz, bo wiedziała, co się za chwilę stanie.Zacisnęła dłoń na oparciu fotela, aż ciasny sznurkowy splot wpił się w jej skórę.Wstrzymując oddech i każdą cząstką swej osoby chłonącscenę poniżej, czekała na to, co nastąpi.Luke wezmie Mag-gie w ramiona i pocałuje.Potrząsnęła głową, odrywając od nich wzrok.Przeniosłaspojrzenie na głęboką, nieruchomą wodę daleko od brzegu.Wodząc oczyma po srebrzystej tafli, starała się skoncentrować na ptakach, trzcinach, cieniach, czymkolwiek, byle niena ludziach na pierwszym planie, a jednak przez cały czastargały nią trudne do określenia emocje.Przebiegały jej przez głowę na wpół zwerbalizowaneurywki myśli.To aktorzy.Zawodowcy.Robią to cały czas.Nie ma znaczenia, że.Widziała ich kątem oka.Złączone usta.Dłoń Lillian nakarku Petera.Poczuła się zdradzona, jakby tamta kobietazajęła jej miejsce.Jakby tylko ona mogła być Maggie.JakbyLuke do niej należał.Potarła twarz, chcąc odpędzić te myśli.Szalone myśli.To wszystko nie miało przecież z nią nic wspólnego.Nigdy więcej nie będzie Maggie.Już nie należy do ekipy.Noi dobrze, zważywszy na to, co w tej chwili czuje.Carlton,świadomie czy nieświadomie, ją uratował.Linia granicznawyraznie się zatarła, a on przeciągnął ją z powrotem nawłaściwą stronę.Teraz jest po prostu żoną myśliwego.Gospodynią safari.Wszystko wróciło na właściwe tory.Podążając wzrokiem za gęsią, która ślizgiem opadła nawodę, wzbudzając fale, Mara czekała, aż spłynie na nią ulga.Przecież powinna ją w tej chwili czuć.Niestety.Czuła jedynie pustkę, jakby uleciała z niej cała życiowa energia.Niespokojnie wodziła oczyma po okolicy, konsekwentnieomijając miejsce, gdzie ciągle jeszcze stali Maggie i Luke.206Wreszcie zatrzymała spojrzenie na chatce, którą somalijscyrobotnicy wznieśli na skraju lasu.Współgrała z krajobrazem, chociaż, w przeciwieństwie do tubylców budującychswe domy z glinianych cegieł, Somalijczycy szkielet z tyczek opletli trawą.To tam będą kręcić końcową scenę.Tegodnia - uświadomiła sobie - kiedy Brendan zacznie ustawiaćreflektory, żeby oświetlić wnętrze, zdjęcia będą na ukończeniu.A ten moment nieuchronnie się zbliża.Do tego czasu Mara musi jedynie pamiętać, kim jest i dokogo należy.13Drzwi rondawela były zamknięte, zasłony w oknach szczelnie pozaciągane.Zapukała delikatnie.Oczyma wyobrazniwidziała Lillian w koronkowej nocnej koszulce, z włosamirozrzuconymi na atłasowej poduszce, bo kosmetyczka zaleciła jej spać wyłącznie na śliskich poszewkach, aby nie miała po przebudzeniu odgnieceń na twarzy.Mara odczekałachwilę i ponownie zapukała, tym razem bardziej zdecydowanie.Nie miała wyboru, musiała obudzić Lillian, bo wszyscy zdążyli już zjeść śniadanie i szykowali się do pracy.Ponieważ nie doczekała się reakcji, ostrożnie uchyliładrzwi.Wewnątrz panował typowy chaos: skarpetki leżałyporozrzucane, wieczorowa suknia wisiała na statywie lampy, buty na podłodze wabiły białe mrówki.Aóżko natomiastbyło puste, prześcieradła starannie naciągnięte, z brzegamizatkniętymi pod materac, a moskitiera, jak zwykle w ciągudnia, zawiązana w węzeł.To niemożliwe.Chłopcy z obsługijeszcze tu dziś nie zaglądali, a Lillian nigdy w życiu samanie posłałaby łóżka.Odpędzając złe przeczucia, Mara starała się myśleć spokojnie.Rozejrzała się po pokoju; znikła torba aktorki na ramię i wysokie buty.207Pospiesznie wyszła z rondawela, zamykając za sobądrzwi, i szybkim krokiem ruszyła ścieżką w poszukiwaniuKefy.Uczepiła się myśli, że on będzie coś wiedział i że istnieje jakieś proste wytłumaczenie tego, że Lillian nie spędziła nocy w swoim pokoju.Gdy dochodziła do zabudowań gospodarczych, zza szopybwany Pary wychynęła wysoka sylwetka Kefy.ZaskoczonaMara przystanęła na ułamek sekundy.Afrykanin miał na sobie koszulę z tego samego niebieskiego materiału kitenge,z którego uszyto jej suknię gospodyni safari oraz zasłonyw rondawelach.Starannie uprasowane krótkie rękawy z nowego, sztywnego materiału odstawały od ramion.- Kefa! - zawołała zadyszana, podchodząc bliżej.Odwracając się ku niej, wyprostował ramiona, jakby liczył się z reprymendą [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Dopóki John nie wróci do domu.Te słowa zabrzmiałydziwnie i pusto, jakby wyrwane przypadkiem z jakiejś zupełnie innej rozmowy.Bina spojrzała na nią surowo.- To dobry tytuł.Powinnaś przy nim zostać.Taka jestmoja rada.Mara uśmiechnęła się cierpko.- Zabawne, bo tu w ogóle nie ma bwany.Po prostuwszyscy wykonują swoje obowiązki.Hinduska pokręciła głową.Na jej twarzy malowało sięzniecierpliwienie pomieszane z czułością, jakby miała przedsobą niesforne, a zarazem rozkoszne dziecko.Pożegnały się.Kiedy chłopcy podążyli za Biną, Marasłyszała ich dziecinną paplaninę.Spodziewała się, że każeim zamilknąć, tymczasem ona zaczęła ich wypytywaćw swym łamanym suahili.Jak można było podejrzewać,chciała wyciągnąć od nich trochę plotek związanych z filmem, żeby mocje rozpuścić po Kikuyu.Wracając na swój punkt widokowy, Mara zobaczyła, żeteraz wszyscy zgromadzili się nad wodopojem.Lillian stałaobok Petera, dokładnie przed kamerą.Nie miała kapeluszai ciemne długie włosy spływały jej na ramiona.Mara poczuła się tak, jakby to siebie oglądała z daleka.Tak łatwobyło wyobrazić sobie, że stoi na miejscu aktorki.Dokładniewiedziała, jak pogłębiają się drobne zmarszczki wokół oczuPetera, gdy się uśmiecha, a we włosach, na pierwszy rzutoka brązowych, widać pasemka w różnych odcieniach, kiedy patrzy się na nie z bliska.Przymykając powieki, niemalpoczuła jego zapach: typową dla Afryki mieszaninę potui kurzu z przebijającą cynamonową nutą.Kiedy na powrót otworzyła oczy, Peter nachylał się ku205Lillian.Marę przeszył dreszcz, bo wiedziała, co się za chwilę stanie.Zacisnęła dłoń na oparciu fotela, aż ciasny sznurkowy splot wpił się w jej skórę.Wstrzymując oddech i każdą cząstką swej osoby chłonącscenę poniżej, czekała na to, co nastąpi.Luke wezmie Mag-gie w ramiona i pocałuje.Potrząsnęła głową, odrywając od nich wzrok.Przeniosłaspojrzenie na głęboką, nieruchomą wodę daleko od brzegu.Wodząc oczyma po srebrzystej tafli, starała się skoncentrować na ptakach, trzcinach, cieniach, czymkolwiek, byle niena ludziach na pierwszym planie, a jednak przez cały czastargały nią trudne do określenia emocje.Przebiegały jej przez głowę na wpół zwerbalizowaneurywki myśli.To aktorzy.Zawodowcy.Robią to cały czas.Nie ma znaczenia, że.Widziała ich kątem oka.Złączone usta.Dłoń Lillian nakarku Petera.Poczuła się zdradzona, jakby tamta kobietazajęła jej miejsce.Jakby tylko ona mogła być Maggie.JakbyLuke do niej należał.Potarła twarz, chcąc odpędzić te myśli.Szalone myśli.To wszystko nie miało przecież z nią nic wspólnego.Nigdy więcej nie będzie Maggie.Już nie należy do ekipy.Noi dobrze, zważywszy na to, co w tej chwili czuje.Carlton,świadomie czy nieświadomie, ją uratował.Linia granicznawyraznie się zatarła, a on przeciągnął ją z powrotem nawłaściwą stronę.Teraz jest po prostu żoną myśliwego.Gospodynią safari.Wszystko wróciło na właściwe tory.Podążając wzrokiem za gęsią, która ślizgiem opadła nawodę, wzbudzając fale, Mara czekała, aż spłynie na nią ulga.Przecież powinna ją w tej chwili czuć.Niestety.Czuła jedynie pustkę, jakby uleciała z niej cała życiowa energia.Niespokojnie wodziła oczyma po okolicy, konsekwentnieomijając miejsce, gdzie ciągle jeszcze stali Maggie i Luke.206Wreszcie zatrzymała spojrzenie na chatce, którą somalijscyrobotnicy wznieśli na skraju lasu.Współgrała z krajobrazem, chociaż, w przeciwieństwie do tubylców budującychswe domy z glinianych cegieł, Somalijczycy szkielet z tyczek opletli trawą.To tam będą kręcić końcową scenę.Tegodnia - uświadomiła sobie - kiedy Brendan zacznie ustawiaćreflektory, żeby oświetlić wnętrze, zdjęcia będą na ukończeniu.A ten moment nieuchronnie się zbliża.Do tego czasu Mara musi jedynie pamiętać, kim jest i dokogo należy.13Drzwi rondawela były zamknięte, zasłony w oknach szczelnie pozaciągane.Zapukała delikatnie.Oczyma wyobrazniwidziała Lillian w koronkowej nocnej koszulce, z włosamirozrzuconymi na atłasowej poduszce, bo kosmetyczka zaleciła jej spać wyłącznie na śliskich poszewkach, aby nie miała po przebudzeniu odgnieceń na twarzy.Mara odczekałachwilę i ponownie zapukała, tym razem bardziej zdecydowanie.Nie miała wyboru, musiała obudzić Lillian, bo wszyscy zdążyli już zjeść śniadanie i szykowali się do pracy.Ponieważ nie doczekała się reakcji, ostrożnie uchyliładrzwi.Wewnątrz panował typowy chaos: skarpetki leżałyporozrzucane, wieczorowa suknia wisiała na statywie lampy, buty na podłodze wabiły białe mrówki.Aóżko natomiastbyło puste, prześcieradła starannie naciągnięte, z brzegamizatkniętymi pod materac, a moskitiera, jak zwykle w ciągudnia, zawiązana w węzeł.To niemożliwe.Chłopcy z obsługijeszcze tu dziś nie zaglądali, a Lillian nigdy w życiu samanie posłałaby łóżka.Odpędzając złe przeczucia, Mara starała się myśleć spokojnie.Rozejrzała się po pokoju; znikła torba aktorki na ramię i wysokie buty.207Pospiesznie wyszła z rondawela, zamykając za sobądrzwi, i szybkim krokiem ruszyła ścieżką w poszukiwaniuKefy.Uczepiła się myśli, że on będzie coś wiedział i że istnieje jakieś proste wytłumaczenie tego, że Lillian nie spędziła nocy w swoim pokoju.Gdy dochodziła do zabudowań gospodarczych, zza szopybwany Pary wychynęła wysoka sylwetka Kefy.ZaskoczonaMara przystanęła na ułamek sekundy.Afrykanin miał na sobie koszulę z tego samego niebieskiego materiału kitenge,z którego uszyto jej suknię gospodyni safari oraz zasłonyw rondawelach.Starannie uprasowane krótkie rękawy z nowego, sztywnego materiału odstawały od ramion.- Kefa! - zawołała zadyszana, podchodząc bliżej.Odwracając się ku niej, wyprostował ramiona, jakby liczył się z reprymendą [ Pobierz całość w formacie PDF ]